16

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng




            Termin naszego wylotu na Hawaje przyszedł niesamowicie szybko. Przez resztę dni pracowałem w wypożyczalni sprzętu oraz pomagałem Noel w przygotowywaniu przyjęć. Wieczorami chodziliśmy na spacery po plaży, kąpaliśmy się w oceanie, urządzaliśmy wyścigi samochodowe albo przesiadywaliśmy na dachach budynków, oglądając gwiazdy, gawędząc i żartując. Powtórzyliśmy nawet ognisko u Edwarda, który nauczył mnie przygotowywać churros, a ostatniej nocy wybraliśmy się wraz z całą paczką do parku rozrywki na molo.

Siedzę teraz w samolocie i myślę o Madison. Jest ciemno, wszyscy pasażerowie zgasili swoje lampki, więc zrobiłem to i ja. Noel śpi na siedzeniu obok mnie, a ja sennym wzrokiem spoglądam na to, co dzieje się za oknem. Wspomnienie ciepłego dotyku mojej sympatii, jej zapachu, pocałunku na moich ustach sprawia, że coś przewraca mi się w żołądku.

Noel mówi, że naprawdę ją kocham. Ja sam nie jestem tego do końca pewien – w końcu mieliśmy dość długą przerwę od siebie, a poza tym nie byliśmy tak właściwie parą. Mimo wszystko twierdzi, że gdybym jej nie kochał, nie myślałbym o niej zaraz po obudzeniu ani tuż przed snem. Ani pod prysznicem, ani podczas oglądania serialu, jedzenia lunchu, czytania książki i ruszania palcami u stóp. Jestem świadomy tego, że ostatnio zadręczałem ją rozmawianiem o Madison bez przerw, jednak nie mogę nic na to poradzić. Wychodzi na to, że zastanawiałem się nad sensem miłości od bardzo dawna, a Steele jest prostą odpowiedzią na wszystkie moje pytania.

Bałagan w swojej głowie postanawiam uprzątnąć słuchaniem muzyki. Podłączam słuchawki do telefonu i włączam jedną ze starych piosenek Davida Bowiego, a jako następne do odtworzenia wybieram kawałki The Rolling Stones i Eagles.

Nachodzi mnie nagle niesamowita wena, akurat podczas piosenki Hotel California, więc sięgam do torby Noel i wyciągam jej laptopa. Wiem, że nie będzie na mnie zła, jeśli go użyję, bo już ostatnio pisałem na nim swoją książkę. Króliczek bardzo mnie we wszystkim wspiera. Widzi we mnie prawdziwego artystę – coś, czego ja wciąż nie mogę w sobie zobaczyć.

Piszę, słuchając muzyki przez dobrych kilka godzin. Kiedy w końcu czuję, że jestem zbyt wyczerpany na myślenie, a oczy pieką mnie od patrzenia w ekran, zapisuję dokument i zamykam laptopa. Wyłączam również muzykę.

Opieram się wygodnie o poduszkę, przykrywam kocem i zamknąwszy oczy, zaczynam myśleć o tym, jak mogłyby potoczyć się dalsze losy mojego bohatera.

Po wylądowaniu i przejściu wszystkich niezbędnych czynności na lotnisku, zostajemy przywitani przez dwie śliczne dziewczyny, które z uśmiechami na twarzach zawieszają nam na szyjach kwiatowe naszyjniki, co jest bardzo miłe. Postanawiamy ich od razu zapytać o to, gdzie moglibyśmy się zatrzymać. Przez to, że nie zarezerwowaliśmy wcześniej pobytu w żadnym hotelu – Noel nie przepada za hotelami, a szczególnie tymi luksusowymi – nie mamy gdzie się podziać.

Hawajki polecają nam maleńki kurort o nazwie Coconut Pearl dwadzieścia minut drogi od lotniska. Dziękujemy im serdecznie.

Wzywamy taksówkę i prosimy kierowcę, by zawiózł nas do wymienionego kurortu. Droga mija zaskakująco szybko. Zarówno Noel jak i ja podziwiamy piękne krajobrazy z okna i tracimy poczucie czasu. Wyspa jest nie do opisania – wygląda trochę jak Los Angeles, ale jest bardziej intensywna. Trawa jest zieleńsza i gęstsza, palmy wyższe i rosnące na każdym kroku, kwiaty większe i bardziej różowe, słońce grzeje mocniej, no i nigdy nie widziałem aż tak niebieskiego nieba. Sielskie wzgórza i słomiane parasole idealnie kontrastują z wysokimi, nowoczesnymi wieżowcami w centrum miasta. Punktem odniesienia na Maui jest wulkan, który, jak sądzę, widać z każdego miejsca w miasteczku. A ludzie wyglądają na tak miłych, beztroskich i zadowolonych z życia, że aż mam ochotę zapomnieć o tym, że nie lubię zbytnio utrzymywać kontaktów z innymi, i zacząć się z nimi przyjaźnić.

Ze spokojem wynajmujemy maleńki bungalow. Nie jest on luksusowy, oczywiście, dzięki czemu cena wynajmu nie przekracza naszych możliwości. Pokój nie grzeszy rozmiarami, kuchnia nie ma mikrofalówki no i woda nieco przecieka w prysznicu. Mimo wszystko, na samym środku naszego domku znajduje się bajecznie wielkie łóżko i możemy wychodzić na prywatną plażę kiedy tylko najdzie nas na to ochota. Sąsiadujemy ze sklepikiem, w którym można kupić świeże warzywa i owoce. No i ten idealny, prawie że biały piasek, i turkusowa woda, i rozłożyste palmy... Chcę już tam iść, chcę już poczuć ciepło oceanu, sprawdzić, czy podłoże jest tak rozgrzane słońcem, że parzy w stopy.

– To co robimy? – pytam Noel, siadając na miękkim materacu. Pościel ubrana w kakaową poszewkę pachnie świeżością, więc to dobry znak.

– Chętnie zwiedziłabym wyspę – odpowiada króliczek z uśmiechem. Wiem, że jest szczęśliwa. – Po drodze widziałam knajpę, do której warto byłoby zajrzeć. Moglibyśmy zjeść tam kolację. A teraz... Teraz marzę o przebraniu się w kostium i wypróbowaniu swojej nowej deski na tych bajecznych falach – wskazuje ruchem głowy na ocean za oknem. Zgadzam się na wszystko; i tak nie mam nic innego do roboty, a plaża wygląda spektakularnie i niezwykle zachęcająco.

Noel ze swojego białego koronkowego kombinezonu przebiera się w czarne bikini. Ja zakładam kąpielówki, bierzemy ręczniki oraz deskę i wychodzimy.

Już z daleka widzę pluskające wodą delfiny, a gdy zanurzam w niej stopy, czuję, że jest rozkosznie ciepła. Natychmiast wchodzę głębiej, zanurzając całe swoje ciało i zaczynam płynąć.

Postanawiam, że kupię w mieście płetwy oraz maskę z fajką i ponurkuję. Woda jest przejrzyście czysta i widzę mnóstwo kolorowych rybek.

– To dopiero jest raj! – krzyczy Noel. Ma całkowitą rację.

Następnego ranka budzimy się wcześnie, aż o szóstej. Nie słychać denerwujących mew ani cykad – tylko szum oceanu. Jest cicho i spokojnie.

Noel ubiera się w strój kąpielowy, na który wkłada shorty i koronkowy top. Ja postanawiam chodzić przez cały dzień w spodenkach kąpielowych.

Idziemy najpierw do knajpy, w której wczoraj zjedliśmy kolację. Zamawiam tam grillowanego łososia na nachosach i liściach szpinaku z lekko pikantnym sosem.

– A ty? – pytam.

– Chyba żadne tutejsze danie nie jest odpowiednie dla mojej diety – wzdycha Noel. Zaglądam jej przez ramię i patrzę na menu.

– A może coś na słodko? Naleśniki z sosem z truskawek, ananasów i kokosowe ciasteczka? – proponuję. Króliczek od razu uśmiecha się szeroko.

– Wiesz, że mam słabość do naleśników.

– Oj, wiem to aż za dobrze – odpowiadam ze śmiechem.

Czekamy kilka minut na nasze dania i spędzamy je na planowaniu dzisiejszego dnia. Noel koniecznie chce odwiedzić las deszczowy i zobaczyć wodospady. Nie wnoszę sprzeciwu.

– Będzie wspaniale – mówię.

Kiedy wypowiadam te słowa, Noel zaczyna się we mnie wpatrywać. Nie mogę rozstrzygnąć, dlaczego się tak na mnie patrzy, a gdy otwieram usta, by ją o to zapytać, wyprzedza mnie i mówi:

– Podoba mi się twoje podejście.

Uśmiecham się nieśmiało i wgapiam w stół. Faktycznie, nawet nie zauważyłem, że pomyślałem o czymś pozytywnie; to po prostu się stało i nie wymagało ode mnie żadnego wysiłku. Gdybym był sobą sprzed kilku miesięcy, na pewno zacząłbym narzekać. Nigdy nie przepadałem za spacerami i zbyt dużym wysiłkiem. Chociaż to się nie zmieniło, już nie mogę się doczekać, aż wyruszymy do lasu deszczowego. To byłby grzech, gdybym miał taką wspaniałą okazję do zobaczenia piękna świata pod nosem i z niej nie skorzystał.

Nagle czuję, że życie jest lepsze. Jest po prostu super.

Nie wiem, kiedy założyłem przysłowiowe różowe okulary, jednak w ogóle nie chcę ich zdejmować.


Na wyspie bawimy się wspaniale. Nigdy nie jemy tych samych dań, co poprzednio, nigdy nie jesteśmy na tej samej plaży dwa razy i nigdy nie robimy tego samego, co zeszłego dnia. Po prostu korzystamy ze wszystkiego na całego.

Nadszedł ten moment, kiedy Noel uparła się na plażowanie na szczycie klifu. Byłem ciekawy, jak tam będzie, więc przystałem na propozycję. I właśnie teraz znajdujemy się na górze, leżąc na kilku warstwach koców i spoglądając w dół na piękny, hawajski krajobraz. Muszę dobrze się przyjrzeć, by dostrzec linię, oddzielającą niebo od wody. Słychać tu szum liści palm, a jeśli szczęście dopisze, na ziemię spadają kokosy.

Noel majstruje właśnie przy aparacie, szukając jakiejś ważnej funkcji. Nieco znużony rozglądaniem się dookoła, wstaję i podchodzę do krawędzi klifu. Patrzę w dół w idealnie czystą wodę i zauważam duże żółwie. Uśmiecham się szeroko. Wpadam na pomysł – całkowicie spontaniczny. Szybko oceniam, ile metrów może być stąd do wody i jak głęboka może ona być. Potem wracam do miejsca, w którym siedzi Noel, wykonuję kilka podskoków dla rozgrzewki, biorę rozbieg i skaczę.

Kiedy spadam w dół, wydaję z siebie okrzyk szczęścia. Trwa to zaledwie kilka sekund, a mnie przewraca się w brzuchu. Złączam nogi i wpadam prosto do ciepłej wody. Nawet nie bolało, jak się spodziewałem.

Wypływam natychmiast na powierzchnię i ocieram oczy. Jestem w tym momencie najszczęśliwszym człowiekiem na Ziemi.

– Zayn! – słyszę pisk Noel i unoszę głowę, by zobaczyć, że stoi zszokowana u szczytu klifu.

– Taa? – odpowiadam obojętnie. Muszę krzyczeć, by zdołała mnie usłyszeć.

– Co ty właśnie zrobiłeś?!

– Skoczyłem! Ty też musisz spróbować! – zachęcam ją. I tak wiem, że nie skoczy.

Wygląda na poirytowaną. Śmieję się cicho pod nosem i płynę w stronę dużego kamienia, wynurzającego się ponad powierzchnię tafli. I właśnie wtedy słyszę plusk. Odwracam się natychmiast, nieco przestraszony, i widzę Noel, która nabiera gwałtownie powietrza.

– O MÓJ BOŻE! TO BYŁA NAJLEPSZA RZECZ NA ŚWIECIE! – piszczy króliczek, a ja śmieję się i chlapię na nią. Odpowiada mi tym samym. Przekomarzamy się potem i robimy wyścigi do brzegu.

Wracając na klif, rozmyślamy o tym, że chętnie obejrzelibyśmy jakieś pokazy tańca hula. Decydujemy więc, że poleniuchujemy jeszcze trochę i może poskaczemy, a potem znajdziemy fajną knajpę, gdzie serwują takie atrakcje.

Dwie godziny później słońce zaczyna zachodzić, a my wracamy na chwilę do naszego domku. Bierzemy oboje prysznic i przygotowujemy się do wyjścia – Noel zajmuje to trzy razy więcej czasu niż mnie.

– No już wychodź – jęczę, stojąc pod drzwiami łazienki. Słyszę pracującą suszarkę. Parę minut później rezygnuję z dobijania się do drzwi; kieruję się w stronę łóżka, a następnie padam na nie ciężko. Chwytam książkę, którą zabrałem ze sobą, i którą znam na pamięć, otwierając ją na przypadkowej stronie i zaczynając czytanie.

Noel jest gotowa piętnaście minut później. Wygląda olśniewająco – przez nasz pobyt w raju w końcu się opaliła i jej skóra nie jest już tak blada jak wcześniej. Jasne blond włosy zakręciła na końcach i ubrała się w najpiękniejszą białą sukienkę, jaką kiedykolwiek widziałem. Krótki materiał ukazuje połowę jej szczupłych ud i łydki. Nie obyło się bez sandałków na obcasach i złotego naszyjnika z serduszkiem, podkreślającego jej opaleniznę.

Mam ochotę powiedzieć „wow", jak to robią faceci w filmach kiedy widzą super laskę, jednak jako przyjaciel Noel nie jestem pewien, na ile mogę sobie pozwolić. Dukam więc tylko, że wygląda bardzo ładnie, a potem sam wchodzę na chwilę do łazienki, tylko po to, żeby sprawdzić stan swojej fryzury i użyć perfum.

– Cholera, idealnie pachniesz – mówi Noel, gdy przechodzę obok niej. Uśmiecham się szelmowsko.

– Ty pachniesz o wiele ładniej – mruczę w jej ucho, obejmując ją lekko, a ta chichocze i schyla się, by zabrać swoją małą torebkę. Noel zawsze pachnie tak słodko i rozkosznie.

– Chodźmy już.

Wychodzimy. Postanawiamy iść na piechotę – gdziekolwiek zmierzamy, trafimy tam wolnym spacerem. Dochodzimy w końcu do restauracji z wielkim patio dla klientów. Zamawiamy stolik dla dwóch osób, do którego prowadzi nas śniady kelner. Noel ma wielki uśmiech, więc i ja się uśmiecham. Dobrze widzieć ją tak zadowoloną.

Każdy stolik ma swój własny, przewiewny baldachim, biały obrus sięgający aż do ziemi, bukiecik jasnych kwiatów, czego później się dowiaduję, plumerii oraz kokosową świeczkę. Zaglądamy do menu, a Noel co jakiś czas zerka na niziutką scenę, udekorowaną girlandami i światełkami.

– Co byś chciała? – mruczę w jej stronę. Wodzę wzrokiem po nazwach dań, zdając sobie sprawę, że niewiele wiem na temat tutejszych posiłków, toteż pewnie będę musiał wybierać w ciemno.

– Zastanawiam się, czy serwują tu pizzę – mówi Noel z uśmieszkiem na ustach. Parskam cicho, nie zagłuszając spokojnej melodii, grającej przez jakiegoś mężczyznę na instrumencie, który do złudzenia przypomina gitarę, ale wiem, że nią nie jest.

– Sądzę, że to zbyt elegancka restauracja jak na pizzę – odpowiadam jej, śmiejąc się pogodnie. Poprawiam kołnierzyk swojej białej koszuli, rozpiętej u góry, aby przypomnieć jej, że nie jesteśmy w zwykłym barze.

– No tak, oczywiście, ale pizza, szczególnie hawajska, to ich popisowe danie, co nie? – mamrocze króliczek pod nosem. Wiem, że trochę się nabija.

– Zapytamy kelnera – proponuję, unosząc rękę i starając się przywołać śniadego faceta, który przydzielił nam ten stolik.

– Nie, czekaj – Noel rzuca się ze śmiechem, by mnie powstrzymać. – Nie kompromituj nas, proszę.

– Jestem pewien, że dużo osób o to pyta – kręcę głową. Wciąż nie mogę przestać się śmiać. – Ciekawe, czy pizza hawajska jest ich daniem specjalnym podczas świąt, na przykład Gwiazdki.

– Podoba mi się, że umiesz być jednocześnie elegancki i zabawny – zdradza nagle Noel z nieskrywanym chichotem. Kąciki moich ust kierują się ku górze. – Nie każdy to potrafi.

– Co masz na myśli? – chcę zagłębić się w temat.

– No wiesz – zaczyna tłumaczyć Noel – są ludzie, którzy nie potrafią połączyć tych dwóch rzeczy. Są albo eleganckimi pedantami, snobami, nudziarzami, albo zabawnymi jajcarzami, którzy z czasem przesadzają i nie da się z nimi wytrzymać. Ty jesteś i elegancki, i zabawny. Dobrze się prezentujesz w koszuli i czarnych spodniach, wiesz?

– Potraktuję to jako komplement – puszczam jej oczko. – Chociaż moim zdaniem wcale nie jestem zabawny. Elegancki, może tak, kiedy odpowiednio się ubiorę i mam w miarę dobry nastrój...

– Pleciesz głupoty – kręci głową moja towarzyszka. – Świetnie bawię się w twoim towarzystwie.

Jej wyznania bardzo mnie cieszą. Chyba jeszcze nigdy nie usłyszałem takich słów od innego człowieka, pomijając tych, którzy się nade mną litowali. Wiem jednak, że Noel wcale się nade mną nie lituje, ponieważ jest moją przyjaciółką i jest szczera; byłaby również w stanie wytknąć mi wszystkie moje wady.

– Miło mi to słyszeć – posyłam Noel uśmiech. – Ty natomiast jesteś takim słońcem.

Widzę, jak jej twarz się rozjaśnia. To samo dzieje się, kiedy Noel się pojawia – gdziekolwiek wejdzie, sprawia, że jest tam o wiele lepiej.

– Tak? – pyta, szczerząc się.

– Mhmm – kiwam głową. – Nie rozgryzłem tego jeszcze, po prostu tak jest. To jakby twoja aura. Mogłabyś zostać lekarzem i leczyć ludzi z depresji.

– Nie przeceniaj moich umiejętności – pokazuje mi język. – Zjadłabym sałatkę ryżową, i lody, i chętnie spróbuję tego tropikalnego ponczu – zgrabnie zmienia temat.

– A ja spróbuję smażonych krewetek z dipem cytrynowym, specjału dnia i haupia pie, cokolwiek to jest – mówię. – Jesteś pewna, że chcesz tylko sałatkę? Najesz się?

– Najwyżej podkradnę coś tobie – Noel wzrusza ramionami i uśmiecha się nonszalancko. Kręcę głową, starając się powstrzymać uśmiech i przywołuję kelnera. Składamy swoje zamówienia.

– Jak myślisz – zaczyna mówić Noel po chwili ciszy – czy będą tańczyć?

– Coś tam się szykuje – wskazuję ruchem głowy na scenę. Dokładnie w tej chwili wchodzi na nią przystojny mężczyzna w średnim wieku, ubrany w kwiatową koszulę. Na szyi ma łańcuch, taki sam, którym my zostaliśmy przywitani. Odzywa się po angielsku:

– Witam gości Heaven's! Zapraszamy serdecznie na niespodziankę wieczoru. Specjalnie dla państwa wystąpi zespół tancerzy hula!

Prezenter znika w mgnieniu oka. Światełka przy scenie gasną, rozlega się przyjemna dla ucha muzyka, i gdy z powrotem się zapalają, na scenie w pełni gotowości czekają tancerze. Zaczynają ruszać się do rytmu. Wychodzi im to świetnie.

Mężczyźni mają na sobie wieńce, bransoletki i opaski na biodra z liści. Ich genitalia są przysłonięte czerwonym materiałem, a mnie przebiega przez myśl pytanie, czy mają pod spodem bieliznę. Kobiety zaś mają wieńce, bransoletki i opaski z kwiatów, spódniczki wykonane z rafii oraz białe przepaski na biust. Wszystkie są posiadaczkami znakomitych ciał, opalenizny podkreślonej mleczkiem do ciała, ciemnobrązowych włosów i zmysłowych spojrzeń. Ich ruchy przywołują na myśl fale – są takie łagodne i seksowne jednocześnie.

– Są wspaniali, prawda? – wzdycha Noel, wsparta na swojej ręce. Ma na myśli męską stronę tancerzy, ja natomiast nie mogę oderwać wzroku od tej żeńskiej. Jedno zerknięcie w stronę mężczyzn wywołuje we mnie kompleksy. Mają wszystko, co ci idealni faceci na okładkach magazynów. Ich wysmarowane olejkiem mięśnie błyszczą w świetle lampeczek.

Taniec nie trwa długo. Kilka minut później, dokładnie kiedy kelner przynosi dla nas przystawkę, rozlegają się brawa. Muzyka cichnie, a tancerze opuszczają scenę. I ja głośno klaszczę.

– Ach, przydałby mi się taki Hawajczyk – odzywa się Noel z rozmarzeniem. Chcę się skrzywić, jednak tego nie robię, unikając niepotrzebnych pytań. Chociaż Noel jest dla mnie tylko przyjaciółką, dziwnie byłoby, gdyby miała chłopaka. Szczególnie, że aktualnie dzielę z nią łóżko i spędzam z nią bardzo dużo czasu. Czyżbym był zazdrosny...?

Nie. Wcale nie.

Puszczam więc jej uwagę mimo uszu i zabieram się za jedzenie. Krewetki z sosem są wyśmienite.

– Smakuje ci? – pytam. Birkin kiwa głową. Potem znów wlepia wzrok w swój talerz, aż nagle przez przypadek kilka ziarenek ryżu spada na serwetkę, położoną na jej kolanach. Zawstydzona robi z nimi porządek, i wtedy bierze gwałtowny oddech, jakby zobaczyła ducha.

– O mój Boże! – podnosi głos. Jest wyraźnie podekscytowana.

Odwraca się do kobiety za nami i mówi:

– Masz przecudowne buty! Czyżby Louboutin? Nowa kolekcja? – mówi z oczami wielkimi jak spodek i błyszczącymi niczym diamenty.

Kobieta kiwa głową z uśmiechem, wyraźnie dumna ze swoich szpilek. Nie wyróżniają się niczym szczególnym. Są jasnoróżowe, mają czerwoną podeszwę i zaostrzone czubki. W jaki sposób Noel celnie odgadła projektanta?

A może kobiety mają jak mężczyźni? Nam również wystarczy tylko jeden element samochodu, aby zgadnąć, jakiej jest marki, a czasem nawet od razu nasuwa się nazwa modelu.

– Uwielbiam Louboutina – grucha dziewczyna. Obie przez kilka sekund z rozmarzeniem wpatrują się w parę obuwia, a mnie ten widok bardzo rozbawia.

Do dziewczyny podchodzi chłopak i obejmuje ją w talii. Widząc, że i ona, i moja Noel patrzą na buty jak zaczarowane, wybucha śmiechem. Posyła mi pokrzepiające spojrzenie.

– Patrzy się na nie co najmniej kilka godzin dziennie – odzywa się do mnie z sarkazmem, a ja również zaczynam się śmiać.

– Zawsze o takich marzyłam! – kwili Noel i spogląda na mnie.

– Oho, stary, wpadłeś – mówi chłopak współczującym głosem. Przez chwilę nie wiem, co ma na myśli, ale potem dochodzi do mnie, że sugeruje, że powinienem kupić dla Noel te buty.

– Jak śliwka w kompot – odpowiadam, blednąc.

– Chcielibyście się do nas dosiąść? – proponuje nagle Noel. Para przesyła sobie szybkie spojrzenie, a potem kieruje swoje oczy w moją stronę.

– Jeśli nie masz nic przeciwko temu – kiwa do mnie chłopak. Uśmiecham się serdecznie.

– Nie żartujcie nawet. Zapraszamy!

– Mam na imię Noel, a to jest Zayn. – Noel przedstawia nas, kiedy nasi nowi znajomi przystawiają krzesła do stolika.

– Ja jestem Kaipo – przejmuje pałeczkę facet – a to moja dziewczyna Mililani.

Kaipo jest typowym seksownym chłopakiem z plaży. Ma pokaźnych rozmiarów muskuły, kwadratową szczękę i czarną czuprynę. Mililani zaś, jak wszystkie inne Hawajki, olśniewa swoją delikatną urodą – również ma śniadą cerę i ciemne włosy. Oboje są bardzo atrakcyjnymi ludźmi.

– Jesteście stąd? – pyta Noel, a nasi nowi towarzysze przytakują.

– A wy? – pyta Mililani.

– Ja z Nowego Jorku, a Noel z Malibu – odpowiadamy.

– Byłem w Malibu! Wspaniałe fale. Nie to, co tutaj, oczywiście – zabiera głos Kaipo.

– Tak, kocham surfować. Po raz pierwszy jestem na Hawajach i dosłownie mam ochotę pływać na desce godzinami – rozmarza się króliczek.

– To prawda – zaczynam się śmiać. – Raz nawet wymknęła się o północy i poszła do wody.

– Były idealne fale! – Noel stawia się z chichotem. – Dla takich mogłabym się nawet czołgać w błocie.

– Hej, macie takie wyjątkowe imiona – mówię nagle, kończąc swój posiłek. Kelner natychmiast przynosi mi następny – danie dnia. Składa się ono z ryżu, kawałków kurczaka, ananasów, pomarańczy i jakiegoś wymyślnego sosu.

– Jak każdy miejscowy – Kaipo błyska uśmiechem. Biel zębów idealnie kontrastuje ze śniadą cerą chłopaka. – Imię Mililani oznacza „miłość z nieba".

– A Kaipo to „kochanie" – uśmiecha się Mililani i całuje swojego chłopaka w policzek.

– Awww, to wspaniałe – Noel się rozczula. – A co powiecie o występie? Pięknie tańczą, co? – zmienia temat, jednak nikogo to nie denerwuje. Kaipo i Mililani są bardzo przyjaźni i otwarci.

– Dziękujemy – chichoczą cicho. Mililani zasłania usta.

O rany! Właśnie siedzimy z wykonawcami tańca hula!

– Macie ogromy talent – wydusza w końcu Noel. Z podziwu aż przestała jeść swoją sałatkę.

Para zwinnie udaje zawstydzonych. Myślę, że są świadomi swoich wspaniałych umiejętności i przyzwyczaili się już do komplementów tego pokroju.

– Przyjdziemy jutro, żeby zobaczyć was ponownie – decyduję na głos, spoglądając w stronę Noel. Ta posyła mi najpiękniejszy ze swoich uśmiechów.

– Niestety, jutro dajemy występ gdzie indziej – powiadamia nas Kaipo. – To kameralna restauracja na małej wyspie obok. Dopłyniecie tam promem, jeśli macie ochotę.

– Jasne! – Noel ochoczo kiwa głową.

– Jesteśmy na czymś w rodzaju trasy, wiecie, jak piosenkarze – uśmiecha się szeroko Mililani. – Dajemy występy w obrębie całych Hawajów.

– Od dawna? – pyta Noel, wyraźnie zainteresowana.

– Od roku – odpowiada chłopak.

– Wcześniej Kaipo był instruktorem surfingu, a ja pracowałam w sklepie Tiffany'ego.

– Tiffany'ego! – podłapuje króliczek. Jest zachwycona.

Mililani patrzy na nią z miną „no wiem, co nie?". Wygląda na to, że obie dziewczyny odnalazły swój własny język – mówią językiem mody.

Rozmawiamy przez następne pół godziny z parą tancerzy. Polecają nam świetne knajpy, kilka klubów nocnych oraz dużo miejscówek, w których można świetnie spędzić czas, w tym maleńki wodospad głęboko w pobliskim lesie deszczowym, gdzie na co dzień nikt się nie zapuszcza i ma się całe jezioro tylko dla siebie. Gawędzimy jeszcze trochę o różnych hawajskich zwyczajach, o rodzajach tańca hula, aż w końcu rozmowa zchodzi na mitologię, i wtedy Kaipo opowiada nam o bogini Pele i jej siostrze Hi'iaka, ważnych bohaterkach mitów i legend. Wymieniamy się potem swoimi numerami komórkowymi i ustalamy, że spotkamy się nazajutrz w wymienionej wcześniej restauracji, w której dwójka naszych nowych znajomych miała wystąpić.

Para żegna nas, wołając w naszą stronę „aloha".

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro