Prolog

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Siódme urodziny. 

Zarówno w środku, jak i na zewnątrz domu znajdowało się pełno dorosłych i dzieci. Każdy z nich był dla mnie miły i dawał prezenty. Uwielbiałam ten jedendzień w roku, wtedy szczególnie znajdowałam się w centrum uwagi. Potrafiłam przykuwać spojrzenia, ale wolałam robić to bez zbędnego wymuszania. 

Uśmiechnęłam się i zrobiłam obrót, pokazując tym samym, jak moja ślicznaczerwona sukienka się unosi. Falbany zawirowały w górze, a ja nie mogłam wyjść z podziwu. Błagałam mamę o tę konkretną sukienkę od paru tygodni, lecz to tata był tym, który nie chciał się na nią zgodzić. Płacz, krzyki i prośby w końcu przyniosły zamierzone efekty. Do tej pory nie mogłam zrozumieć, dlaczego tatuś był przeciwny. 

— Wyglądasz paskudnie. — Za plecami usłyszałam głos starszego z moichbraci. Przestałam robić piruety i odwróciłam się w jego stronę. — Dziwię się ojcu, że pozwolił ci na założenie... tego czegoś. — Skrzywił się, lustrując moje ciało. 

— Tatuś mi pozwolił, mama również, a ty nie masz nic do gadania. — Zadarłam nos do góry i miałam odejść, lecz za plecami Rodiona dostrzegłam przyglądającą mi się uważnie postać. 

— Nie wiem, jakich sztuczek użyła mama i dlaczego sama cię puściła w takim wydaniu, ale popełniła błąd. 

— Nie znasz się, jesteś chłopakiem, a oni nie znają się na modzie. — Odsunęłam na bok włosy z ramion. 

— Nie muszę się znać na modzie, aby stwierdzić, że to przesada. 

Poczerwieniałam na twarzy i wstrzymałam na chwilę oddech. 

Nie miał prawa tak mówić!

Popatrzyłam na najlepszego przyjaciela mojego brata, który dotąd nie skomentował mojego stroju ani słów Rodiona. Doskonale wiedziałam, że weźmiemoją stronę. Musiałam tylko dobrze to rozegrać. 

— Kostya uważa, że wyglądam pięknie, prawda? — Posłałam chłopakowiwymowne spojrzenie. 

— On w życiu się z tobą nie zgodzi — zaśmiał się mój brat. — Nie zmanipulujesz go w takim stopniu, jak rodziców. — Pokręcił głową. 

— Ja nie manipuluję! 

Rodion kpił sobie ze mnie i mojego ubioru. Miałam tego dosyć. To były moje urodziny i miały być najwspanialsze! 

Złapałam spojrzenie Kostyi, który tym razem zabrał głos: 

— Powinnaś zmienić sukienkę, ta za dużo odkrywa. 

Głos miał chłodny i niepodobne było do niego, że się ze mną nie zgodził. To się nigdy nie zdarzyło, a teraz jawnie mnie skrytykował, i to jeszcze przy moim bracie.

— Ha! A nie mówiłem? — zadrwił Rodion. — Już myślałem, że cię straciłem. — Poklepał Kostyę po plecach. — Jeszcze wyjdziesz na ludzi. Nie możnasię z nią cały czas zgadzać, bo jest jeszcze małą dziewczynką i nie rozumie pewnych rzeczy — tłumaczył mu, jakby mnie tu nie było. 

— Nie jestem małą dziewczynką! — krzyknęłam i ponownie się zaczerwieniłam. 

— Dzieciak z ciebie i tyle! 

Dolna warga zaczęła mi drgać, a w oczach poczułam wilgoć. Starałam się zatrzymać łzy, ale one nie słuchały. Jedna po drugiej zaczęły tworzyć korytarze na moich policzkach. Wytarłam je rękami i zapłakana czym prędzej odeszłam od złośliwego brata. Nie zatrzymywałam się nawet na wesołe przyśpiewki z moim imieniem. Było mi zbyt smutno i chciałam zostać sama.

Minęłam sporo gości, którzy chcieli wciągnąć mnie do zabawy, ale widząc mój stan — odpuszczali. Skręciłam za róg domu i znalazłam się w najmniej uczęszczanej części ogrodu. Nie było tu imprezowiczów, więc mogłam w spokoju oddać się rozpaczy. Oparłam się o mur i podciągnęłam kolana pod brodę. Byłam zasłonięta ogromnymi krzewami, dlatego często chowałam się tu, gdy było mi smutno. 

Zupełnie tak jak teraz. 

Szelest liści sprawił, że uniosłam twarz mokrą od łez. Teraz ujrzałamnajlepszego przyjaciela mojego brata i jeszcze bardziej zaniosłam się płaczem. 

— Idź sobie! Przecież jestem małą dziewczynką, która nic nie rozumie!

Pomimo moich wrzasków intruz zbliżył się i ukląkł centralnie przede mną. Chwycił moją twarz i starł z niej łzy. Jego oczy złagodniały, a uśmiechu, który zobaczyłam, nie mogłam zaliczyć do żadnego z tych, jakie kiedykolwiek mi posłał. Ten był całkiem inny i sprawił, że przestałam płakać. 

— Nie płacz, Rai — odezwał się cichym głosem. — Nikt nie jest wart twoich łez. 

— To moje urodziny. Nie powinien chociaż dziś być dla mnie miły? — zaprotestowałam i przetarłam oczy. 

— Masz rację, ale on chciał dobrze, ja również. Niektórzy chłopcy mogą...mogą patrzeć przez to na ciebie inaczej. 

Zmrużyłam oczy. 

— Co to znaczy inaczej? 

— W sposób, w jaki byś sobie tego nie życzyła. Wszyscy dbamy o ciebie i chcemy, abyś była szczęśliwa. 

Nie byłam przekonana do jego słów, ale już nie chciałam się spierać. Dzisiejszy dzień należał do mnie i nawet taki głupek jak Rodion nie mógł mi go zepsuć. 

— Chodź, wszyscy na ciebie czekają. — Wstał i podał mi rękę. 

— Jestem cała czerwona i wyglądam okropnie — naburmuszyłam się. — To wszystko przez płacz. 

— Masz moje słowo, że do końca życia będę pilnował, aby twoje piękne oczy nie uroniły już żadnej łzy. 

— Będziesz moim rycerzem — zachichotałam i chwyciłam jego dłoń. 

— Zawsze będę cię chronił...  

Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że obietnica zostanie złamana i to właśnie przez niego wyleję morze łez.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro