18

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

                 

Chce mi się płakać, kiedy wsiadamy do samolotu. Nie mam ochoty wracać. Nie teraz.

            Jak tylko wznosimy się w górę, zamykam oczy. Wbija mnie w fotel i liczę do dziesięciu. Nie wiem, co się ze mną dzieje, jednak czuję się okropnie, a wszystko dlatego, że przeżyłem wspaniałe dziesięć dni w Honolulu i jego okolicach, a teraz tak po prostu muszę wszystko zostawić i żyć wspomnieniami.

            Już teraz rozpamiętuję, jak razem z Noel i kilkoma innymi osobami, które poznaliśmy, pływaliśmy przy wodospadzie. Jak spotkaliśmy na plaży żółwia i się z nim bawiliśmy. Jak poszliśmy do Parku Narodowego Wulkany Hawai'i. Jak niechcący zgubiliśmy się, pływając wynajętą motorówką. Jak Noel wszczęła alarm, bo myślała, że dojdzie do erupcji wulkanu, a okazało się, że to tylko nasz sąsiad robił sobie koktajl i jego mikser tak rzęził. Jak poszliśmy do aquaparku i ogrodu zoologicznego. Jak jeździliśmy po plaży konno. Jak Noel zmusiła mnie do zwiedzania czterech muzeów jednego dnia. Jak wiele razy spadałem z deski surfingowej.

            Było tego tak dużo, że nie mam pojęcia, które wydarzenie wspominam z największą rozkoszą, aż dochodzi w końcu do mnie, że każde z nich jest na swój sposób idealne.

            Pukam Noel w ramię, a gdy ta odwraca się, zadaję jej pytanie:

            – Jak się czujesz?

            – Znakomicie – odpowiada mi bez zastanowienia. Dziwię się.

            – I nie jest ci przykro? No wiesz, że odjeżdżamy.

            – Skąd – macha ręką i uśmiecha się. – Jest wiele rzeczy, dzięki którym jestem teraz najszczęśliwszą osobą na świecie.

            – Tak? – podchwytuję temat. – Wymienisz je, proszę?

            – Chociażby fakt, że mój tata wraca z Kolorado i obiecał, że podwiezie nas do domu z lotniska. Powiedział, że chętnie cię pozna! Nie widziałam go masę czasu. Poza tym, koniec jednej przygody oznacza początek następnej. Głowa do góry, bo nim się obejrzysz, znów wyruszymy w jakąś podróż. Oczywiście, jeśli będziesz chciał – szturcha mnie w żebro, szczerząc się przy tym.

            – Pewnie, że bym chciał – odburkuję cicho. Czasem nie pojmuję jej toku myślenia, tak, jakby to było dla mnie za wiele.

            – Chętnie zwiedziłabym Afrykę. Chcę pooglądać lwy z bliska. I zebry! Moje ulubione zwierzęta – mówi z podekscytowaniem. Kiedyś powiedziałbym, że pomysł Noel jest nieracjonalny i głupi. Teraz ożywiam się i dołączam do dyskutowania o naszym następnym celu.

            – Moglibyśmy poznać jakieś plemiona, zobaczyć, jak żyją tam ludzie! I ta masa dzikich zwierząt, rany... – rozmarzam się.

            – Hawajskie papugi pewnie mogą się schować przy tych z Afryki – rzuca Noel półżartem, aby rozluźnić i tak przyjemną już atmosferę.

            – Już nie mogę się doczekać.

            – Wracasz teraz do Nowego Jorku, prawda? – Noel zmienia temat. Zasmucam się, staram się jednak zrobić to niezauważalnie.

            – Tak. Wiesz, muszę naprawić kilka spraw. Z Madison, z ojcem...

            – Racja – kiwa głową. – Będzie mi cię brakowało.

            – Ależ króliczku, nie wyjeżdżam na zawsze – parskam śmiechem, starając się brzmieć swobodnie i mówić z przekonaniem w głosie.

            – A skąd mam wiedzieć, czy nie zrobisz tej samej rzeczy, co ostatnio? Czy nie zerwiesz ze mną kontaktu na kilka miesięcy? Czy nie zechcesz się zabić? – wpada w panikę. Uciszam ją, obserwując, jak pasażerowie obok podnoszą na nią swe wzroki, które wcale nie wyglądają na zadowolone.

            – Bo jestem teraz zupełnie innym człowiekiem.

            Zamykam jej tym usta.

            Sam uśmiecham się do siebie – robię to ostatnio coraz częściej – i myślę, że czuję się przeszczęśliwy z myślą, że wszystko w końcu się ułoży. Przypominam sobie swoją osobę sprzed kilku miesięcy – faceta, który koniecznie chciał stać się spontanicznym, wyluzowanym, nie–nudnym podróżnikiem, i oto jestem. I to Madison dawała mi najwięcej motywacji.

            – Noel? – pytam cicho. Mój głos przybiera zupełnie inną barwę niż kilka chwil temu.

            – Hm? – blondynka przenosi na mnie swoje herbaciane oczy.

            – Czy gdybyś była na miejscu Madison... Wybaczyłabyś mi?

            Zbijam ją swoim pytaniem z pantałyku. Wnioskuję to po jej minie. Chyba nie wie, co powiedzieć.

            – Dlaczego o to pytasz? – odpowiada pytaniem na pytanie. Oblizuję wargę.

            – Wiesz, wciąż do mnie nie dociera, że ona, no, jednak mi wybaczyła. Po tym, jak zachowałem się jak dupek.

            – Jeśli ci wybaczyła, to znaczy, że naprawdę jej na tobie zależy.

            – Tak sądzisz? – pytam, a ona kiwa tylko głową i uśmiecha się do mnie szeroko. Ja także unoszę kąciki swych ust, zamyślając się przy tym jednocześnie.

            Cholera, jakim cudem ona jest w stanie się tyle uśmiechać? Robi to zdecydowanie za często. Żadna normalna osoba nie szczerzy się tyle, co Noel Birkin.

            A może jej twarz po prostu taka jest? Może od zawsze była taka pogodna i wesoła?

            I... piękna?

            – Dlaczego ty ciągle się uśmiechasz? – zadaję jej nurtujące mnie pytanie. Nie wiem, co nagle mi przyszło do głowy.

            Wywołuję u niej śmiech. Jest słodki i taki przyjemny dla ucha.

            – A nie mogę? Zabronisz mi? – żartuje sobie ze mnie. Zaraz potem uśmiecha się jeszcze szerzej, pokazując rząd śnieżnobiałych zębów.

            – Nie zabronię, po prostu się głowię, skąd ty to wszystko bierzesz. Tą całą swoją pozytywną energię i w ogóle. Nawet ja tak nie umiem. Nawet ja się tyle nie uśmiecham – wzruszam ramionami. Moje słowa wynikają z bardzo dokładnych obserwacji – poza tym, spędziłem z Noel wystarczająco dużo czasu, by dostrzec wyjątkową mimikę jej twarzy.

            – A powinieneś. Wszyscy ludzie powinni.

            – Niektórzy nie mają powodów – wzdycham. Czuję, że zaczynam walczyć. Dosłownie, w mojej głowie wybucha wojna; biali żołnierze walczą z czarnymi, słońce stara się przedostać przez chmury. To coś jak walka dobra ze złem w baśniach. Nie wiem, skąd wzięły mi się te wątpliwości. Może to przez to, że Madison nie wyznaje pozytywnego myślenia, a mnie przypomniało się, jak wyśmiała mnie, kiedy oznajmiłem jej o swoim nowym optymistycznym nastawieniu do życia? Co będzie, jeśli okaże się, że podobają jej się pesymiści?

            – Bzdura. Po prostu biorą życie na serio. Zbyt serio. Nie zauważasz, że wcale takie nie jest? Poważnie. To wszystko przez ludzi, którzy sami się krzywdzą. Słońce wschodzi, słońce zachodzi, wszystko jest wspaniałe, dzieje się dalej. Ludzie komplikują tylko cały proces życia. – Widzę, jak w jej oczach szaleją figlarne ogniki. Usta, pomalowane brzoskwiniową szminką, ponownie układają się w uśmiech. Uspokajam się.

            – Dzięki – wyduszam tylko. – Tęskniłem za tymi twoimi życiowymi cytatami. Kurczę, powinienem je zapisywać i wieszać na swojej lodówce.

            Swoimi słowami wywołuję u niej kolejną serię śmiechu. Dobrze się czuję, kiedy to robię. Sam nie mogę się oprzeć i papuguję po niej tę czynność.

            – I właśnie takim chcę cię widzieć, Zayn – wyjawia mi Noel i czochra mi włosy. – Uśmiechniętym. Zawsze.

            Uwielbiam, kiedy moje zwykłe rozmowy z Noel stają się życiowymi lekcjami.

            Na lotnisku faktycznie spotykamy tatę mojej przyjaciółki. Obserwuję, jak ta podbiega do niego i rzuca mu się w ramiona. Uśmiech sam ciśnie mi się na usta.

            Podchodzę bliżej i wyciągam rękę jak tylko Noel puszcza swojego ojca. Mężczyzna ściska moją dłoń.

            – Ty musisz być Zayn – odzywa się pierwszy. – Dużo się o tobie nasłuchałem. Gratuluję przejścia na dobrą stronę mocy – żartuje sobie o tym, że zacząłem myśleć pozytywnie i puszcza mi oko.

            Dopiero wtedy mam czas, aby mu się dobrze przyjrzeć. Nie grzeszy wzrostem – jest co najmniej dziesięć centymetrów niższy ode mnie – ma równo przystrzyżoną, brązową brodę i tego samego koloru rozwichrzone włosy. Jest dobrze zbudowany, zadbany, i założył dziś jasnoróżową koszulę oraz jeansy. W niebieskich oczach taty Noel zauważam niesamowity błysk, silniejszy nawet, niż u jego córki. No i, jakby nie było, ten także uśmiecha się od ucha do ucha.

            – Jestem Danny – przedstawia się. – Danny Birkin.

            – To co, chłopaki? – ożywia się nagle Noel. – Idziemy na jakiś super obiad? Może pizza? Widzę, tato, że nieźle schudłeś. Ćwiczysz?

            Reakcja ojca Noel jest bardzo dziwna. Najpierw wgapia się w swoją córkę, a potem wybucha śmiechem; jest to jednak udawany śmiech, taki niezręczny, pełen sztuczności, jakby starał się wyprzeć jej słowa i powiedzieć „hej, wcale nie schudłem!".

            – Wiem, że jesteście głodni, moi kochani, jednak Jasmine nalegała, że sama przygotuje dla was coś pysznego. Jestem pewien, że was zaskoczy. Och, no i obiecała, że zrobi tiramisu, takie, jakie lubisz. – Pan Danny z czułością szczypie Noel w policzek. Ta uśmiecha się i z pokorą kiwa głową.

            – Jasmine jest świetną kucharką. Nie możemy odmówić!

            Przypominam sobie, że wcześniej wspomniana Jasmine to druga żona taty Noel.

            Wsiadamy do mercedesa pana Danny'ego i jedziemy do jego domu. Nazywa go „tymczasowym", ponieważ razem ze swoją żoną często wyjeżdżają i nie przebywają tu zbyt długo.

            Spodziewałem się ekstrawaganckiej posiadłości, podobnej do tej Victora, męża mamy Noel, więc spotyka mnie miłe zaskoczenie, kiedy wjeżdżamy do jakiegoś sąsiedztwa i zatrzymujemy się na podjeździe zwykłego domu rodzinnego – takiego z dwoma sypialniami, salonem, kuchnią i łazienką. Domyślam się, że to tata Noel jest właścicielem tego osiedla.

            Wystrój wnętrza przywodzi na myśl paryskie hotele. Madison pokazywała mi kiedyś swoje zdjęcia z Francji i dobrze zapamiętałem piękne pomieszczenia, które, zafascynowana, sfotografowała.

            Salon ma błękitną tapetę, przy dobrym świetle wpadającą niemal w biel, jasną angielską boazerię, żyrandol z maleńkimi kryształkami, obitą kremowym materiałem sofę, dwa fotele do kompletu, szklany stolik na kawę i duży telewizor plazmowy. Karnisze przykryto podwieszanym sufitem, a zasłony wyglądają, jakby ktoś codziennie dbał o to, aby prezentowały się idealnie, prasując je i gładząc. Całość dopełniają ogromne okna.

            – Noel! Dawno się nie widziałyśmy! – młoda kobieta wchodzi do salonu i ściska króliczka. Na chwilę zapiera mi dech w piersiach, ponieważ dostrzegam, że ma ona nie więcej niż dwadzieścia pięć lat, a przynajmniej na tyle wygląda. To trochę niezręczne, że tata Noel ma żonę, która jest młodsza ode mnie; która równie dobrze mogłaby być jego córką.

            Jasmine przenosi następnie wzrok na mnie. Chociaż moim zdaniem nie umywa się do urody Noel, nie można nie dostrzec, że jest przepiękna. Ma blond włosy, pełne usta, idealny nos, delikatnie wystające kości policzkowe i duże oczy o kształcie migdałów. Ubrała się elegancko i z klasą. Przez głowę przebiega mi myśl, że tata Noel ma słabość do takich kobiecych blondynek, bo jego była żona przypomina starszą wersję jego obecnej małżonki.

            – Miło mi cię gościć. Jestem Jasmine – odzywa się miłym głosem i wyciąga w moją stronę rękę, a ja ją całuję.

            – A mnie bardzo miło panią poznać – odpowiadam. – Zayn Malik.

            – Och – chichocze Jasmine i macha ręką. – Proszę, tylko nie „pani"! Mów mi po imieniu – puszcza mi oczko. Kiwam głową, zreflektowany.

            – No, skoro ceremonia powitalna dobiegła końca, to może opowiecie nam, jak było w Kolorado? – Noel zabiera głos. Jest niezaprzeczalnie piękniejsza od Jasmine – tak tylko mówię. Co z tego, że ma na sobie jeansy z dziurami, powyciągany top z logiem Nirvany i brudne conversy, jej włosy nie są doprowadzone do porządku i nie ma makijażu? Chociaż jej dzisiejszy wygląd zupełnie nie pasuje do jej stylu, w którym królują pastelowe kolory, sztuczne futerka, koronki, krótkie spódniczki, szpilki i kuse bluzeczki, wygląda nieziemsko.

            Na wzmiankę o Kolorado Jasmine rzuca Danny'emu spojrzenie pełne żalu i frustracji. Wygląda, jakby starała się przekazać mu jakąś wiadomość telepatycznie. Mężczyzna jednak nie zwraca uwagi na swoją żonę – klaszcze za to w dłonie i mówi, że było wspaniale.

            – Macie jakieś zdjęcia? – pyta Noel.

            – Niestety, rzadko... My rzadko wychodziliśmy – zabiera głos Jasmine, niemalże wchodząc Noel w słowo. Mam wrażenie, że z każdą spędzoną z nami sekundą staje się coraz smutniejsza.

            Noel jest zdziwiona, jednak pozostawia tę sytuację bez komentarza. Proponuje, abyśmy w takim razie obejrzeli nasze zdjęcia z podróży na wielkim telewizorze.

            Wszyscy z entuzjazmem się zgadzają, więc jemy jakieś hiszpańskie danie, oglądając zdjęcia z aparatu Noel, na początek wybierając Grenlandię. Tata Noel nawet nie wydaje się zaskoczony, że jego córka tam pojechała. Spodziewam się, że zdążył się już przyzwyczaić do jej spontanicznego stylu życia. Pewnie nie zdziwiłby się, gdyby Noel postanowiła nagle zostać baletnicą albo zapragnęła pływać z rekinami.

            – Tutaj jest zdjęcie osady, w której się zatrzymaliśmy – wzdycha króliczek z rozmarzeniem, sprawiając wrażenie, że chce tam wrócić. Ja kręcę tylko głową, bo czasem nie mam słów na jej zachowanie.

            – Niebo wciąż było zachmurzone, jakby ciągle panowała tam noc – zabieram głos, niemal się skarżąc. Natychmiast dopada mnie wstyd – cholera, narzekanie w towarzystwie dwóch optymistów, a może i trzech, nie jest zbyt bezpieczne w moim przypadku. Noel na przykład byłaby gotowa rzucić we mnie za to butem. Dzięki Bogu, że dziś nie założyła jednak szpilek. – Ale było tam niesamowicie pięknie – dodaję szybko, jakbym musiał wtedy zrobić jedynie przerwę na przełknięcie śliny. Napięcie mija.

            Zdjęcia naprawdę podobają się tacie Noel i jego żonie, szczególnie te z Hawajów. Oboje zachwycają się pięknem wyspy, na której mieszkaliśmy. Zaczynam doceniać to, że moja przyjaciółka fotografowała dosłownie wszystko – nie będę musiał niczego wizualizować, wystarczy tylko obejrzeć fotografie.

            Po pysznym obiedzie nadchodzi czas na obiecane tiramisu. Deser, jak mówił pan Danny, jest smakowity. Jasmine naprawdę świetnie gotuje.

            Zostajemy potem poczęstowani herbatą. Rozmawia nam się dobrze, swobodnie, tak, jakbyśmy wszyscy znali się od lat.

Pan Danny opowiada mi trochę o swoich barwnych przeżyciach, wśród których jest niespodziewana wygrana dużej sumy pieniędzy w kasynie w Las Vegas po pijaku, zakład z multimiliarderem o jego cenny wóz, wycieczka w poszukiwaniu El Dorado i adopcja lemura na Madagaskarze.

            Kiedy Noel powiadamia nas, że idzie do łazienki (jesteśmy w trakcie dyskutowania o ekskluzywnych wyspach pokroju Malediw), Jasmine odczekuje chwilę, a potem szepcze coś na ucho swojego męża. Ten, jakby nieco zirytowany, kręci głową.

            „Mnie już nic nie pomoże" – odczytuję z ruchu jego ust.

            Wpatruję się w podłogę, orientując się, że wtykam nos w nie swoje sprawy. Jasmine, zauważając moje zażenowanie, dotyka mojego ramienia i mnie przeprasza, a potem wychodzi, chyba do kuchni.

            Nie skłamię, jeśli powiem, że jestem zaintrygowany tym, co się przed chwilą stało, jednak nie śmiem nawet o to zapytać. Sam nie lubię wścibstwa.

            Pan Danny odchrząka, a potem pyta mnie, czy mamy z Noel jakieś plany na następną podróż.

            – Cóż, chcieliśmy udać się do Afryki – odpowiadam mu.

            – Macie już wyznaczoną datę?

            – Jeszcze nie – zaprzeczam. – Na pewno nie odbędzie się w przyszłym miesiącu. Muszę sam pozałatwiać kilka spraw.

            – Rozumiem... Więc nie będzie to dla ciebie problemem, jeśli ukradnę ci Noel na tydzień, może dwa? – ponownie zadaje pytanie, a ja wlepiam w niego swój wzrok. Twarz ma jakby przepełnioną bólem, oczy zaszklone. Jestem zagubiony, oszołomiony.

            – Skąd – kręcę szybko głową. Mężczyzna wygląda na zdeterminowanego – jakby ten czas, który miał spędzić z Noel, był dla niego śmiertelnie ważny.

            – Dobrze... Dobrze. Dobry z ciebie partner. – Pan Danny klepie mnie po dłoni, którą trzymam na oparciu fotela.

            – Och, my nie...

            – Nie? – przerywa mi. Dlaczego pomyślał, że ja i Noel jesteśmy razem? – Kurczę, a już myślałem. Chyba jednak czasami naprawdę nie jest aż tak kolorowo, jak mi się wydaje – wzdycha.

            – O czym pan mówi? – ożywiam się. Czyżby ojciec Noel, jej autorytet, wątpił w swój optymizm?

            – Tak sobie tylko gdybam, chłopcze. Widzisz, czasami wszystko człowieka przerasta.

            Moje zagubienie i oszołomienie stale rośnie.

            – Czasami nic nie jest... Nic nie jest...

            Ojciec Noel wygląda nagle, jakby ktoś go poturbował – dosłownie. Na jego twarzy widoczny jest ból, czoło ma zorane zmarszczkami, oczy tracą wszystkie wesołe ogniki. Łapie się gorączkowo za brzuch, zaciska mocno zęby i wygląda na to, że czeka, aż ból minie.

            Nie potrafię pozostać obojętnym na to, co właśnie się wydarzyło. Natychmiast rzucam się z fotela w jego stronę i pytam, czy wszystko jest w porządku, chociaż to najgłupsze pytanie na świecie, ponieważ to oczywiste, że nic nie jest w porządku.

            – Spokojnie... Przejdzie mi – odzywa się tata Noel, a głos ma nagle taki słaby i załamany. Wołam Jasmine, która, zaalarmowana, natychmiast znajduje się w salonie i pada na kolana obok mnie. Przyciąga do siebie swojego męża, głaszcze go po rzadkich włosach, a ten z błogością wtula się w jej pierś i uspokaja. Nie wiem, co się dzieje.

            Rozglądam się by sprawdzić, czy Noel wróciła, jednak ta wciąż przebywa w łazience. Myślę, że to dobrze, że nie było jej w pobliżu, kiedy to wszystko się stało. Na wspomnienie twarzy pana Danny'ego, przypominającej twarz człowieka w męczarniach, ogarnia mnie strach. Gdyby Noel zobaczyła go w takim stanie, jej reakcja byłaby jeszcze gorsza od mojej.

            – Powiedz mu – słyszę szept pana Danny'ego. – Po prostu mu powiedz. Niech opiekuje się Noel.

            Więc Jasmine opowiada mi wszystko.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro