6. damn

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

  – Cholera – stęknęłam, wyciągając dłonie jak najwyżej potrafiłam. Od kilku sekund próbowałam dosięgnąć soku, który ktoś umieścił na najwyższej półce w naszym szkolnym sklepiku. Podskoczyłam ostatni raz, ale kiedy znów na nic się to zdało, oparłam czoło o regał, jęcząc coś pod nosem o tym, dlaczego mnie Bóg stworzył taką niską. 

  – Proszę. – Usłyszałam po swojej lewej, na co poderwałam głowę. Przede mną stał chłopak ze wczoraj, a w wyciągniętej dłoni trzymał mój ulubiony sok marchewkowy, na którego gapiłam się przez chwilę w konsternacji. – Zmniejsz ten swój entuzjazm, gburze, naprawdę, bo zaraz wybuchniesz od ilości endorfin.

Przeniosłam wzrok z butelki na uśmiechniętą twarz bruneta i przewróciłam oczami na jego sarkastyczny komentarz. Czego on znowu ode mnie chciał?

  – Dzięki – mruknęłam, odbierając od niego picie. Jejku, musiałam wyglądać jak idiotka, wspinając się tak na palcach. Ale... cokolwiek. Uniosłam sok lekko w górę, na potwierdzenie moich słów i odwróciłam się na pięcie, aby pójść do kasy. Po zapłaceniu za cały posiłek skierowałam się do stolika w rogu, przy którym siedział już Kye. Uśmiechnęłam się do niego, postawiłam tacę na białym blacie i zajęłam swoje miejsce.

  – Co tam, jak tam, mój Alvaro? – Poruszyłam brwiami, wgryzając się w burgera z podwójnym kotletem. – Nie zadzwoniłeś do mnie po waszej randce. Powinnam się znowu obrazić. 

Uniosłam wzrok znad własnego talerza i zauważyłam, że w ogóle mnie nie słuchał, a jego wzrok był utkwiony gdzieś daleko nad moim ramieniem. Patrzyłam na niego jeszcze chwilę, po czym pomachałam upaćkaną sosem ręką przed jego twarzą. W swoim osiemnastoletnim życiu nie poznałam jeszcze osoby, która umiałaby zjeść burgera i nie upaprać się przy tym. 

Dopiero wtedy szatyn ocknął się, zamrugał i powrócił do mnie spojrzeniem. 

  – O, North – odezwał się mało zgrabnie. Westchnęłam i przewróciłam oczami na jego nierozgarniętą osobę. Obejrzałam się przez ramię, aby odszukać wzrokiem, na czym był tak bardzo skupiony. 

  – Siedzę tu już od jakiegoś czasu, kochasiu. 

Jego luba znajdowała się dwa stoliki dalej i wciąż robiła maślane oczka. 

  – Elspeth jest taka piękna – westchnął szeptem, pewnie nie zdając sobie sprawy z tego, że wypowiedział to na głos. Nie mogłam nie parsknąć śmiechem, kiedy znowu się zawiesił i spojrzał na nią, ponownie olewając moją obecność.

  – Kye, daj znać, jak się ogarniesz. – Przewróciłam po raz kolejny oczami, zgarnęłam z blatu swoją tacę i powstałam, mając nadzieję na znalezienie jakiegoś wolnego stolika, gdzie nikt przede mną nie będzie się ślinił na widok swojej dziewczyny, której, nie wiedzieć czemu, nie przyprowadził ze sobą. Co z nim było nie tak? Przecież nie zjadłabym tej całej Elspeth, nawet gdyby nie zrobiła dobrego pierwszego wrażenia. 

Zagryzłam wargę, rozglądając się dookoła, ale w zasięgu mojego wzroku nie znajdowała się żadna wolna ławka. Jedynym, co zwróciło moją uwagę, była machająca ponad głowami uczniów ręka. Kiedy zlokalizowałam jej właściciela, skrzywiłam się nieznacznie, tym bardziej zdając sobie sprawę z tego, że macha on właśnie do mnie. Zerknęłam na zapatrzonego Kye'a, który nie zauważył nawet tego, że się podniosłam, po czym przerzuciłam wzrok na kiwającego do mnie głową z oddali chłopaka. Decyzja była szybka. 

  – Cześć, gburze. Widziałem, że szukasz wolnego miejsca, więc siadaj, nie krępuj się. – Uśmiechnął się szeroko brunet. To jednak był zły pomysł. Może uda mi się jeszcze zwiać?

  – Tak... wiesz, chyba się rozmyśliłam...

  – Wyluzuj, przecież ci nic nie zrobię, a słyszałem, że Kye się zabujał.

Przyjrzałam się uważnie jego twarzy i postanowiłam zrezygnować ze swojego planu ucieczki. Zajęłam miejsce na przeciwko, dalej nie spuszczając z niego wzroku. Lekko przydługawa grzywka opadała na jego czoło, spory nos marszczył się u swojej nasady, a duże, rozciągnięte usta zajmowały pół jego oblicza. 

  – Widzę, że wieści się szybko roznoszą – mruknęłam niewyraźnie.

  – A ja widzę, że jesteś zazdrosna. – Uniósł prowokująco brew, na co tylko westchnęłam i wgryzłam się z powrotem w swój posiłek. Nie byłam zazdrosna. Mówiąc prawdę, byłam bardzo podekscytowana wizją spotykającego się z kimś Kye'a. Jego szczęście było moim szczęściem. Wiedziałam jednak, że w krytycznych, początkowych chwilach zauroczenia chłopak tracił kontakt z rzeczywistością, więc zamiast się bezsensownie wykłócać o uwagę – zwyczajnie dałam mu czas dla siebie i swoich sercowych fantazji. Ale po co miałabym tłumaczyć to tej przylepie?

  – Dzięki za stolik.

W odpowiedzi dostałam tylko cichy śmiech i kiwnięcie głową. Naprawdę nie uważałam się za najśmieszniejszą osobę, przez co kompletnie nie rozumiałam, co go tak bawiło. Posłałam mu więc zdegustowane spojrzenie i powróciłam do swojego jedzenia. 

Co ja właściwie robiłam? Przysiadłam się do nieznanego mi gościa. Rozmawiałam z nim. No... prawie. Powinnam go zapytać, czy chcę ode mnie ściągać na sprawdzianie z francuskiego? A może chce pożyczyć notatki z literatury? Przecież nie przymilałby się w ten sposób, nie chcąc niczego w finale.

  – Jesteś tak bardzo rozmowna, że aż zaraz wyciągnę książkę – odezwał się po chwili, dopijając swoją wodę.

  – Nie kazałam ci mnie tu zapraszać. Ani wczoraj zaczepiać. – Na powrót przyjrzałam mu się bardzo dokładnie, starając się w jego oczach znaleźć choć cień nieszczerych intencji, nic jednak nie wyłapałam oprócz lekkiego rozbawienia. – Co cię tak śmieszy?

  – Ty, gburze. – Wyszczerzył się ponownie. Co ci ludzie mieli z tym uśmiechaniem się?

  – Mama ci nie mówiła, że to niegrzecznie tak przezywać kogokolwiek? – mruknęłam, po czym na podsumowanie naszej rozmowy głośno siorbnęłam słomką od marchewkowego soku.

  – Dziękuję za towarzystwo... – zacięłam się, przeszukując szybko swoją pamięć – Vance.

  – Zapamiętałaś moje imię. – Uśmiechnął się po raz kolejny, tym razem z dziwnym błyskiem w oku. W odpowiedzi wzruszyłam tylko ramionami. – Przyjemność po mojej stronie, jakże rozmowna North. – Ukłonił się teatralnie, nie spuszczając ze mnie wzroku. Pokręciłam głową z dezaprobatą i wzięłam swoje rzeczy.

W kolejce do stołówkowego okienka spotkałam nikogo innego, jak swego niedorobionego przyjaciela. Moje zdziwienie nie mogło być większe, gdy okazało się, że rejestruje już inne bodźce oprócz tych związanych tylko i wyłącznie z Elspeth.

Proszę państwa, jakie emocje! Zauważył mnie!

Przewróciłam oczami w myślach, na zewnątrz pozostając niewzruszoną, kiedy zamienił się z kilkoma osobami, żeby znaleźć się koło mnie. W jego spojrzeniu widziałam lekkie zakłopotanie wciąż będące w towarzystwie błogiego rozanielenia.

  – Przepraszam, N – wymamrotał, szturchając mnie nieśmiało w ramię. – Chyba się zakochałem i to dlatego. Nie chciałem cię tak olać, ani nic – tłumaczył się dalej – ale ona jest taka piękna.

  – Eh, wiem, K, wiem – parsknęłam. – Ale jak nie chcesz, żeby wszyscy o was zaczęli mówić, musisz się zamknąć. – Wskazałam dyskretnie kciukiem przyglądających nam się z dookoła ludzi, na co jego policzki delikatnie się zarumieniły. Pokręciłam rozbawiona głową z niedowierzaniem. Co zauroczenie robi z ludźmi...

  – Przedstawię ci ją – oznajmił zdeterminowany. 

  – No ja myślę.

  – Ale stresuję się, że jej nie polubisz.

  – Powiem ci, że im dłużej robisz te podchody, tym bardziej zaczynam się zastanawiać, co jest z nią nie tak. Chyba nie słucha country, nie? – Zachichotaliśmy razem, ponieważ była to rzecz, której oboje nie znosiliśmy. Fan tego rodzaju muzyki był skreślony w naszych oczach na starcie i nic nie mogłoby zmienić o nim naszego zdania. Nic a nic. 

  – To by była dopiero tragiczna miłość, a nie jacyś tam... Romeo i Julia. 

Rozmawialiśmy jeszcze przez kilka minut, po czym odłożyliśmy zużyte tace. Kye obiecał mi, że jutro po lekcjach oficjalnie zapozna mnie ze swoją dziewczyną. Było to dla niego – cytując – tak ważne, jak zyskanie w tym temacie aprobaty rodziców. Byłam naprawdę zaszczycona. 

Szatynowi dosłownie nie zamykała się buzia, kiedy opowiadał o wczorajszym kinie  z Elspeth, o ich pocałunku i o tym, że zgodziła się z nim chodzić. Miałam wrażenie, że całe zawiązanie tej znajomości zajęło im zbyt mało czasu, ale może było to tylko potwierdzeniem tego, że do siebie pasowali. Miałam na to szczerą nadzieję. 

  – Co tak właściwie robisz po szkole, że nie mogłem was już dzisiaj zaprosić na kawę? – spytał w pewnym momencie. 

  – Idę na integracyjne spotkanie grupy warsztatowej – westchnęłam, wciąż chcąc odsunąć od siebie tę myśl. 

  – Ty? – Wskazał na mnie palcem, unosząc brwi. – Idziesz na integracyjne spotkanie? – akcentował każde słowo z niedowierzaniem. Założyłam za ucho pasmo włosów i skrzywiłam się.

  – Nawet mnie nie pytaj, jak do tego doszło. Módl się, żebym wróciła w jednym kawałku.

***

Za jedenaście piąta postawiłam swoje niepewne nogi na klatce schodowej niszczejącego budynku. Dlaczego ja się na to zgodziłam? Tam będzie dużo ludzi. Trzeba będzie z nimi rozmawiać. Dobrze się bawić. Ale wróćmy do początku... Przecież ja nie znosiłam ludzi. 

Co ja tu robię?

Wzięłam głęboki wdech i ruszyłam po schodach na odpowiednie piętro.

Będę tu tylko pół godziny, nikt mnie nawet nie zauważy, potem się wymigam.

Pchnęłam tym razem zamknięte dwuskrzydłowe drzwi i nie mogłam stanąć w bardziej niezręcznej sytuacji. W środku była tylko pani Blythe i czterech nieznanych mi mężczyzn, którym najwyraźniej przerwałam w rozmowie, ponieważ przywitała mnie cisza i spojrzenia całej piątki. I tyle było z mojego planu.

Cholera.

Byłam pewna, że moje policzki przybrały czerwony odcień, a zęby wbite w wargę wywiercały w niej wielką, krwawą dziurę. 

Odezwij się!!!

  – Dzień... dobry... 

Czy o piątej wypada powiedzieć dzień dobry? Nie lepsze byłoby cześć? A może hej? 

  – North, kochana! Myślałam, że nie przyjdziesz! Tak się cieszę, że cię widzę – uradowała się starsza kobieta. Obdarzyła mnie szerokim uśmiechem, jak to miała w zwyczaju. 

Powinnam się przedstawić reszcie? Kim są? Czy chcę, żeby znali moje imię? Już je znają, idiotko...

Moją gonitwę myśli powstrzymał kolejny okrzyk radości pani Blythe– do pomieszczenia weszło kilka kolejnych osób, ratując mnie tym samym z tej jakże niezręcznej sytuacji. Wypuściłam z siebie nerwowo powietrze i odeszłam w prawo, aby na krzesłach pod ścianą zostawić swoją torbę wraz z żółtym sztormiakiem. Wyjęłam z kieszeni telefon i jak typowy no-life zaczęłam przesuwać palcem po ekranie, byleby wyglądać na zajętą. 

Czemu ja się tak przejmowałam? Czemu ludzie tak bardzo mnie przerażali?

W sali robiło się coraz głośniej od licznych rozmów. Wciąż niesamowitym dla mnie było zauważać, jak z małej kilkuosobowej grupy, zajęcia te rozrosły się do ponad dwudziestu osób. Stałam sobie pod ścianą z telefonem w ręku i obserwowałam uśmiechniętych ludzi. Nie lubiłam się uśmiechać. Chyba naprawdę byłam gburem.

  – Skoro większość z nas już tutaj dotarła, chciałabym oficjalnie wszystkich przywitać. Cieszę się z obecności każdego z was. Mam nadzieję, że to dzisiejsze spotkanie pozwoli nam poczuć się rodziną, nie bójmy się nieznajomych twarzy. – Miałam wrażenie, że kobieta minęła się z powołaniem; powinna zostać coachem lub mówcą motywacyjnym, mimo że w większości przypadków gardziłam tymi zawodami, ona w końcu byłaby tym autentycznym wyjątkiem. – Częstujcie się jedzeniem i piciem, każdemu starczy!

Włożyłam telefon do tylnej kieszeni poprzecieranych boyfriendów, naciągnęłam głębiej na ręce rękawy musztardowego swetra i dodając sobie w duchu otuchy, podeszłam do jednego ze stolików, na których znajdowały się jakieś słodycze. Wzięłam do ręki kilka paluszków i odwróciłam się na pięcie, z zamiarem schowania się gdzieś w koncie. Moje plany pokrzyżowało jednak czyjeś ramię, którego nie zauważyłam, a o które zmiażdżyły się wszystkie moje słone przekąski.

Z moich ust wyrwał się niegłośny okrzyk zaskoczenia, zmieszania i Bóg wie, czego jeszcze.

  – Matko, przepraszam, przepraszam! To niechcący... – zaczęłam się jąkać, strzepując z cudzego rękawa okruszki. Nie pamiętałam nawet o tym, że ułamane połówki wciąż zgniatałam w swojej dłoni, a pozostałe resztki nieuważnie wcierałam w podłogę butami. Dopiero, kiedy zdałam sobie z tego sprawę, rozchyliłam swoje palce i jęknęłam żałośnie: – Moje paluszki...

______

Cześć i czołem 😊. Rozdział jest niestety niesprawdzony przez to, że znajduję się przez tydzień poza domem, wybaczcie mi, proszę. Podzielcie się swoimi opiniami 💓

Kocham,
LBS

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro