Rozdział IV - Bienvenue en France

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Oriane naprawdę nie chciała wyjeżdżać do Francji. Czuła, że to trochę zdrada wobec ojca - w końcu on jest niezmiennie pochowany tutaj, w Eldridge, a ona miała być gdzieś na kontynencie... I nie znosiła tego uczucia, że nie mogła z tym nic zrobić. Nie mogła przekonać matki, żeby nie wyjeżdżać. Nie mogła zostać. Nie mogła też poprosić ojca, żeby nie wyjeżdżali. Czuła się bezradna i zdecydowanie nie lubiła tego stanu. 

Ale termin ustalony przez matkę zbliżał się i wypadał dzień jutrzejszy. Nie miała czasu, żeby w jakiś sposób zapobiec wyjazdowi. Dlatego musiała się poddać.

Podróż do Londynu trwała godzinę. To właśnie stamtąd wyruszały do Francji. Gabrielle była bardzo zmęczona, a na myśl o jeszcze dłuższej podróży robiło się jej niedobrze. Jednak nie marudziła, żeby nie pogarszać wszystkim i tak marnych humorów. Wszystkie tak robiły. Jechały w absolutnej ciszy, przerywanej tylko dźwiękiem toczących się po drodze kół, każda pochłonięta swoimi myślami. 

Za nimi toczył się drugi powóz z bagażami. Było ich sporo, bo choć Gabrielle udało się zmieścić w zaledwie dwa kufry, to Louise zabrała ich ze sobą trzy, a ich matka cztery. 

Matka - a raczej lord Rowland, z którym miały się spotkać w Londynie - przygotowała podróż bardzo uważnie. Z Londynu mieli wybrać się do miasta portowego Dover, a stamtąd przeprawić się na statku parowym do francuskiego Calais. Tam planowali przenocować, a następnego dnia pojechać do Paryża. 

Statek parowy ekscytował wszystkie córki Hargrave'ów. Nie były one zainteresowane nowinkami technicznymi, ale nigdy nie podróżowały na parowcu i miały nadzieję, że będzie to dla nich niezapomniane przeżycie. Gdzieś w głębi serca czaił się strach przed katastrofą, ale zagłuszały go wesołe myśli.

Louise drogę w powozie spędziła na rozmyślaniu o Paryżu. Czy naprawdę jest tak piękny, jak wszyscy mówią? Czy będzie jej dane zobaczyć katedrę Notre-Dame? Czy rzeczywiście co tydzień wyprawiane są wielkie bale? Te i wiele innych pytań zaprzątały jej głowę i w żaden sposób nie potrafiła sobie na nie odpowiedzieć.

Gabrielle myślała o Francuzach. Miała bardzo wyraźne przeczucie, że nie wpasuje się w roześmianych i rozbrykanych mieszkańców Francji. Charakter odziedziczyła bardziej po ojcu, flegmatycznym Angliku. Spodziewała się, że nie odnajdzie się wśród kolorowych toalet dam na balach, wirujących w tanecznych krokach.

Oriane nadal nie mogła się pogodzić z wyjazdem do Francji. Wiedziała, że jest już na przegranej pozycji. W końcu były już w drodze. Jednak wewnętrznie nie mogła się poddać. Taka była jej natura - waleczna za wszelką cenę, nawet do ostatniej kropli krwi. Chociaż rozumiała, że dalszy opór nie ma sensu, nie potrafiła całkiem skapitulować.

Lady Hargrave zastanawiała się, co będą robić, gdy już znajdą się w Paryżu. Dwa tygodnie temu pisała listy do rodziny, która tam mieszkała. Zamierzała odświeżyć dawne kontakty ze swoją familią. Może udałoby się jej znaleźć przyjaciółki z dzieciństwa? Albo...

"Nie, skarciła się w myślach, ten rozdział w moim życiu jest zamknięty." A jednak nie czuła, żeby taki był.

Gabrielle wpatrywała się w błękitną, spienioną toń mając mieszane odczucia wobec statku parowego. Nigdy wcześniej nie podróżowała tym środkiem transportu, więc była zaciekawiona i podekscytowana przez cały czas trwania rejsu. 

Statek podskakiwał na falach, ale woda była dość spokojna, a delikatne kołysanie odjęło trosk najstarszej pannie Hargrave.

Jedynym, co jej przeszkadzało, był nieustający hałas pracującej maszyny. Nie był on nie do wytrzymania, ale przeszkadzał w odprężeniu i psuł nastrój sielanki.

Niebo było prawie bezchmurne, więc ciepła, wiosenna temperatura niwelowała chłodzenie morskiego wiatru i bryzy znad wody. Słońce lekko rzucało promienie w stronę rozsianych po pokładzie statku podróżników.

 Do Gabrielle przyszła Louise, której wygląd był dość marny, bo mimo że nie miała choroby morskiej, nieustanne bujanie okrętu sprawiało, że nie czuła się najlepiej. Przez to nie mogła w pełni używać wypoczynku płynięcia na bez żaglowym statku.

W ślad za złotowłosą doszła też Oriane, której również coś mąciło przyjemność z morskiej podróży. Przerażał ją ogrom wody dookoła. Nie potrafiła nawet określić, z której strony przybyli, bo wszędzie wokoło szafirowa toń i niebo wyglądało dokładnie tak samo. Bezkres błękitu ją przytłaczał i przyprawiał o wrażenie przeciwne do klaustrofobii. W dodatku, gdy pomyślała, że mogliby się zgubić na morzu, zdała sobie sprawę, że nie sposób było się znowu odnaleźć...

Calais było inne od miast w Anglii. Było pełne życia w inny sposób od angielskich miejscowości - ludzie byli ciepli i serdeczni, wszyscy się znali. 

Dziewczyny nie poczuły jednak zbytniej różnicy, zapewne przez to, że w tym francuskim mieście, na morskiej granicy, mieszkało dużo Anglików, którzy po części się przyzwyczaili do francuskich obyczajów i stylu życia, po części jednak zachowali swój ugodowy charakter, przez co miasto było istną mieszanką otwartości Francuzów i zimnej elegancji Anglików.

Karczma, w której miały nocować kobiety, pozostawiała wiele do życzenia. Wątpliwa była czystość w pokoju, jedzenie również było niezadowalające, podane na brudnych talerzach. Cornélie modliła się tylko, żeby żadna z jej córek nie zachorowała po tej nocy. 

Spodziewała się takiego stanu rzeczy, w końcu lady Rowland, jej przyjaciółka z Anglii, która pomogła jej zorganizować podróż, ostrzegała ją, że warunki mogą być niedogodne. 

Noc minęła im niespokojnie. Przez liche ściany było słychać odgłosy wydawane przez pijanych gości karczmy, którzy śpiewali pieśni nie dla dziewczęcych uszu, rozbijali butelki i przewracali stoły. Gabrielle długo nie mogła zasnąć, ale w końcu zmorzył ją sen, głęboki, jak to często po długiej i męczącej podróży. 

Obudziły się późno, więc musiały się szybko zbierać, aby jak najszybciej dojechać do Paryża. Droga trwała pięć lub nawet sześć godzin, więc jeśli chciały dotrzeć przed zmierzchem, musiały wyruszyć najpóźniej o godzinie piętnastej, biorąc pod uwagę, że musiały się jeszcze spakować. Zjadły szybko coś na kształt śniadania, co było podawane w karczmie i wzięły się do przygotowań do wyjazdu. Lord Rowland im pomagał nosić ciężkie bagaże, bo nie miały ze sobą służby - wszyscy zostali w Anglii. 

Po kilku godzinach wyruszyli. Droga znów się dłużyła. Oriane wsłuchiwała się w stukot kopyt koni i furkotanie kół na nierównej drodze. Patrzyła na krajobraz za oknem. Francja, ku jej zniesmaczeniu, okazywała się naprawdę piękna, co sprawiało, że trudno było jej dalej nienawidzić. Dziewczyna starała się nie zachwycać okazałością tego kraju, w przeciwieństwie do obu sióstr i matki. 

Gabrielle, mimo że odczuwała to jak zdrada wobec ojca i Eldridge, nie mogła powstrzymać fascynacji Francją. Widziała, jak Oriane bije się z myślami - rozum kazał jej nienawidzić wszystkiego, co ją rozłączyło z ojcem, ale serce ocieplało się, patrząc na te słoneczne, zielone krajobrazy. Obraz Francji był w głowach dziewcząt nieco gloryfikowany przez matkę, ale nie dało się zaprzeczyć, że nie bez powodu. 

Powóz zajechał pod okazałą posiadłość, która miała teraz być nowym domem lady Hargrave i jej córek. 

Budynek był w kolorze kremowym, z szarym dachem. Miał dwie wieżyczki, a na środku, tuż naprzeciw powozu, białe, długie schody, szerokie na dole i zwężające się u góry, prowadziły do dużych, mahoniowych drzwi. Dworek był dwupiętrowy i bardzo duży. Miał wiele okienek i kilka balkonów. Bardzo przypadł do gustu Louise, Oriane też z niechęcią uznała go za bardzo ładny, a nawet Gabrielle, chociaż posiadłość wcale nie trafiała w jej upodobania musiała przyznać, iż miał potencjał. Cornélie już znała ten dom. To tutaj w dzieciństwie wyjeżdżała z rodzicami, gdy chcieli zażyć nieco odprężenia i oderwać się od codzienności w Marsylii.

Jej rodzice kilka lat temu, mimo że ona sama cały czas była w Anglii, darowali jej tę posiadłość, bo przez swój podeszły wiek przestali z niego korzystać - droga z Marsylii do Paryża była dla nich zbyt długa. Nie spodziewali się, żeby ich córka kiedykolwiek wróciła do Francji, żeby zamieszkać ten dom, ale ona bardzo pragnęła mieć alternatywę powrotu, więc zgodzili się na to.

Teraz, mieszkanie w tym domu było to szczytem marzeń lady Hargrave - miała teraz całkiem do swojej dyspozycji swoją ukochaną rezydencję letnią, razem z córkami, które kochała nad życie. 

Szła po schodach, jak niegdyś co lato, teraz jednak kotłowały się w niej całkiem inne emocje - ekscytacja, radość i wzruszenie. Gdy przekroczyła próg,  wróciły do niej wspomnienia z dzieciństwa. Przypomniała sobie, jak beztrosko goniły się tutaj ze starszą siostrą, Agnès, teraz będącą w oddalonej Marsylii, jak wszystkie jej siostry. Pamiętała też, jak chodziły na paryskie bale wraz z resztą rodzeństwa - stroje wybierały jej siostry, Suzanne, Clémentine i Isabel. Nawet zachichotała, gdy przypomniała sobie pewien figiel, który wyprawiła wraz ze starszym bratem, Vincentem, najstarszej Suzanne przed jednym z wielkich, paryskich przyjęć. Teraz wydawało się jej to zabawne, choć konsekwencje tego psikusa były nieprzyjemne. Jej matka, Emilienne, nie tolerowała niemądrych i dziecinnych zachowań.

Przypomniała sobie wszystkie piękne chwile, jakie spędziła w tych czterech ścianach. I dopiero wtedy zrozumiała, jak długo czekała na ten moment.


O Jezu, ale się męczyłam z tym rozdziałem. Przepraszam, że tak nudno. Zero dialogów czy ciekawej akcji, tylko dłuuuugie opisy, za którymi nie przepadam. Pewnie i wam nie czytało się go zbyt dobrze, bo wiadomo - taki zbity tekst boli w oczy. Ale taki przejściowy rozdział był konieczny, no nie mogłam ich po prostu wrzucić w środek Francji XD.

Jeśli widzicie błędy dotyczące prawidłowości historycznej, mówcie koniecznie! Bardzo trudno mi było zrobić research do tego rozdziału, bo na internecie nie mogłam za wiele znaleźć, a książek o podróży w XIX wieku nie mam.

No, ale cieszmy się wszyscy szczęściem Cornélie - znowu w domu! :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro