5

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng




– To chyba nas nie odwiezie – zauważa Noel.

– Jakaś ty spostrzegawcza – rzucam sarkastycznie i obserwuję, jak mały samochód się od nas oddala. Zostaliśmy sami z naszymi bagażami; sami na ulicy, dookoła mając tylko przymglony krajobraz Grenlandii. Na moje ciało wkracza gęsia skórka. Pogoda jest do dupy.

Patrzę, jak Noel wyciąga z torby swoje sztuczne futerko i zakłada je na te wszystkie bluzki i bluzy, które włożyła wcześniej. Rozglądam się gorączkowo, nie mając pojęcia, co zrobić, aż nagle zauważam w oddali kilka kolorowych domków. Jeśli pójdziemy w ich stronę wystarczająco szybko, może nie odmrozimy sobie uszu albo palców u rąk...

– Chodź! – mówię do Noel, podnoszę nasze torby i zaczynam biec w ich stronę. Zimne powietrze w niczym nie pomaga, jednak staram się nie zwracać na to uwagi.

– Zaraz zmienię się w prawdziwy sopel lodu – jęczy dziewczyna, jednak w jej głosie nie słyszę skargi czy goryczy; wymawia to, jakby była zadowolona i czuła się komfortowo.

Stawiamy wielkie kroki, za każdym będąc coraz bliżej małej osady, schowanej pomiędzy dolinami.

– Dlaczego jesteś taka blada, skoro mieszkasz w Malibu? – pytam Noel, bo chcę zająć się czymś innym niż myśleniem o tym, że jest mi potwornie zimno i że za chwilę wszystkie moje palce zrobią się czarne i odpadną.

– Cały grudzień spędziłam w Alpach z przyjaciółmi, więc nie miałam zbyt dużo kontaktu ze słońcem – odpowiada, a z jej ust wylatuje para. – Święta w górach to najlepsza rzecz, jaka mogła mi się przytrafić! W Wigilię do białego rana siedzieliśmy przy kominku, piliśmy gorącą czekoladę i śpiewaliśmy piosenki. Patrzyliśmy, jak pada śnieg, a potem wymieniliśmy się prezentami. A o trzeciej nad ranem wyszliśmy lepić bałwana! Chatka, w której mieszkaliśmy, była urocza. A ty jak spędziłeś święta?

– Hmm, ja, no wiesz, byłem w domu – wzruszam ramionami. – Obejrzałem kilka naprawdę świetnych filmów.

– Oczywiście – prycha, a ja kręcę tylko głową, dając jej znak, że już nie chcę o tym rozmawiać. – Nie wolałeś spędzić tego czasu z rodziną? – pyta z ciekawością.

– Nie lubię ludzi – kręcę głową, a ona wzrusza ramionami. – Ilu masz przyjaciół?

– Nie zliczę!

– Cholera – klnę. – A ja jednego. Moją kotkę. Jest moją najlepszą przyjaciółką, bez wzajemności – zdradzam.

– Nawet nie próbowałeś sprawić, by cię polubiła – stwierdza, a ja zastanawiam się, skąd to wie. – Tak czy inaczej, nie powinieneś mierzyć swej wartości na podstawie przyjaciół. 

Dochodzimy do osady i wchodzimy do czegoś na kształt baru. W środku są zaledwie trzy stoliki, mały blat z kasą, budka telefoniczna i maleńka scena, na której zawodzi jakaś kobieta. Parkiet został wyłożony kolorowymi deskami. Co najważniejsze, jest tu przyjemnie ciepło.

Podchodzimy z Noel do kobiety za ladą, która zajmuje się polerowaniem kieliszków. Zwracam się do niej nieco drżącym z zimna głosem (wciąż czuję nieprzyjemne mrowienie w całym ciele):

– Przepraszam panią. Czy wie może pani, jak dotrzeć stąd do Nuuk?

Kobieta tylko kręci głową, a ja jestem załamany. Świetnie. Zgubiliśmy się z Noel na Grenlandii. Czy może być jeszcze gorzej? Spoglądam za siebie, aby powiedzieć Noel, że wszystko jest beznadziejne, jednak jej nie ma. Szybko wyglądam za okno i czuję ulgę na widok mojej towarzyszki, bawiącej się z kilkoma kudłatymi psami. Wracam do baru i siadam przy blacie. Pocieram ręce o siebie, by je teochę rozgrzać. Patrzę na menu, którego nie rozumiem, a potem zauważam mężczyznę z wielką szklanką piwa i decyduję, że aby to przetrwać, potrzebuję trochę alkoholu. Pokazuję kobiecie, że chcę piwo, a ta kiwa głową. Wyciągam portfel, jednak w środku mam same dolary. Kładę dwa banknoty na stole i patrzę na jej reakcję. Przyjmuje je bez słowa. Gdy podaje mi kufel, biorę łyka. Chwilę później facet z piwem podchodzi do nas, a raczej się toczy. Czuję od niego odór alkoholu i dymu.

– Jeszcze jeden – mamrocze, a ja się ożywiam.

– Mówisz po angielsku? – pytam go, czując nagle, że jest naszą jedyną szansą.

– Kan du ikke høre, at jegsiger, dit fjols? – odpowiada, a ja wzdycham.

– Po prostu chcę, żeby ktoś nam pomógł – załamuję się i chowam twarz w dłoniach.

– Hej, ty się nie denerwować – uspokaja mnie pijak, a ja natychmiastowo się prostuję.

– Więc jednak mówisz po angielsku? – powtarzam swoje pytanie.

– Ja nigdy nie mówić, że nie – wzrusza ramionami. – Co jest? Ty chcesz pomoc?

– Tak – kiwam szybko głową. – Chodzi o mnie i o moją przyjaciółkę. Zgubiliśmy się i chcemy dotrzeć do Nuuk – tłumaczę. – Nie mamy ubrań ani grenlandzkiej waluty.

– Do Nuuk daleka droga – pijak macha ręką i czka. – Wy zginąć zanim tam dotrzeć na piechotę.

– A nie macie taksówek? Albo, nie wiem, powozów konnych? – zadaję pytanie, jednak on wpatruje się we mnie tępo.

– Już nieważne – ponownie wzdycham i pozwalam, by wszystkie negatywne myśli spłynęły na mnie niczym fala.

– Będę już szedł. Ja musieć do Nuuk. Dostarczyć pocztę – oznajmia mi mężczyzna i wstaje ciężko. – Do widzenia, kochana. Tag en god middag, komtilbage snart. Ty nigdy nie zdradzać swojej kobiety w osadzie, gdzie żyje tylko dwadzieścia osób.

– Mieszka tu tylko dwadzieścia osób? – stękam. – Do jakiej, cholera, dziury trafiłem? – dodaję, a potem dochodzą do mnie słowa pijaka, który idzie powoli w stronę drzwi. – Czekaj! – zatrzymuję go. – Ty jedziesz do Nuuk? Zabierz nas! Proszę!

– To kosztować – kręci głową.

– Mogą być dolary? – mam błagalny głos. Pokazuję mu pęk banknotów. – Błagam, jesteś naszą ostatnią szansą.

Facet liczy pieniądze, które mu dałem, a potem kiwa głową.

– My lecieć za pół godziny. Ty iść do sklepu i kupić swojej kobiecie ciepłe ubrania. Ty dbać o swoją kobietę – poucza mnie i wskazuje na Noel, która, siedząc na kupce siana, aż trzęsie się z zimna. Kiwam głową i szybko wychodzę z baru.

– Noel! – wołam. Podbiegam do niej, a kilka psów przede mną ucieka. Króliczek spogląda na mnie z dołu. – Udało mi się! Ten pan zawiezie nas do Nuuk! Chodź. Wszystko ci opowiem w drodze do sklepu. Trzeba cię ciepło ubrać – oznajmiam jej, a ona uśmiecha się rozczulona.

Zmierzamy do sklepu, który okazuje się być małym domkiem bez drzwi. W środku przy kasie siedzi chłopiec. Wybieram dla nas ubrania oraz wygodne buty, a potem podchodzę do niego i płacę. Następnie szybko wychodzę i podaję czekającej na zewnątrz Noel futro, grube rękawiczki, szalik oraz czapkę.

– Chwila – rozszerza oczy. – Czy to jest zrobione ze zwierzęcia? – dodaje, a jej mina zmienia się i mam wrażenie, że za chwilę się rozpłacze.

– Załóż to – proszę ją. – To wspaniałe, że jesteś obrończynią zwierząt, ale ja nie chcę, żebyś umarła z zimna. – Moje słowa chyba ją przekonują, bo w milczeniu zakłada na siebie futro. Robię to samo, a potem podaję Noel buty podobne do kozaczków Ugg, które uwielbia moja siostra. Rozgrzewamy się nieco pod warstwą ubrań i wracamy w stronę baru.

– Więc który pan ma nas zawieźć do stolicy? – pyta Noel i rozgląda się. Nie ma tu zbyt wielu osób.

– Zgaduję, że ten – mówię niemrawo, obserwując, jak ten sam mężczyzna, który chwilę tem kazał mi iść do sklepu, zatacza się i upada na ziemię. Jego żona wybiega z baru i wciąga go do środka. Obserwujemy tę scenę ze strachem. Podchodzimy następnie do kobiety, której pomagam podnieść ciężkie cielsko jej męża. Facet mamrocze:

– Nuuk jutro. – I zasypia.

Czuję się zawiedziony, jednak nic nie mogę zrobić, więc po prostu wychodzimy z Noel z baru i rozglądamy się.

– Świetnie – żacham się i kopię w żwir. – Udana wycieczka na Hawaje.

– Już nie bądź taki – Noel głaszcze mnie po ramieniu. – Spójrz lepiej, jak tu pięknie. Widać ocean. A wszystkie domy są kolorowe, czy to nie wspaniałe?

– Błagam – warczę nieprzyjemnie. – Utknęliśmy w jakiejś dziurze, nie mamy jedzenia ani miejsca do spania, jest pochmurno i w dodatku cholernie zimno. Tak bardzo żałuję, że tu przyjechałem, gdybym tylko wiedział, co nas czeka, to nigdy w życiu...

– Hej! – Z baru wychodzi ta sama kobieta. Za nią wlecze się jakiś wyrośnięty nastolatek z okularami na nosie i przylizanymi włosami. Odzywa się do nas:

– Mama mówić, że ty dałeś nam dużo pieniędzy, więc jeśli wy chcecie, to możecie u nas nocować. Damy jedzenie i picie, jest łazienka i kominek – zachęca nas. Spoglądam na Noel, a ona od razu przekazuje swoje zaufanie dwójce tych obcych ludzi i rusza do przodu. Nie pozostaje mi nic innego, jak pójść za nią.

Przechodzimy przez zaplecze baru do wnętrza rodzinnego domu tych ludzi. Kobieta pokazuje nam na migi, gdzie będzie nasz pokój. Mówi coś do swojego syna, a ten ponownie się do nas zwraca.

– Mama mówić, że wy możecie rozpalić tu kominek. Zaraz przynieść pościel i poduszki, więc czekajcie. Do jedzenia będzie jajecznica.

Kiwam głową i dziękuję mu, a potem odgarniam w kominku popiół i wrzucam do środka kilka kawałków drewna. Trudzę się chwilę, aby podpalić je zapalniczką, a kiedy mi się udaje, siadam na małym łóżku. Pomieszczenie, w którym pozwolono nam spać, ma dwie ściany wyłożone jasnymi deskami, a dwie pozostałe są pomalowane wraz z sufitem na brązowo. Na podłodze leży dywan ze skóry jakiegoś zwierzęcia i widzę, jak bardzo zdegustowana jest tym Noel. Od razu zdejmuje z siebie futro i zbliża się do płomieni, by ogrzać ręce.

– Przez tą pogodę mam bardzo suche dłonie – mamrocze do siebie, ale tak jak wcześniej w jej głosie nie słychać ani odrobiny negatywnych uczuć. Nie wiem, co jest nie tak z tą dziewczyną, ale jest dziwna.

Noel wyciąga ze swojej kosmetyczki krem do rąk w tym samym czasie, w którym otrzymujemy od tego chłopaka pościel i dwie poduszki. Orientuję się, że będę zmuszony spać w jednym łóżku z Noel i dzielić z nią kołdrę.

– Od razu przypomina mi się Norwegia. Poleciałam tam z Chanel, jej chłopakiem Edwardem i moim byłym. Mieszkaliśmy w uroczej gospodzie, w której hodowali renifery. Były przesłodkie! – zachwyca się króliczek, chowając kosmetyczkę z powrotem do torby. – Raz jak poszliśmy na spacer, spotkaliśmy całe ich stado. Były dzikie i przed nami uciekały, a potem Ed zaczął je gonić, więc do niego dołączyliśmy – dodaje i uśmiecha się. Za każdą jej opowiedzianą historią nieco się smucę, ponieważ zaczynam dostrzegać, że zmarnowałem swoje życie na robienie niczego szczególnego, podczas gdy ona już tyle widziała.

Piętnaście minut później zostajemy zawołani do małej kuchni na kolację. Czuję się wdzięczny, że ta kobieta nam pomogła. Jemy jajecznicę w ciszy, a potem dostajemy z Noel kubek parującej herbaty. Proszę chłopca, żeby podziękował mamie za przepyszny posiłek. On tłumaczy wszystko na ich język, matka mu odpowiada, a ten ponownie się do nas odzywa:

– Mama mówi, że nie ma za co. Codziennie jemy taką jajecznicę i to nic specjalnego. Jaja mew.

Patrzę na Noel, na której twarzy przez kilka sekund widnieje grymas. Nic jednak nie mówi, więc wstajemy od stołu i zabieramy swoje kubki.

– Nigdy nie jadłaś jaj mew? – zaczynam się z nią droczyć, może trochę z zazdrości. – Przecież tyle przeżyłaś.

– To dla mnie zupełnie nowe doświadczenie, nie musisz być opryskliwy – wzrusza ramionami w moją stronę, zdejmuje bluzę i jeansy, i w samym topie i majtkach szuka w swojej walizce piżamy. Odwracam wzrok, bo szanuję Noel, a ona nie przestaje mówić: – Przecież to nie tak, że urodziłam się ze wszystkimi swoimi najlepszymi doświadczeniami, przecież zawsze musi być ten pierwszy raz, co nie?

  –  Tak, masz rację –  przytakuję cicho, czując iskierkę nadziei. Może jeszcze nie jestem tak do końca stracony. –  Opowiesz mi trochę o swoich przygodach? –  proszę nagle. Noel uśmiecha się szeroko. Wygląda na to, że moje zainteresowanie sprawia, że jest w siódmym niebie.

–  Kiedyś na Kubie zaprzyjaźniłam się z delfinem. Miał na imię Nemo, to przesłodkie stworzenia, są zdolne do stworzenia prawdziwych więzi. 

Mój Boże, myślę, ona zaprzyjaźnia się z delfinami na Kubie, a ja nawet nie wiem jak sprawić, by moja kotka przestała mieć mnie w głębokim poważaniu.

– Brzmi świetnie – mamroczę pod nosem.

–  A innym razem  miałam zamiar polecieć na Hawaje i niespodziewanie wylądowałam na Grenlandii –  mówi z uroczym chichotem. Przesyłam jej zagadkowe spojrzenie. To znaczy, że wydarzenia z ostatnich kilkunastu godzin zaliczają się do najlepszych przygód Noel? I ja jestem tego częścią? –  Nie patrz się tak na mnie. Wiem, że tobie się to nie podoba, ale ja nie mogę być szczęśliwsza –  wzdycha z błogością.

  –  Nic nie mówię –  unoszę ręce w górę w obronnym geście. –  Po prostu to, co powiedziałaś jest... miłe.

–  Wiedziałam, że potrafisz być uroczy –  śmieje się zadowolona. –  Położę się już.

– Nie za wcześnie na sen? – pytam i obserwuję, jak nakłada pastę na swoją różową szczoteczkę do zębów. Na zewnątrz jest już całkowicie ciemno i wietrznie. To miejsce to dla mnie nie lada zagadka.

– Dosłownie chwilę temu zdecydowałam, że wspaniale by było zobaczyć wschód słońca. Jeszcze nigdy go nie widziałam na Grenlandii! To musi być wspaniałe przeżycie. Jeśli położę się teraz, o czwartej będę wyspana i gotowa do podziwiania tej sztuki.

– A sztuką nazywasz...

– Wschód słońca, oczywiście – dokańcza za mnie. – Sztuką jest również jego zachód, tak jak wszystkie gwiazdy, księżyc czy chmury. Nie uważasz, że są naprawdę piękne?

– Tak – przytakuję. Noel wchodzi do łóżka.

– Dobranoc, Zayn.

– Dobranoc.


Wraz z nadejściem ranka podnoszę się i przecieram oczy. Ciało mam odrętwiałe i zziębłe, usta spierzchnięte, popękane kostki u dłoni. Wyglądam za okno i aż boli mnie głowa - ciemno. W łóżku nie ma Noel, która, jak zaplanowała, wstała wcześnie rano i obserwowała wschód. Ale jaki wschód? Przecież widać jeszcze gwiazdy, chociaż mój telefon uparcie sugeruje, iż jest już po ósmej.

Przeciągam się, ziewam i zakładam możliwie jak najgrubsze ubrania. Przez zaplecze dostaję się z pokoiku do baru, delikatnie oświetlonego dużymi lampkami choinkowymi i zapachowymi świecami. Za ladą ta sama kobieta, która wczoraj zdecydowała się nas przygarnąć, zamiata podłogę. W radiu speaker mówi coś w nieznanym mi języku, a w lokalu nie ma nikogo poza naszą dwójką. 

– Uhm, dzień dobry – mruczę, nagle żałując, że nigdy nie przystąpiłem do nauki języka duńskiego – wtedy przynajmniej mógłbym w przyzwoity sposób podziękować tej kobiecie za wszystko, co zrobiła dla mnie i Noel. Skoro i ona nie śpi, to może rzeczywiście jest już ranek.

Spoglądam za okno i widzę, jak króliczek bawi się z psami i dziećmi, ubrana w kilka warstw grubych swetrów i puchatą czapkę. Pociechy biegają dokoła ogromnego ogniska, rzucającego pomarańczowy blask na twarz Noel. W stronę ciemnego nieba szybują złociste iskry. Natychmiast narzucam na siebie kupione wczoraj futro i wychodzę na zewnątrz.

– Noel! – wołam i macham do niej. – Co się dzieje? Widziałaś wschód słońca?

– Słońce wzejdzie dzisiaj dopiero po dziesiątej – oznajmia roześmiana. – A zajdzie przed trzecią po południu!

– Jesteśmy w kompletnej dziurze – mamroczę z niezadowoleniem. Zimne powietrze zdaje się przeszywać mnie na wskroś, a ciało chwila moment rozpali mi gorączka.

– Ale podoba mi się tutaj. Ci ludzie żyją zupełnie inaczej niż my, posiadają swój własny, malutki świat. I mają słodkie szczeniaczki...

– Dzisiaj odjeżdżamy – przypominam jej, ponieważ nie chcę, aby się do kogoś przywiązała. Wiem, że rozstania są ciężkie, nie ważne, czy z ludźmi czy ze zwierzętami, szczególnie dla tak uczuciowej dziewczyny jak ona. Noel kiwa głową i na moment wraca do zabawy, jakby po raz ostatni.

Z przyjemnością wracam do maleńkiego pokoiku i dorzucam do ognia. Czuję się lepiej, mogąc zakopać się pod stertą grubych koców i choć na chwilę przywrócić krążenie w kończynach. Staram się myśleć o Madison, tylko o niej, bez końca, i chciałbym tak na zawsze...


Listonosz wkrótce trzeźwieje i jest gotowy do dostarczenia poczty. Woła mnie i Noel, a następnie pomaga nam nieco z walizkami. Kiedy idziemy w stronę jego pojazdu, gapię się na czubki swoich butów i skupiam na tym, że jest mi bardzo zimno w uszy i nos. Nie dziwne więc, że nie zauważam stojącego nieopodal niebieskiego helikoptera.

– Ale super! – słyszę podekscytowany głos Noel i unoszę głowę. Jestem zaskoczony na widok maszyny oraz przerażony faktem, że to ten pijak będzie nią sterował. Króliczek od razu wchodzi po schodkach na pokład, zadowolona, że przeżyje taką wspaniałą przygodę. W ogóle się nie waha.

Z nieufnością siadam na miejsce obok niej i przymykam oczy. Gdy wznosimy się ku górze, słyszę ogromny hałas, mój fotel się trzęsie. Facet upewnia się, czy nasze pasy są dobrze zapięte. Nie sądziłem, że w jego pijanym umyśle jest miejsce na rozsądek. Chociaż wcale nie jest tak źle, jak mi się zdawało, i trzęsie tylko trochę, mam nadzieję, że lot będzie krótki.

Noel zaczyna zachwycać się wszystkim na głos, a ja czekam z zaciśniętymi zębami, aż męka dobiegnie końca.

– Te domki wyglądają jak malutkie, urocze chatki dla wróżek – śmieje się słodko.

W końcu przełamuję się i wyglądam za okno, czego starałem się wcześniej uniknąć. Zauważam, że znów zaczął padać śnieg. Przelatujemy nad zaśnieżonymi polami, pustymi połaciami suchej trawy, potem nad oceanem i lodowcami, a gdzieś przed nami majaczy maleńka osada. Kry lodowe iskrzą się w wodzie, sprawiając, że ta wygląda jak uzbrojony w ostre zęby potwór. Patrzę w przód i widzę osiedle z kolorowymi domkami. Zastanawiam się, czy to Nuuk, stolica, jednak potem przypominam sobie, że miasto to jest o wiele większe.

– Gdybyście wy szli na piechotę, zjadłyby was niedźwiedzie polarne – mówi nam ten mężczyzna, a ja nie mam pojęcia czy żartuje, czy nie. – Albo zamarzlibyście na śmierć. Tu bardzo zimno. Wy skąd?

– Ja z Malibu – odzywa się Noel. – A Zayn z Nowego Jorku.

– Nigdy tam nie być, ale Malibu bardzo ciepłe – facet kiwa głową. – Wy pewnie niezmiernie zimni.

– Nie, ale dziękujemy za troskę – Birkin posyła mu ogromny uśmiech. – Odkąd mamy te futra, jest nam o wiele cieplej. Ale ma pan rację, jest tu niesamowicie zimno.

Helikopter kieruje się w stronę oceanu. Jestem zdziwiony i nawet chcę zapytać, czy na pewno obraliśmy dobry kierunek, jednak Noel wciąż papla o Grenlandii i wszystkim, co jest z nią związane. Kilka minut później pojawia się przed nami statek. Załoga macha do naszego pilota, a gdy ten odmachuje, maszyna trzęsie się przez chwilę i dosłownie schodzę na zawał. Coś do nich krzyczy w swoim języku, a potem informuje nas:

– My najpierw dać pocztę na statek. Oni jechać do Ameryka.

– DO AMERYKI? – krzyczę. To może być nasza szansa! Możemy wrócić z nimi do domu! Pieprzyć lotnisko, pewnie nie mamy wystarczająco pieniędzy, by kupić bilety. Boję się, że znów zajdzie pomyłka i że tym razem zamiast w Nowym Jorku wylądujemy gdzieś w Afryce.

– Tak – kiwa głową mężczyzna. – A co? Wy też chcieć do Ameryka?

– Oczywiście! – potwierdzam z entuzjazmem. Chyba jeszcze nigdy nie byłem tak ożywiony – bardzo zależy mi na powrocie do domu.

– No to skakać!

Podlatuje nisko, jednak niewystarczająco. Gdybyśmy skoczyli, uszkodzilibyśmy sobie coś na sto procent.

– Niżej! – krzyczę do niego, ponieważ hałas jest niewyobrażalny.

– Nie można niżej! Skakać!

Noel wyrzuca nasze bagaże przez otwarte drzwi, a następnie po prostu wykonuje skok. Jestem zmrożony, jednak szybko się otrząsam i sam również skaczę, nie patrząc na nic. Czuję nagły ból, rozchodzący się od moich stóp do łydek, jednak poza tym nic złego mi się nie dzieje. Chwieję się chwilę, starając się utrzymać równowagę. Potem pomagam Noel stanąć na nogi, bo ta przy lądowaniu upadła na tyłek.

– Dziękujemy za wszystko! – krzyczę do faceta w helikopterze, jednak on wyrzuca ze środka jakieś paczki i listy, nawet na mnie nie patrząc, a następnie odlatuje.

– Przepraszamy za najście! Płyniecie do Ameryki? – Noel odzywa się do jednego z członków załogi, zanim w ogóle udaje mi się zorientować, że ktokolwiek tam jest. Miejscowy wygląda na nastolatka i ma miły uśmiech.

– Tak jest, proszę pani – odpowiada grzecznie chłopak. – Do Ameryki Południowej. Jak widzę, zabieracie się z nami.

– Cholera – zaklinam. – Chcielibyśmy dostać się do Ameryki Północnej, jeśli to możliwe – robię błagalną minę w jego stronę.

– To nie prośba do mnie – unosi ręce w obronnym geście, a na jego twarzy maluje się współczucie. – Ale porozmawiajcie z Carterem. To nasz szef, nasz kapitan, głowa tej załogi. Myślę, że zgodzi się zatrzymać gdzieś w Północnej części.

– Gdzie możemy go znaleźć? – pytam chłopaka i podnoszę nasze bagaże.

– Tam – wskazuje palcem na potężnego mężczyznę z blizną na twarzy. Przełykam głośno ślinę i czuję, że blednę. Świetnie. Nie dość, że zamiast  polecieć na Hawaje, znalazłem się na Grenlandii, wywieziono nas do jakiejś wioski i zostawiono na pastwę losu, musiałem zjeść mewie jaja i cierpieć z zimna, to teraz jeszcze jestem na statku, który płynie w niepożądanym przez nas kierunku i mam rozmawiać z jakimś gościem dwa razy większym ode mnie i wyglądającym jak kuzyn terminatora aby zgodził się przyjąć nas jako nielegalnych pasażerów. Naprawdę, lepiej być nie mogło.

Nagle Noel dziarsko kieruje się w jego stronę, a we mnie odzywa się odruch obronny. Przecież on nawet nie będzie musiał użyć siły, aby wyrzucić ją za burtę. Co, jeśli się wkurzy? Wygląda groźnie, to już jakiś znak. Jeśli Noel go zdenerwuje, może nie przetrwać. Wybiegam więc przed nią, a kiedy w końcu znajduję się tuż obok Cartera, wypalam:

– Cześć, jesteśmy z Ameryki Północnej i przez zupełny przypadek trafiliśmy tutaj, na Grenlandię. Wasz listonosz kazał nam skakać, bo wie, że wy płyniecie do Ameryki, i stąd moje pytanie, czy moglibyśmy się z wami zabrać? Chociaż, tak właściwie, to my już tu jesteśmy i płyniemy z wami, a chyba nie wyrzucicie nas do wody, prawda...

Gdy tak paplam, Carter patrzy się na mnie, jakby miał ochotę najpierw wydłubać mi oczy, a potem je zjeść. Czuję dotyk Noel na swoich plecach, gdy przyczepia się do mnie, jak się spodziewam, ze strachu. Mężczyzna góruje nade mną i sprawia wrażenie gotowego do zabijania. Sekundę później wybucha śmiechem, a następnie odzywa się głosem miłym i pogodnym:

– Oczywiście, że możecie się z nami zabrać! Chętnie przygarnę nowe osoby i im pomogę. Jest tylko pięć osób na statku i nie rozmawialiśmy z nikim innym prócz siebie od miesięcy, także będzie to nie lada odskocznia – tłumaczy i posyła mi uśmiech. Kamień spada mi z serca. Carter w dodatku nieco sepleni, co z jakiegoś powodu uznaję za urocze. Mogę już tylko mieć nadzieję, że ani on, ani jego pomagierzy nie zamierzają zrobić nam żadnej krzywdy.

– Myśleliśmy, że będziemy przeszkadzać, że nie będziemy mile widziani – wyduszam i pocieram nerwowo czoło. – Naprawdę zależy nam na wróceniu do domu. – Z moich ust wylatuje para za każdym wypowiedzianym słowem.

– O nic się nie martwcie, możemy zatrzymać się, gdzie będziecie chcieli. A teraz chodźcie, poznacie resztę załogi i ogrzejecie się pod pokładem. Jest kurewsko zimno.

Sposób, w jaki przeklina, wywołuje u mnie uśmiech. Pod pokładem cała załoga żywo rozprawia o dzisiejszym sztormie. Niektórzy siedzą w hamakach, zawieszonych na długich linach. Nie ma tu zbyt wielu mebli, a na podłodze leży kolorowy, puchaty dywan. Jedynym światłem są przymocowane do ścian lampki i jest tu zdecydowanie cieplej, niż na górze.

– Mamy gości! – obwieszcza Carter, a pozostała czwórka, z nastolatkiem na czele, obraca się i patrzy na nas jak na kosmitów. Oboje z Noel uśmiechamy się i im machamy. Poza wspomnianym nastolatkiem załoga składa się jeszcze z dwóch mężczyzn i dziewczyny. Ta przykuwa na chwilę mój wzrok, ponieważ jest jedyną kobietą na pokładzie. Ma krótkie czarne włosy, kurtkę moro i ani grama makijażu, za to jej cera jest tak gładka i pozbawiona skazy, że pewnie wywołuje u wszystkich zazdrość.

– Cześć wam – odzywa się Mulat z czerwoną czapką z pomponem na głowie.

– Usiądźcie na hamakach – proponuje Carter. – Chcecie coś do picia? Zostało nam jeszcze trochę herbaty. I chyba mamy ciastka.

– Ciastka są moje! – krzyczy ten najmłodszy i zrywa się ze swojego miejsca.

– Cicho, majtku – śmieje się Carter. – Michael nigdy się nie dzieli. Nie radzę się z nim kumplować – mówi do nas i podaje nam po ciastku czekoladowym. Noel przyjmuje je z chęcią i dziękuję, a ja biorę je tylko dlatego, że czuję do Cartera respekt, a jakbym nie wziął łakocia, to mogłoby zostać uznane za zniewagę. Zamierzam potem oddać Michaelowi jego ciastko. – Jak macie na imię? – pyta kapitan.

– To Noel, a ja jestem Zayn – odpowiadam, wskazując najpierw na króliczka. – Jesteśmy z Ameryki Północnej i mamy nadzieję, że pomożecie nam tam dotrzeć.

– Nie ma sprawy – zapewnia nas Carter. – To jest Sandy.

– Hej – dziewczyna z krótkimi włosami uśmiecha się do nas. – Jestem prawdopodobnie silniejsza niż ci wszyscy faceci razem wzięci – dodaje słowo o sobie, a inni wybuchają śmiechem. Atmosfera jest luźna i z czasem się uspokajam.

– A ja jestem Jake – przejmuje głos ostatni mężczyzna – i Sandy często nazywa mnie ciotą.

– Bo cię kocham, braciszku – Sandy posyła mu przesłodzony, sztuczny uśmiech, a ten uderza ją w ramię.

– Mam przyjaciela o tym imieniu – wyznaje Noel. – Bardzo dobrze mi się kojarzy. Poznaliśmy się, jak uratował mojego kota. Tak właściwie nie był mój, tylko mojej cioci, ale nie o tym mowa. Byliśmy na wycieczce i kot poleciał aż do znaku Hollywood. Wspiął się na literę H. Nim się zorientowałam, skubany Jake przeskoczył ogrodzenie, które oddziela napis od ścieżki wycieczkowej i złapał tego kota. Był nawet w telewizji! Szalony człowiek. Ma całe ciało w tatuażach.

Reszta słucha opowieści Noel jak zafascynowana. Sam jestem nią zainteresowany, a gdy kończy, zapada krótka chwila ciszy, przerwana przez Jake'a.

– Musi być fantastycznym kolesiem. Wszyscy Jake'owie tacy są – oznajmia z dumą.

Kilka minut później dowiadujemy się, że Mulat ma na imię Ben. Jest małomówny i bardziej skupia się na tym, co się dookoła dzieje, niż na naszej rozmowie. Co chwilę wychodzi na górę i sprawdza, czy wszystko w porządku.

– No dobrze, zjedzmy teraz kolację. Mamy ryb w bród...

Jemy więc usmażoną przez Jake'a rybę, doprawiając ją kroplami cytryny i soli morskiej oraz dzieląc się rozmrożonym chlebem razowym. Rozmyślam o tym, że należałoby oddać tym ludziom pieniądze w podziękowaniu za ich gościnność. Załoga tymczasem gawędzi między sobą, Carter opowiada Noel o swoich początkach jako kapitan.

Parę minut później do mojej przyjaciółki dzwoni telefon, a ja dziwię się, że ma zasięg.

– To Naomi – wzdycha z uśmiechem na twarzy. – Wciąż liczy, że przywiozę jej z Hawajów naszyjnik z kwiatów i stanik z kokosów – dodaje i parska śmiechem, a następnie odbiera. Przychodzi mi nagle do głowy pomysł, że skoro Noel ma zasięg, będziemy mogli zadzwonić po pomoc. Mówię jej o tym, kiedy kończy rozmawiać z przyjaciółką, ale ta kręci głową. – Zayn, możemy przeżyć coś naprawdę ekscytującego, płynąc z tymi ludźmi. Poza tym, czego się spodziewasz? Że ktoś przyleci po nas na magicznym kucyku i zabierze do domu? Jesteśmy na Oceanie Arktycznym, nie zapominaj – szturcha mnie, a ja kiwam głową. Noel znów ma rację.

Po kolacji wszyscy wciąż rozmawiają na przeróżne tematy, jednak ja milczę. Zastanawiam się, czy to dlatego, że jestem tak zmęczony i wciąż skołowany całą sytuacją, czy może dlatego, że nie mam o czym z nimi rozmawiać i czuję się odłączony od reszty. Ben przynosi nam herbatę w kolorowych kubkach, a ja mu dziękuję i rozpływam się, czując na języku smak ulubionego napoju.

– Wszystko w porządku, Zayn? – pyta mnie szeptem Noel, która właśnie przestała opowiadać swoją historię o tym, jak makak wskoczył jej na plecy i zaczął szukać jedzenia w jej włosach.

– Tak – kiwam głową. – Dlaczego?

– Nie odzywasz się – wzrusza ramionami.

– Tak, wiem – przyznaję ze skruchą. – Po prostu jestem zmęczony. To wszystko. Wypiję herbatę i położę się spać – postanawiam.

– W porządku. Dobranoc.

  – Dobranoc.

Wypijam herbatę bardzo szybko i żegnam się ze wszystkimi. Idę w stronę pokoju, który członkowie załogi nazywają wspólną sypialnią. Błądzę chwilę po ciemku i znajduję miejsce, które wcześniej pokazał mi Jake, a potem jeszcze przyniósł mi pościel i koce. Spanie w hamaku jest dla mnie zupełnie nowym doświadczeniem i kiedy tak delikatnie bujam się w prawo i lewo raz za razem, zaczynam myśleć o Madison. Będzie zachwycona, kiedy opowiem jej o wszystkim, co mnie spotkało.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro