Rozdział XVIII - Piekarnia Duboisów

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Młoda dziewczyna, siedząc w powozie, czuła dziwne uczucie, stanowiące mieszankę zaciekawienia i zamyślenia. Nadal w głowie pobrzmiewały jej słowa z listu Pierre'a Duboisa: "Dzięki Pani dobroci mamy co jeść. Być może tym małym - z Pani punktu widzenia - czynem uratowała Pani życie mojej chorującej siostrzyczce, Lucie."

Nie mogła uwierzyć, że zamawiając pieczywo u tych skromnych ludzi daje im pieniądze na najpotrzebniejsze rzeczy, jak jedzienie. Ona sama nie znała głodu czy niewygody. Zawsze spała w ciepłym łóżku, miała na sobie pełne odzienie i nie wyobrażała sobie bez tego życia.

Dlatego jechała do piekarni rodziny Dubois, żeby zobaczyć, jak wygląda życie zwykłego ludu, bez szlacheckich korzeni.

Wkrótce powóz szarpnął i się zatrzymał, a panienka wysiadła. Gdy postawiła delikatną stópkę w safianowym pantofelku na bruku, do jej noska dotarł nieprzyjemny zapach. Odruchowo zatkała nos, ale nie mogła robić tego cały czas, a była zdeterminowana, żeby nie zawrócić. Opuściła więc rękę i próbowała oddychać, nie krzywiąc się. Nie sądziła, że jacykolwiek ludzie mogą mieszkać w takim zapachu.

Dała się poprowadzić do piekarni, nadal oddychając z trudem. Niedługo potem, po ubrudzeniu nowiutkich pantofelków w jakiejś brązowej cieczy na ulicy, której składu raczej wolała nie znać, zobaczyła znak z bochenkiem chleba nad drzwiami w jednej z kamieniczek. Podeszła do wejścia i pchnęła drzwi z lekkim obrzydzeniem - były trochę zbutwiałe i źle utrzymane, a zardzewiałe zawiasy ledwo je trzymały na miejscu.

Panujący na ulicy odór we wnętrzu piekarni został nieco zaćmiony przez apetyczny zapach świeżego pieczywa. Dziewczyna wdychała przyjemny aromat, próbując wymazać z pamięci smród za pomocą woni ciepłych bułeczek.

Słysząc skrzypienie zawiasów w drzwiach i kroki, z izdebki, która musiała się znajdować nad piekarnią, po stękających schodach zszedł piekarz. Wywarł na kobiecie dobre wrażenie - wydawał się sympatycznym i dobrodusznym, choć prostolinijnym człowiekiem.

Gospodarz był wyraźnie zdziwiony widokiem klientki, zwłaszcza, że było widać na pierwszy rzut oka jej wysokie urodzenie. Jednak nie chciał stracić szansy na zarobek, więc nic nie mówił. Uznał, że skoro jest z arystokracji, na pewno ma duży majątek, a więc może i kupi więcej.

– W czym mogę pani pomóc? – Widać było, że nie był zwykły mówić tak elegancko, ale w takim towarzystwie czułby się nieswojo, rzucając zwykłe "Co kupujecie?". Silił się, aby wypaść jak najlepiej przed tak wysoko postawioną osobą. Nie wiedział, jak wysoko jest w hierarchii społecznej, a więc musiał zachować ostrożność.

Dziewczyna spojrzała na towar i wybrała którykolwiek rodzaj pieczywa. Nie miało dla niej znaczenia, co dokładnie kupi.

Ponownie rozległy się kroki na schodach i pojawił się słomianowłosy chłopak o ciemnych oczach, którego dziewczyna już kiedyś spotkała. On również rozpoznał swoją sponsorkę.

Mademoiselle! – wykrzyknął zdumiony tym widokiem. Na jego twarzy odmalowała się konsternacja.

Było niewątpliwym, że wysłanie listu przez Pierre'a i pojawienie się w piekarni Gabrielle (bowiem to właśnie ona była bohaterką tej sceny) nie pozostało bez związku.

– Witam – uśmiechnęła się panna Hargrave widząc zdziwienie piekarza i jego syna. – Czytałam twój list – zwróciła się do młodzieńca. – Poprowadź mnie do twojej siostry - poprosiła.

Chłopak niemo wskazał na schody i poprowadził arystokratkę. Hrabianka na początku lekko lękała się stąpania po zbutwiałym drewnie, ale po chwili odkryła, że jeśli będzie stawiała stópkę na środku schodka, ten nawet nie zaskrzypi. Patrząc pod nogi, dotarła na górę.

Jej oczom ukazał się dość marny widok. Choć już na dole, w piekarni, nie było zbyt wykwintnie, tutaj wszystko wyglądało jeszcze gorzej.

Poddasze składało się z trzech izb, z czego jedna z nich była wspólną gotowalnią, dlatego Gabrielle nie zamierzała tam zaglądać.

W mniejszym pokoiku, do którego również nie zawitała panna Hargrave, znajdowała się sypialnia dzieci państwa Dubois.

W głównym pokoiku, choć trudno go tak określić, ponieważ był on naprawdę mały, stał stolik, kilka lekko popsutych krzeseł, komódka służąca za szafę i kantorek, oraz coś na kształt łóżka. Na nim leżała mała istotka, może sześcio- lub siedmioletnia, która przykuła uwagę hrabianki. Była odziana w sukienkę, kiedyś zapewne białą w kwiatuszki, które teraz wyglądały niczym zabrudzone plamy na szarym materiale. Dziewczynka miała czarne włoski, które jednak prezentowały się mizernie, bo nie były zadbane; jedynie pełne nadziei oczęta dziecka rozjaśniały ten marny obraz. Źrenice były rozszerzone, bo izdebka była raczej spowita ciemnością; jedynym źródłem światła było małe okienko z wybitą szybą tuż przy dachu.

Pierre ukucnął przy bladej twarzyczce siostrzyczki i dotknął dłonią jej czółka. Zmierzywszy temperaturę, ucałował dziewczynkę w główkę.

Gabrielle przyglądała się tej scenie z tkliwością. Troska, jaką młodzieniec okazywał małej, wydała jej się bezgraniczna i pełna miłości, co przepełniło ją jakimś dziwnym uczuciem rozmarzenia. Jednak to dziwne uniesienie zniknęło natychmiast, gdy spojrzała na umęczoną chorobą twarzyczkę dziecka.

Dziewczynkę trawiła gorączka, drżała od dreszczy i bolała ją głowa. Jej stan się pogorszył miesiąc temu, gdy zmoknęła podczas deszczu i przeziębiła się w drodze do domu. Od tego czasu Duboisowie nie mieli środków, aby wyleczyć małą, przez co jej gorączka rosła z dnia na dzień. Dopiero zastrzyk gotówki z zamówienia Hargrave'ów pomógł im zdobyć dla dziecka nieco cieplejsze ubranie, przez co dziewczynka czuła się trochę lepiej. Niestety gorączka nie spadała, co bardzo martwiło jej rodzinę.

Gabrielle podeszła do łóżeczka i usiadła na jego brzeżku. Spojrzała na biedną dziecinę i odezwała się:

– Jestem Gabrielle, a ty? – zapytała delikatnie, nie chcąc wystraszyć małej.

– Ja jestem Lucie. – Uśmiechnęła się dziewczynka. Od razu poczuła z hrabianką jakąś więź. Miała wrażenie, że pięknie odziana, czysta arystokratka jest aniołem, jakimś przewidzeniem, które zaraz zniknie sprzed jej oczu. Z dziecięcą naiwnością uwierzyła, że ta śliczna  dziewczyna jest zdolna ją wyleczyć. – Gabrielle, kiedy ja wyzdrowieję?

Arystokratka uśmiechnęła się lekko, widząc jak chora szybko się z nią spoufaliła. Nigdy nie miała kontaktu z dziećmi, ale spodobało jej się zaufanie, jakie pokładała w niej mała.

Dzieci są inne niż dorośli - nie muszą wiedzieć, skąd pochodzisz, ile masz lat, jaki masz majątek czy inne takie drobiazgi. Im wystarczy, że sprawiasz miłe wrażenie i to wystarczy, żeby cię polubiły; mali ludzie są bardzo ufni.

Gabrielle złapała małą rączkę Lucie. Była szorstka i niezadbana, zupełnie przeciwnie do aksamitnej dłoni hrabianki, ale dziewczyna o to nie dbała. Bardzo chciała pomóc temu biednemu dziecku.

Wpadła na pomysł, jak może uszczęśliwić małą. Odpięła od sukienki spod płaszczyka piękną, różową broszkę. Był to dość skromny klejnot dla hrabianki, ale gdy zobaczyła admirację odmalowany na licu małej Lucie, podjęła decyzję.

Wcisnęła ozdobę w małą rączkę dziewczynki.

– Proszę, to dla ciebie. – Pogłaskała ją po głowie.

Dziecko spojrzało na nią z onieśmieleniem, a następnie nieśmiało zerknęła na broszkę. Była zachwycona, że mogła dotykać tak pięknego klejnotu, ale na myśl, że miałby od tej pory ozdabiać właśnie jej sukienkę, miała ochotę zemdleć z wrażenia.

Zamiast tego uniosła się na łokciach nie bez wysiłku i energicznie przytuliła Gabrielle. Dziewczyna była zaskoczona tym gestem, ale nie opierała się, a po chwili nawet nieśmiało oddała uścisk.

– Dziękuję – szepnęła dziewczynka cichutko do ucha hrabianki, a następnie zasnęła w jej ramionach.



Trochę miłości dla Gabi, bo przecież ona też na nią zasługuje :) Zwłaszcza, że jeszcze się nacierpi w kolejnych rozdziałach...

Kto już na wakacjach? Ja już od tygodnia nad morzem... Ach, relaks! xD

Wgl, co uważacie o tym rozdziale? Bo mam wrażenie, że wydaje się dość krótki, choć ilość słów jest raczej przeciętna. Wy też tak myślicie?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro