Epilog

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng




31 PAŹDZIERNIKA, ROK PÓŹNIEJ


            Ogrzewam się, sącząc gorącą herbatę z kubka termicznego. Jedyną wadą dorabiania w małej księgarni na Brooklynie jest brak ogrzewania, jednak w swój ostatni dzień zaczynam zdawać sobie sprawę, że chyba nawet będę tęsknił za tą niedogodnością. Jako że jesień jest w tym roku zadziwiająco mroźna, muszę siedzieć w środku, ubrany w gruby sweter.

            Pod wieczór, kiedy klientów można policzyć na palcach u jednej ręki, chwytam książkę z regału oznaczonego mianem klasyków literatury i zaczynam czytać. Nie można narzekać na zimno, kiedy dane mi jest otaczać się setkami, tysiącami - ba, milionami - zapisanych stron, stron przekazujących niesamowicie ważne treści. Każdego dnia mogłem wybrać do czytania co innego, a jeśli miałem dość szczęścia, udawało mi się pochłonąć lekturę za jednym zamachem. Dziś - Boska Komedia Dantego w oryginale. Muszę podszkolić swój włoski.

            Czytam aż do ósmej wieczorem, gdy nadchodzi pora zamknięcia księgarni. Zamykam ostrożnie książkę i odkładam ją w to samo miejsce, z którego ją zabrałem, delikatnie wsuwając ją pomiędzy jej bliźniaczki. Każdy egzemplarz traktuję z wielkim szacunkiem; nie wyginam stron ani grzbietów. Podchodzę następnie do Amy i oznajmiam jej, że wychodzę, a ona żegna mnie ciepło i życzy dobrej nocy, kończąc właśnie wycieranie podłogi. Kierownik z szacunkiem zbiera się na pożegnalny uścisk, dziękuje mi za współpracę i podarowuje śliczne wydanie Hamleta, którego lubiliśmy wspólnie cytować w wolnych chwilach. Z sentymentem opuszczam księgarnię, niemal wzruszony, pod pachą opiekuńczo i z nieskrywaną dumą ściskając kopię swojego scenariusza filmowego, którym zainteresowały się szychy z Hollywood - jego zarysy powstawały właśnie między tymi murami. Wyszedłszy na zewnątrz, ubrany w płaszcz i owinięty grubym szalikiem, na drzwiach wejściowych po raz ostatni obracam zawieszkę oznajmiającą, że sklep jest już nieczynny. Powietrze jest zimne i rześkie, pachnie deszczem i wilgotnymi liśćmi.

            W drodze do mieszkania spotykam swojego najlepszego kumpla, Rossa Grangera. Przybijamy sobie piątkę i zaczynamy pogawędkę, chociaż cierpnie mi skóra.

            – Co dziś robisz? Masz coś w planach, jakieś wyjście, przebieranki? – pyta Ross z zawadiackim uśmiechem, głęboko upychając zziębnięte dłonie w kieszeniach.

            – Chyba nie, dlaczego pytasz?

            – Bo robię dzisiaj imprezę u siebie. Wpadnij, bez ciebie to nie będzie to samo.

            – Pewnie, że wpadnę – kiwam głową i klepię go po ramieniu. Jest tak zimno, że widać nasze oddechy. – Przebierać się?

            – Równie dobrze możesz przyjść nago – Ross wzrusza ramionami, a ja zaczynam się śmiać. – Wszystko mi jedno. Ważna jest tylko twoja obecność. Wpadną chłopaki. I ten Matt, z którym się poznaliśmy na torze jak przerobiliśmy starego Volkswagena, pamiętasz? – uśmiecha się na to wspomnienie, a ja z chichotem kiwam głową. Dobre pół roku temu kupiliśmy z Rossem jakieś stare beznadziejne auto i zrobiliśmy mu mały tuning. Samochód zapewnił nam parę tygodni frajdy na małym torze, gdzie bawiliśmy się na całego, zamieniając się miejscami albo siedząc na dachu podczas jazdy.

– Pewnie, że pamiętam – przytakuję jeszcze.

– Będzie też Cindy i jej brat, więc nie zrób mi wstydu – dodaje Ross błagalnym tonem, a ja zacieram ręce.

            – Bosko! Będę miał idealną okazję do ujawnienia kilku twoich sekrecików – mówię złowieszczym głosem.

            – Stary, zależy mi na niej – Ross składa ręce jak do modlitwy.

            – No okej, okej – uspokajam go. – Przecież wiesz, że będę grzeczny.

            – Mam nadzieję. Przyjdziesz sam?

            – Jasne, że nie – zaprzeczam.

            – Jak twoja pani włoży jakieś seksowne wdzianko, to się zabiję, przyrzekam – Ross kładzie rękę na sercu.

            – Spadaj – popycham go żartobliwie. – Ty skup się na Cindy.

            – Ach, Cindy... widziałeś ty jej nogi? – rozmarza się mój przyjaciel.

            – Nie zwróciłem uwagi.

            – Bo wierny z ciebie sukinsyn – Ross uderza lekko swoją pięścią w moje ramię. – Cholera, takiego zakochanego to cię chyba w życiu nie widziałem. Z drugiej strony mnie też odbija na punkcie tej Cindy. Kocham się w niej jak wariat.

            – I mówi to Ross Granger! – wybucham śmiechem. – Ten, co zarzekał się, że wystarczy mu przyjacielski seks parę razy w tygodniu i brzydzi się związkami!

            – Odpuść sobie – Ross mamrocze. – Ona jest naprawdę wyjątkowa.

            – Wiedziałem, że kiedyś tak będzie. Mam nadzieję, że wam się dobrze powiedzie.

            – Dzięki. Hej, w ogóle to opowiadaj, jak było na Grand Prix w Monako! Formuła 1 pewnie wygląda o wiele efektowniej na żywo.

– Stary, było zajebiście – kiwam głową z uśmiechem. – Na następne Grand Prix musisz jechać ze mną!

– No pewnie! – zgadza się Ross. – Byłoby ekstra. Obstawiam, że następnym razem wygra Vettel... To do zobaczenia o dziesiątej u mnie, co?

            – Jasne. Obyś wybrał jakiś zajebisty horror i zamówił pizzę, bo inaczej zmyję się po dwudziestu minutach – zagrażam.

            – Masz to jak w banku! – krzyczy za mną Ross, jak oddalam się w przeciwną stronę.

            Zbliżam się do swojego bloku, potem wchodzę po schodach na odpowiednie piętro i otwieram drzwi. Zapalając światło w korytarzu zdejmuję buty – oxfordy, oczywiście – i odwieszam płaszcz. Potem zaglądam do szuflady, w której trzymam pojemnik z pieniędzmi i wrzucam do środka całą zawartość swojego portfela. Za pomocą odrobiny zdyscyplinowania i umiejętności rozsądnego operowania pieniędzmi, szybkimi krokami zbliżam się do kupienia wymarzonego auta.

Mijam wypełnione swoimi rzeczami kartony, wchodzę do kuchni i wstawiam wodę na herbatę, a moja kotka Charms ociera mi się o nogi i głośno mruczy. Schylam się, podnoszę ją i kładę na blat, a ona wtula się w mój brzuch i siada spokojnie, pozwalając mi się głaskać. Odkąd zmieniłem swoje nastawienie do życia, Charms chyba zaczęła mnie lubić.

            – Cześć, kochanie – słyszę głos swojej dziewczyny i automatycznie się uśmiecham.

            – Cześć – odpowiadam. Czuję, jak jej chłodne palce dotykają mojego karku, a potem całuje mnie w ramię.

            – Tęskniłam. Cały dzień bez ciebie.

            – Ja też tęskniłem – odpowiadam, obracam się i schylam nieco, by pocałować jej usta. Pod swoimi wargami czuję, jak się uśmiecha. – Chcesz herbatę?

            – Jasne – kiwa głową. – Zamówiłam pad thai.

            – Mmm – mruczę, wdychając jej zapach. – Ross zaprosił nas dziś do siebie z okazji Halloween.

– Powinnam się przebrać? – pyta i uśmiecha się uroczo.

– Jeśli tylko chcesz.

Zalewam herbatę wrzątkiem w jedynych nieschowanych do kartonów szklankach, a sekundę później przenoszę swój wzrok na towarzyszącego mi anioła. Widzę, że wciąż ma na sobie piżamę, tę, którą lubię – z delikatnego materiału, chyba satyny, w kolorze brudnego różu, wykończoną tego samego odcienia koronką – a na ramiona ma zarzucony koc.

            – Leniuch z ciebie – mruczę z zadziornym uśmiechem, spodziewając się, że nie zrobiła dziś nic innego prócz wylegiwania się w łóżku.

            – W końcu jest sobota – wzrusza ramionami – a jeszcze przedwczoraj znajdowaliśmy się na drugim końcu świata. Ale przynajmniej mam super opaleniznę! Trochę męczą mnie te ciągłe zmiany stref czasowych. Dziwię się, że dziś poszedłeś do pracy.

            – To była moja ostatnia okazja, chciałem się pożegnać – wzruszam ramionami.

            – Kocham tę twoją skłonność do bycia sentymentalnym. Przywiązujesz wagę do tak małych, trywialnych rzeczy – uśmiecha się do mnie, a palcem dotyka mojego nosa. Zbliżam się do niej i ją obejmuję. – Ale jeśli się wahasz... Chcę, żebyś był szczęśliwy – dodaje nieco mniej pewnie.

            – Już jestem szczęśliwy.

Ona składa pocałunek na moich ustach, taki, który przyrównać można do cudu, do ogromu wszechświata, do blasku słońca w poranny dzień.

            – Och, masz na mnie zły wpływ – jęczy moja ukochana przerywając pocałunek, a ja chichoczę pod nosem. – Dzisiaj cały dzień oglądałam filmy Tarantino. No, zrobiłam sobie tylko małą przerwę na skoczenie po babeczki do cukierni i kupiłam sobie książkę w twojej księgarni, ale chyba jeszcze wtedy grałeś z chłopakami – tłumaczy. Ma rację – przed południem siedziałem z kumplami, z którymi poznał mnie Ross, w ich studiu muzycznym, i brzdąkałem trochę na basie, a potem wyżyłem się na perkusji. Jeszcze w liceum chciałem nauczyć się grania na jakimś instrumencie, jednak nie potrafiłem się za to zabrać.

            – Należy ci się wypoczynek – odpowiadam i, oparłszy się obok niej na kanapie, głaszczę ją po włosach. – Już odpuść sobie. Nie ma niczego złego w oglądaniu filmów przez cały dzień. A szczególnie Tarantino! Poza tym, i tak czeka nas ciężki tydzień.

            – Hmm – zamyśla się. – Mimo wszystko, gdybym miała podejmować decyzję jeszcze raz, nie wahałabym się ani chwili.

            – Tak myślisz? – unoszę brwi rozczulony.

            – Oczywiście! – mówi z podekscytowaniem w głosie. – A w ogóle, mam dla ciebie niespodziankę. W gąszczu tych pudeł nawet jej nie zauważyłeś! Zobacz, co przyszło dzisiaj rano.

            Prowadzi mnie do aneksu kuchennego, gdzie na blacie faktycznie widnieje średnich rozmiarów karton, ewidentnie oznaczony jako przesyłka, z którego wystaje folia pęcherzykowa.

            – Zajrzyj – zachęca mnie moja dziewczyna, tak więc zaglądam do środka i zamieram. To najpiękniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek widziałem. Z kilku egzemplarzy książki, mojej książki, w końcu wydanej, biorę jeden i oglądam dokładnie. Dopiero na widok białej okładki z czarnym tytułem, nad którym widnieje moje nazwisko, dochodzi do mnie, że to naprawdę coś. Kartkuję delikatnie gładkie strony, oglądam czcionkę, którą sam wybierałem, czuję jeden ze swoich ulubionych zapachów. Nowa książka, moja książka, została wydana.

            Z wrażeniem, że za chwilę rozpłaczę się ze szczęścia, przytulam się do mojej ukochanej. Spędzanie tej wspaniałej chwili w jej ramionach sprawia, że wszystko jest jeszcze lepsze.

            – Jestem z ciebie taka dumna – słyszę jej szept, i myślę, że tak cholernie ją kocham, i że nie wiem, co bym bez niej zrobił.

            Chwilę później odsuwa się ode mnie, bierze z pudła kolejny egzemplarz, siada na łóżku i zaczyna czytać. Po raz pierwszy moją książkę czyta, poza pracownikami wydawnictwa, ktoś inny niż ja; najważniejsza osoba w całym moim życiu. Oglądanie tego procesu jest nie do odparcia. Widzę, jak jej oczy przesuwają się od lewej do prawej, jak od czasu do czasu unosi kąciki ust, jak jej wyraz twarzy łagodnieje bądź robi się spięty. Nie wiem, ile czasu obserwuję ją podczas czytania, domyślam się jednak, że stała się to właśnie moja ulubiona czynność. Mógłbym robić to do końca życia i jeszcze dłużej. Wszystko inne traci znaczenie, gdy moja ukochana jest obok mnie.

Parędziesiąt minut później wciąż wpatruję się w nią sennie, aż nagle zaczynam widzieć gwiazdy, bo ona jest równie piękna co one, albo nawet bardziej. Właśnie teraz myślę sobie o tym, jakim szczęściarzem jestem i uśmiecham się na myśl, że cały dzień oglądała dziś telewizję, choć bardzo tego nie lubi. Tonąc w swoich rozważaniach, zaczynam uważać, że to urocze, że ona ma ten swój stary notatnik, w którym zapisuje swoje myśli, i który ja zawsze czytam przed snem. I ma też parę najpiękniejszych na świecie figlarnych oczu, które aż świecą kiedy się cieszy, i ma również malutką bliznę na biodrze przez wspinanie się na drzewa w dzieciństwie. Śmieje się ze mnie, kiedy polegam na najłatwiejszych działaniach matematycznych, i tak pięknie wygląda w niedzielne wieczory, kiedy nie ma makijażu, włosy związuje w luźny kucyk i chodzi po mieszkaniu w samych majtkach i mojej bluzie, która jest na nią za duża. Na wzmiankę o lenistwie marszczy uroczo nos, i choć tego nie lubi, każdego ranka leży ze mną w łóżku przynajmniej przez godzinę. Spędzamy ten czas na rozmowie, zawsze wtuleni w siebie, za każdym razem głośno się śmiejąc. Lubi jasny różowy kolor i deszcz, paznokcie zawsze ma spiłowane na kształt migdałka i pomalowane na biało, a do ust zwykle używa szminek w „nagich" kolorach, choć w czerwieni też jest jej do twarzy. Polubiła smutne filmy, o których mówi, że kontrastują z jej szczęśliwym życiem. Czasem paraduje po mieszkaniu w samej bieliźnie i szpilkach, które dostała ode mnie na Gwiazdkę, tańcząc do smooth jazzu lub rock and rolla. Kocham bawić się jej włosami gdy ona ogląda zachody słońca, i nigdy nie denerwuję się na nią, kiedy o czwartej rano słyszę budzik, który ona ustawiła, żeby obejrzeć wschód. Ciągle mnie zaskakuje, wyciąga w świat. Ma taki piękny śmiech, słodki, delikatny, jak malutkie dzwoneczki, a jej uśmiech to bajka. Bardzo często się uśmiecha. Używa tych perfum, które uwielbiam, i które pachną paczulą, wanilią, pomarańczą i różowym pieprzem, jak sama mi powiedziała. W kontakcie z jej skórą o woni czegoś słodkiego i nieopisanego, czegoś pomiędzy pudrowymi cukierkami, watą cukrową a babeczką jagodową, perfumy zaczynają pachnieć jeszcze lepiej. Kocham jej ciało, takie drobne, takie seksowne, a jeszcze bardziej kocham jej duszę. Zawsze jest radosna i przekazuje swój nastrój wszystkim dookoła. To ona nauczyła mnie, że życie jest dobre; to ona sprawia, że moje jest najlepsze na świecie.

Kupiliśmy mieszkanko w Monte-Carlo. Zamierzamy zostać tam na dłużej, zaznać odrobiny lata, nacieszyć się kwitnącymi pomarańczami i wspólną przyszłością. Jesteśmy u kresu przeprowadzki, powstanie film oparty na moim scenariuszu, wydano moją książkę, posiadam anioła u swojego boku. Jestem spełniony, jestem szczęśliwy. Cesarstwo Verlaine'a podniosło się.

Ma muza nagle zamyka książkę, skończywszy czytać czwarty rozdział. Posyła mi swój najśliczniejszy uśmiech i mówi:

            – Lepiej zacznijmy się przygotowywać. – Wiem, że ma na myśli spotkanie u Rossa, więc kiwam głową. Zostawia otwartą książkę na łóżku i wstaje, zrzucając koc z ramion. – Czy widziałeś moją opaskę z uszami? – dodaje chwilę później, a ja robię się jeszcze weselszy, słysząc jej słowa.

            – Powinny być w szufladzie, króliczku – odpowiadam. Potem zamykam książkę, której nadałem tytuł Silver Lining i podążam za nią, za swoją miłością, za Noel Birkin – moją własną odmianą srebrzystej linii.


a/n

Ale świetnie się złożyło! Bo dziś 31 października, Halloween - data pierwszego spotkania Noel z Zaynem oraz dzień, w którym zostali parą.

Zachęcam wszystkich do przeczytania notatki "Silver Lining" na samym końcu. Dziękuję czytelnikom za każde wyświetlenie, gwiazdkę, komentarz, za każdy przeczytany przez Was rozdział - jesteście ekstra.

Kocham Was.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro