Rozdział XXXIV

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Przepraszam za wszystkie opóźnienia, kochani... i mam nadzieję, że ten rozdział jakoś Wam to wynagrodzi :* 

Buziaki!!! I jak zwykle czekam na Wasze głosy i komentarze :* :* :* 


To szalone, bo kiedy jest dobrze wszystko układa się wspaniale

Jestem jak superman ze sprzyjającym wiatrem

Ona to Louis Lane, ale kiedy jest źle jest okropnie,

tak mi wstyd, pękam!

Co to za koleś? Nawet nie wiem jak się nazywa

Położyłem na niej ręce, nigdy już tak nisko nie upadnę

Chyba sam nie znam mojej siły


Szedł parkiem. Wokół niego wszędzie były drzewa. Świeciło słońce. Z boku stały kamery... za nimi operatorzy. Kolejna scena. Kolejna gra. Zamyślony wyraz twarzy. Przecież właśnie marzy o Karol... O Lunie! Matteo marzy o Lunie. Nagle czyjeś szybkie kroki i głos... tak znajomy.

- Hej! – krzyknęła brunetka. – Matteo! Matteo, czekaj! – odwrócił się powoli w jej stronę i spojrzał z nieodgadnionym wyrazem twarzy.

- Cześć, Luna. – spojrzał w bok, jakby nie potrafił patrzeć w jej oczy. I nie mógł. Nie tylko jako Matteo, ale także jako on sam. Nie po tym, co stało się ostatnio. Nadal było mu głupio. I nie rozumiał tego wszystkiego. Uczucia przejmowały nad nim kontrolę. Emocje, których nigdy wcześniej nie znał, nie doświadczył...

- Cześć Królu Pawiu, co słychać? – zapytała patrząc na niego wyczekująco. Spojrzał wreszcie w jej twarz. Widział zagubienie. Takie samo, jakie widział w swoim odbiciu w lustrze... i miał ochotę zacząć się śmiać. Byli tak podobni... nie tylko do swoich postaci, ale także do siebie nawzajem. Oboje nic nie rozumieli... to była jego wina... - Mówiłeś, że chcesz pogadać. Ja jestem, a ty znikasz. Co się stało?

- Nic się nie stało. Ale trochę mi się spieszy, więc zobaczymy się później. – Już, już miał się odwrócić i odejść. I może tak byłoby najlepiej. A może nie? Już kiedyś to zrobił, i co z tego wyszło?

- Nie, czekaj! – zatrzymał się w miejscu. – Słuchaj, to tylko chwila... naprawdę. – odwrócił się ponownie w jej stronę... i tym razem, to ona odwróciła wzrok. – Matteo... z dnia na dzień przestałeś odpowiadać na moje wiadomości. I... i powiedziałeś, że chcesz pogadać... a teraz mnie unikasz. – mówiła szybko, jakby chciała wyrzucić z siebie natłok emocji... - Co się dzieje?

- Luna... jeśli chodzi o nas... - zaczął trochę niepewnie. – To już przeszłość. Między nami koniec. – brunetka szeroko otworzyła oczy ze zdumienia. Niemal widział jej myśli... już raz to powiedział. Ale wtedy to była rzeczywistość. Użył chyba nawet podobnych słów... albo i nie... jego były zdecydowanie gorsze. Zranił ją. Powiedział, że nic dla niego nie znaczy... powiedział, że nic do niej nie czuje... skłamał. Ze strachu. Bo nie rozumiał własnych uczuć. I teraz też nic nie rozumiał. Jego uczucia znowu sprawiały, że się gubił. Cande miała rację, nie znał miłości, nigdy nikogo nie kochał, a przynajmniej nie tak naprawdę. Ale wiedział też, że chcę zrozumieć siebie... i to, co się z nim dzieje... i miał wrażenie, że to wszystko łączy się w jakąś jedną całość. W jedną łamigłówkę, którą dostał od losu. Przejście do mety... będzie skutkowało wygraną, ale nie tak jak w grach. Jego wygraną będzie zrozumienie własnych emocji.

- Co?! Nie! Ale czemu? Coś się stało? – pytała nieskładnie. Jej głos drżał. Dokładnie tak, jak wtedy. Przeszłość uderzała w niego dużo silniej, niż się tego spodziewał.

- Nic się nie stało, okej? – podszedł do niej. Jej oczy były smutne...

- Sam mi mówiłeś, jak bardzo się cieszysz, że oboje tutaj wrócimy. Ale nagle przestałeś odbierać telefony! Dzwonić i mi odpisywać... - jej głos podnosił się z każdym wypowiedzianym słowem.

- Po prostu w końcu uświadomiłem sobie, że nie możemy być razem. – przerwał jej.

- Nie wiem, czemu... ale czuję, że Twoje oczy mówią co innego. – I dokładnie tak jest, westchnął bezgłośnie. – Matteo, w takim razie spójrz mi w oczy! I powiedz, że się mylę. – poprosiła, tonem nieznoszącym sprzeciwu. Na chwilę uciekł wzrokiem, ale potem pewnie spojrzał w jej zielone tęczówki.

- Tak. Mylisz się. – powiedział. A potem odszedł. I nie spojrzał wstecz. Dokładnie tak, jak wtedy. I słyszał tylko jej stłumiony szloch... tak jak wtedy... przełknął głośno ślinę i spuścił głowę.

- Cięcie! – usłyszał krzyk reżysera, ale się nie zatrzymał. Potrzebował kilku minut samotności, aby wszystko ułożyć sobie w głowie.

...


- Co jest, stary? – zapytał Michael, siadając obok niego na ławce i klepiąc przyjacielsko po ramieniu. Odwrócił się w jego stronę i wzruszył tylko ramionami.

- Nic. – odpowiedział.

- Kurwa, nie gadaj jak baba! Powiedz konkretnie o co chodzi.

- Uważam, że ta scena nie wyszła tak, jak powinna.

- I tyle? Serio? Wkurzasz się o nagrania.

- A to takie dziwne? – zapytał. – Chcę żeby wszystko było idealne.

- No tak, to do Ciebie podobne, panie perfekcjonisto. Ale ja uważam, że było naprawdę dobrze. Reżyser chyba też, bo nie każe Wam wracać na plan, żeby nagrywać od nowa. – mruknął tylko pod nosem i nic się nie odezwał. – Na pewno o to chodzi?

- Kurde, daj mi spokój, po prostu! – podniósł się gwałtownie z ławki. – Mam po prostu gorszy dzień i tyle.

- Tylko ty ostatnio masz same gorsze dni, stary! Ta awantura ostatnio. O co właściwie poszło? – zapytał.

- Wkurzył mnie, i tyle.

- Taa, jasne... nawet kłamać nie umiesz.

- A ty nie zadawaj pytań, skoro wiesz, że na nie, nie odpowiem. – powiedział ironicznie.

- Chodzi o Karol? O to, że się spotykają? – automatycznie zacisnął dłonie w pięści.

- Mam w nosie, z kim się zadaje Karol. – powiedział chamsko. Ale był pewny, że jego oczy go zdradzą... więc odwrócił wzrok i spojrzał przed siebie, na drzewa.

- Skoro tak mówisz...

- Oh, zamknij się już! Idziesz? – ruszył w stronę planu zdjęciowego. Przerwa powoli się kończyła. Musiał tam wrócić, nawet jeżeli nie miał na to najmniejszej ochoty.

- Idę. – powiedział brunet i wstał z ławki. Ruszyli szybkim krokiem. A on nadal raz za razem zaciskał pięści i prostował palce. Nie powiedział prawdy... ale nie dlatego, że nie chciał. Miał wrażenie, że sam jej jeszcze nie zna. Związek Karol i Lionela na pewno... coś w nim zmienił, sprawił, że poczuł się inaczej, niż zwykle... ale nadal tego nie rozumiał. A jak miał odpowiadać na pytania innych, skoro sam nie znał jeszcze żadnej odpowiedzi na pytania zadawane we własnej głowie?

...


Czekało ich nagranie jeszcze jednej sceny dzisiejszego popołudnia, a potem będzie już mógł iść do domu. Był już zmęczony. Nie dość, że fizycznie, to jeszcze psychicznie. Patrzył na nią... na niego... i za każdym razem ostatkiem sił blokował się przed tym, aby stanąć i podejść... i... nie wiedział co by potem zrobił, ale na pewno nie byłoby to nic przyjemnego. Zaciskał dłonie w pięści... zagryzał wargi do krwi. Jeszcze tylko godzina, może dwie... skoro wytrzymał już tyle, to przecież przeżyje tą ostatnią scenę. Poza tym... dopiero zaczęli nagrania do sezonu, nie może odpuścić już na samym początku, zwłaszcza, że po tym wszystkim co się ostatnio stało, jego kariera w stacji młodzieżowej wisiała na cienkim włosku. Brunetka siedziała jakiś metr od niego, sama... oparta o ścianę. Przeglądała swój scenariusz. Zapewne powtarzała rolę. Podszedł do niej i usiadł obok.

- Czego chcesz? – warknęła, nawet na niego nie patrząc.

- Chciałem... - zaczął. Uniosła oczy do góry i spojrzała na niego wyzywająco.

- Myślę, że już wystarczająco dzisiaj powiedziałeś! Nie obchodzi mnie, co sobie myślisz, o ile jesteś wystarczająco daleko... więc idź sobie!

- Czy możesz na chwilę być cicho? – zapytał.

- Nie! Nie mam zamiaru wysłuchiwać Twoich komentarzy! – już miała wstać, ale złapał mocno jej nadgarstek. Pisnęła cicho i opadła, przewracając się na niego. Odsunęła się szybko. – Zostaw mnie!

- Puszczę Cię, jak mnie wysłuchasz!

- Nie będę Cię słuchać! – podniosła głos.

- Nie masz innego wyjścia!

- Co się dzieje? – blondyn stanął za dziewczyną. Puścił ją. Chłopak podał jej dłoń i pomógł jej wstać. Uśmiechnęła się do blondyna i przytuliła do jego boku. Zacisnął mocno pięści.

- Już nic. – powiedziała, patrząc wprost w jego oczy. W jej zielonych tęczówkach widział furię. Była na niego wściekła... Ale jego oczy też płonęły. Gdy patrzył na nią... z nim. Gdy patrzył na ich ciała przytulone do siebie. Znowu coś się w nim budziło.

- To dobrze. – Lio uśmiechnął się do niej i czule dotknął jej policzka. Zagryzł mocno usta. Patrzył ja zbliża się do dziewczyny... jak delikatnie całuje jej usta... JEGO USTA! Coś w jego głowie huczało. Próbował z tym walczyć... Zaciskał dłonie w pięści. Przygryzł mocno wargi, czując metaliczny posmak krwi. Po chwili oderwali się od siebie... spojrzał ironicznie na parę, a potem wyszedł, trzaskając mocno drzwiami. Nie zniesie tego! 


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro