14 | Zmiana planów

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Naciągam białe rękawy swetra jeszcze bardziej, by zakryć dłonie. Leżę skulona na posłanym łóżku, patrząc w ścianę i słuchając szumu wody dobiegającej z łazienki. Zamykam oczy, skupiając się na termoforze ogrzewającym mi podbrzusze.

Wiem, jaki widok zastanę ponownie, kiedy wyjrzę przez okno. Stalowoszare, ciężkie chmury, nieliczne drzewa przy ulicy, których gałęzie będą uginać się od podmuchów zimnego wiatru. Z okna w sypialni widać fragment rzeki Sprewa i cumujące przy brzegach jachty i inne łodzie, a także przechadzających się po moście turystów, których nie zniechęciła pogoda.

Czekam, aż tabletka przeciwbólowa zacznie działać. Pierwszy dzień okresu zawsze jest najgorszy, ból brzucha sprawia, że nie mam ochoty ruszać się z łóżka, nie mówiąc nawet o pójściu do pracy. Nie musiałam nawet sprawdzać kalendarza, kiedy dzień wcześniej rozpłakałam się podczas oglądania reklamy karmy dla kotów.

Szum wody ustaje, a kilka minut później do pokoju wchodzi Simon. Wchodzi na łóżko i pochyla się nade mną, a z jego włosów kapią na mnie krople chłodnej wody.

— Ej! — piszczę. — Idź sobie!

On jedynie odpowiada mi śmiechem i specjalnie potrząsa głową, sprawiając, że jeszcze więcej kropli osiada na mojej szyi i twarzy. Wiercę się pod nim, ale on ani drgnie.

Pochyla się nade mną, zlizuje z mojej szyi krople, a ja zamieram.

— Jak szybko potrafię cię zdekoncentrować... — szepcze, uśmiechając się z zadowoleniem

Prycham jedynie w odpowiedzi, a on odsuwa się i przeczesuje włosy palcami.

— Serio to ma ci coś dać?

Przewracam oczami i ciskam w niego termoforem, który i tak udaje mu się złapać.

Wstaję i kieruję się do kuchni, by zrobić sobie coś do picia, ale słowa, które wypowiada Simon sprawiają, że zamieram w pół kroku.

— Co ty na to, żeby w piątek wyjść do kina?

Przymykam oczy.

W piątek ma być wycieczka, o której mówił Nate. I wszystko zostało już zarezerwowane. Przez chwilę zastanawiałam się, czy udałoby mi się ukryć to przed Simonem, ale dobrze wiem, że nie ma sensu.

— W piątek... — urywam. Przegryzam wargi i odwracam się w jego stronę. — Nate zaplanował jakąś wycieczkę.

Mężczyzna wstaje i podchodzi do mnie, marszcząc brwi. Wygląda, jakbym mówiła do niego po chińsku.

— Już zdążył za wszystko zapłacić, dlatego nie chciałam mu odmówić. To tylko dwa dni — dodaję szybko.

Patrzy mi prosto w oczy, jego mina rzednie.

— Wycieczka. Tylko ty i Nate. Chyba sobie żartujesz.

— To mój przyjaciel! — wołam na wpół zaskoczona na wpół oburzona. — Czy ty naprawdę...? Jak w ogóle mogłeś pomyśleć o czymś takim? Poza tym ma jechać też Ruth...

Simon przez kilka sekund milczy. Jego twarz jest nieprzenikniona i nie mam pojęcia, o czym myśli. Boję się, że się nie zgodzi.

— Czyli co, wynajmujecie jakiś pokój? Masz to ogłoszenie?

— Domek — odpowiadam, nie wiedząc, do czego dąży. Wyjmuję telefon i otwieram link, który podesłał mi Nate i pokazuję brunetowi. — Nikt mnie tam przecież nie porwie.

Simon milczy, a na jego ustach nagle pojawia się uśmiech.

— Jak widać, to domek czteroosobowy. Ze spokojem będziemy mogli zająć te podwójne łóżko. — Stuka palcem w ekran. — Nawet lepiej będzie się opłacało.

Nie wiem, co się dzieje. Reakcje Simona zmieniają się tak szybko, że nie mam pojęcia, jak zareagować.

— Chcesz... chcesz jechać z nami? Ale przecież nie lubisz Nate'a ani Ruth...

— Tak naprawdę powinienem być zły, że nie zapytałaś, czy chcę jechać. Po nim bym się tego spodziewał — krzywi się — ale po tobie? Czasami mam wrażenie, że tylko mi zależy na tym związku.

— To nieprawda!

— Więc dlaczego mi nie powiedziałaś?

Spuszczam wzrok.

Sądziłam że jeśli odwleczę to w czasie, to będzie lepiej? Albo coś wykombinuję? Sama nie wiem, co sobie myślałam.

— Nie chcesz, żebym jechał? Jeśli cię nie obchodzę, to po prostu to powiedz.

— Oczywiście, że obchodzisz i chcę, żebyś jechał! — protestuję szybko, czując się niesamowicie głupio. Nie pomyślałam, że mógłby poczuć się zraniony. —Mogłam powiedzieć ci o tym wcześniej. Przepraszam.

Simon ujmuje moją brodę, kciukiem głaszcze mój policzek.

— Wybaczam ci, kochanie. — Nachyla się do mojego ucha. — Dopilnuję, żebyś o mnie nie zapomniała.

Jedną ręką przyciąga mnie bliżej, drugą wplata w moje włosy i całuje, a jego język pewnie wsuwa się pomiędzy wargi, wiedząc dobrze, co robić. W głowie mi wiruje, wszystkie litery alfabetu uciekają w popłochu i zostaję tylko ja i te fizyczne doznania. Wszystko inne wydaje się nieważne. Jestem tylko ja i on.

Odsuwa się jedynie o kilka centymetrów. Nie mogę uspokoić oddechu.

— Niestety, muszę lecieć na zajęcia.

Kiwam głową, nadal lekko zamroczona.

— Mhm. — Tylko tyle jestem w stanie z siebie wydusić.

— Kocham cię — szepcze, a jego oddech łaskocze moją skórę. Wypuszcza mnie niechętnie z objęć.

Kiedy wychodzi z domu opieram się o ścianę i bezwiednie przeczesuję włosy palcami. Ledwie mogę zebrać myśli.

Zaczynam sprzątać w domu, żeby po pracy mieć już czas tylko dla siebie.

Gdyby nie niesprzyjające okoliczności, zareagowałabym na propozycję Nate'a entuzjastycznie. Naprawdę chciałabym wyrwać się chociaż na jeden dzień z Berlina, zobaczyć coś innego, spędzić czas z nim i Ruth. Jednak teraz sama nie wiem, co o tym sądzić. Simon jedzie z nami, a nie lubi ani mojego przyjaciela ani barmanki. I wzajemnie.

Biorę długi oddech.

Uspokój się, Juliet. Sam chciał. Wie, w co się pakuje. Może będzie lepiej niż myślę i przestaną w końcu na siebie tak warczeć? W końcu Ruth i Simon spotkali się tylko raz, mogą mieć okazję, żeby jednak chociaż trochę się zaakceptować. Jesteśmy dorośli, jakoś sobie poradzimy.

Boże, jaka ja jestem naiwna. Oni się na siebie rzucą i rozszarpią! Ale to była decyzja Simona. Skoro tak postanowił, niech tak będzie.

Chowam odkurzacz do szafy i mam zamiar zrobić sobie herbatę, kiedy do głowy wpada mi pewien pomysł.

Sięgam po telefon i wybieram numer.

— Hej.

Od razu po usłyszeniu jej głosu uśmiecham się, chociaż wiem, że i tak tego nie widzi.

— Hej. Co robisz?

— Myję naczynia — odpowiada zbolałym głosem.

— Masz czas? Może spotkałybyśmy się przed pracą?

— Jasne — odpowiada, kiedy ledwo kończę zdanie, a w tle słyszę jakiś trzask. — Cholera!

— Wszystko gra?

— To tylko szklanka. Nieważne.

Ruth ma czekać na mnie przy The Greens. Nie kojarzę tego miejsca, ale zgadzam się, dlatego bez zbędnego przedłużania żegnamy się. Szybko wpisuję nazwę w Google żeby sprawdzić, gdzie znajduje się ta kawiarnia. To jakieś dwadzieścia minut pieszo, po sprawdzeniu mapy wiem mniej więcej, jak tam dojść. Po takim czasie powinno mi być wstyd, że nie znam Berlina lepiej.

Mimo że pogoda nie nastraja do wychodzenia z domu, to nie mogę odmówić sobie spotkania z Ruth. Za bardzo uwielbiam spędzać z nią czas.

W pokoju rozczesuję poplątane włosy, a na suche usta nakładam balsam. Zakładam płaszcz, chwytam torebkę i upewniając się, że wszystko zabrałam, wychodzę. W drodze jak zwykle wkładam słuchawki do uszu i puszczam Queen. Chowam dłonie przed zimnym wiatrem w kieszeniach i patrzę niepewnie na chmury. Rano sprawdzałam pogodę, dlatego wiem, że będzie padać dopiero pod wieczór, a na weekend ma się zrobić cieplej. Trudno mi w to uwierzyć.

Kiedy docieram na miejsce, dostrzegam Ruth. Szybko wyjmuję słuchawki.

— Cześć, nieznajoma — rzuca dziewczyna, uśmiechając się krzywo, a ton jej głosu sprawia, że po moich plecach przebiega dreszcz. I nie mogę zignorować faktu, że jest to przyjemne doznanie.

Czasami nadal nie mogę się przyzwyczaić do jej niskiego, lekko zachrypniętemu głosu. Pierwszy raz spotkałam dziewczynę, która brzmi tak... seksownie?

— Hej.

— Od czasu naszych zdjęć nie zapaliłam ani jednego papierosa — oświadcza dumnie, kierując się w stronę niepozornej kawiarni. — Chcę znowu wrócić do biegania. Ale bez umierania.

— Trzymam kciuki. — Zerkam na nią jeszcze raz. — To dlatego żujesz gumę?

Dziewczyna robi kwaśną minę.

— Winna. — Unosi ręce w geście poddania.

Kiedy wchodzimy do ciepłego pomieszczenia, rozglądam się zachwycona. To miejsce jest niesamowicie przytulne. Rośliny zwieszają się z sufitu, stoją w większych doniczkach na ziemi, na parapetach i na półkach. Ta wszechobecna zieleń dodaje mu uroku. Stoliki i krzesła są drewniane, minimalistyczne.

Siadamy przy dużym, pofabrycznym oknie, gdzie zauważam na tabliczce informacje o cenach roślin. To kawiarnia i kwiaciarnia w jednym. Już czuję, że to będzie moje ulubione miejsce.

Zamawiam herbatę i rogaliki, a Ruth kawę i wegański bowl. Od tutejszych zapachów robię się jeszcze bardziej głodna.

— To miejsce jest niesamowite.

— Wiedziałam, że ci się spodoba. — Ruth zerka na ulicę za oknem. — Sama znalazłam je zupełnie przypadkiem, kiedy szwendałam się bez celu po mieście.

— Muszę kiedyś spróbować.

— Tylko błagam, nie rób tego w nocy, jak idiotka, która siedzi przed tobą — rzuca, a ja parskam śmiechem.

— Mam nadzieję, że Simon aż tak mocno się nie wkurzył po ostatnim — mówi nagle.

Pilnuję, by się nie skrzywić i wbijam wzrok w jedzenie.

— Nie wkurzył.

Wgryzam się w miękkiego rogalika, nie zwracając uwagi na dziwny ucisk w piersi.

— To dobrze...

Nie wydaje się przekonana.

— Co do wyjazdu w piątek — zmieniam szybko temat — Powiedziałam Simonowi.

— Niech zgadnę, nie pozwala ci jechać? — Przewraca wymownie oczami i zaczyna jeść.

Chrząkam.

— Pozwala. Ale on dołącza.

— Naprawdę tak bardzo pragnie spędzić z nami czas?

Wzruszam ramionami.

— Nie zmieni zdania.

— Chce cię pilnować, jak zwykle — parska. — My się tam pozabijamy.

Nie odpowiadam, tylko upijam łyk herbaty.

Sama obawiam się tego wszystkiego, jednak nie mogę nic zrobić. Simon nie zrezygnuje, a wszystko jest już zaplanowane.

— Powinnaś spróbować wyjść ze swojej strefy komfortu. Spróbować czegoś innego, zobaczyć, ile naprawdę jesteś w stanie zrobić. Jak silna jesteś.

Parskam śmiechem i kręcę głową.

Silna to ostatnie słowo, którym można by mnie określić. Jestem tchórzem i ostatnie, o czym myślę, to próbowanie czegoś nowego. Nie jestem tak odważna jak Ruth. Mimo że chciałabym.

— Na razie chcę się skupić na przetrwaniu wycieczki.

— Ostrzegam, jeśli Simonowi zacznie odwalać, to nie powstrzymam się od powiedzenia mu, co o nim myślę.

— Ruth... — Zaczynam błagalnie i odruchowo chwytam jej dłoń. — Nie chcę, żebyśmy się tam kłócili. Naprawdę mam dosyć konfliktów. Proszę, obiecaj, że będziesz go ignorować.

Dziewczyna zerka na nasze dłonie, a następnie patrzy mi w oczy z ponurym wyrazem twarzy.

— Obiecuję. — Cofa rękę i mam wrażenie, że robi to... niechętnie? — Chociaż w ogóle nie powinnaś mnie prosić o coś takiego. W ogóle nie powinnaś być z kimś, kto odpierdala takie rzeczy.

— Nie zrozumiesz tego — szepczę.

Nie zna go tak długo, jak ja. Tak naprawdę w ogóle. Widziała go jedynie, kiedy był wzburzony, słusznie zresztą. Ale pamiętam początek naszego związku. Nigdy przy nikim tak się nie czułam. Słuchał mnie, podzielał moje zdanie, wspierał i pocieszał. Nie mogłam uwierzyć, że natrafiłam na kogoś takiego jak on. Że tacy faceci w ogóle istnieją. Tak, czasami się kłócimy. Ale to przecież normalne w związkach. Nie zawsze jest idealnie, ale to nie znaczy, że nie wyjdzie. Czuję się przy nim tak... znajomo, bezpiecznie.

Każda zatopiona w swoich myślach kończy swój posiłek. Po zapłaceniu, Ruth idzie do toalety, a ja rozglądam się jeszcze raz wokół. Moją uwagę przykuwają małe kaktusy w doniczkach, które przypominają mi o zwiędłej roślince w mieszkaniu Ruth. Długo się nie zastanawiam - płacę za malutkiego sukulenta i chowam torebkę.

Ruth proponuje, że może odprowadzić mnie kawałek do pracy, a ja się zgadzam.

Przez chwilę obserwuję przejeżdzające auta, ludzi spieszących się do pracy i emerytów spokojnie niosących zakupy. Gdzieś dalej widzę grupkę turystów z przewodnikiem.

Uwielbiam to miasto. Mimo że bywają momenty, w których ten chaos mnie przytłacza, to doceniam ten ruch i ilość ludzi. Czuję się wtedy bardziej anonimowa i wolna, wiem, że nikt nie zwraca na mnie uwagi, bo wszyscy spieszą się załatwiać swoje sprawy.

Kiedy zatrzymujemy się przy przejściu dla pieszych, podaję Ruth papierową torebkę.

— Świętujemy twój odwyk — odzywam się, kiedy zerka do środka.

— Jest uroczy. I chyba go nie ukatrupię. — Uśmiecha się. — Dziękuję.

— To nic takiego.

— Pewnie bardzo się cieszysz, że idziesz do pracy, co? — pyta, kiedy światło zmienia się na zielone i przechodzimy przez ulicę.

Nagle uświadamiam sobie coś bardzo oczywistego. Ruth jest dziewczyną. W końcu mam przyjaciółkę, z którą mogę porozmawiać na takie tematy. Bo choćby nie wiem jak się starał, Nate nie jest w stanie zrozumieć, jak to jest.

— Bardzo, zwłaszcza z okresem. Mam ochotę pójść spać i obudzić się, kiedy to minie.

Ruth rozciąga usta w kwaśnym uśmiechu.

— O cholera. Zawsze mam wrażenie, że ten czas pomiędzy mija zajebiście szybko.

— Tak, jakby dopiero co miałam i już przychodzi następny. Dlaczego musimy tak cierpieć w życiu?

— Bo faceci by umarli z bólu.

— Pewnie jeździliby co miesiąc do szpitala po morfinę — dodaję.

— Nazywaliby siebie braćmi krwi. Wtedy to byłoby męskie i podziwiane — rzuca rozbawiona. — „Stary, nie przebijesz ile wczoraj ze mnie poleciało!".

Wybuchamy śmiechem i prawie na siebie wpadamy. Po chwili żałuję, że użyłam dzisiaj podpaski.

— O nie... — jęczę, a Ruth zerka na mnie szeroko otwartymi oczami, kiedy dochodzi do niej, dlaczego tak zareagowałam.

— Jeśli chcesz, mogę ci dać tampon. Simon chyba nie będzie zazdrosny, co?

Prycham i uderzam ją w ramię, a ona śmieje się jeszcze głośniej.

W Queen panuje większy ruch niż zawzyczaj, Marie pomaga mi z częścią klientów, za co jestem jej ogromnie wdzięczna, bo w końcu mogła wrócić do domu.

— Naprawdę nie musiałaś — mówię po raz drugi, uśmiechając się z wdzięcznością.

Chociaż jestem wdzięczna za pomoc, wolałabym nie robić jej kłopotu. Ja sama po skończeniu swojej zmiany marzę tylko o powrocie do domu, po tylu godzinach kontaktu z ludźmi.

Wzrusza ramionami i zdmuchuje z czoła kosmyk ciemnych włosów.

— Spokojnie, wiem jak to czasami jest przy większym ruchu. Zwłaszcza kiedy niektórzy wykłócają się o bzdury. — Przewraca oczami. — Czasami mam ochotę wyjść z siebie.

Nie mogę się z tym stwierdzeniem nie zgodzić. Marie bierze swoje rzeczy, życzy mi powodzenia i wychodzi, posyłając mi w żarcie całusa.

Mimo początku, który trochę mnie wystraszył, zmiana mija mi w miarę spokojnie i bez żadnych problemów. Nikt nie przychodzi, próbując zwrócić ubrania bez paragonu, żeby potem się o to awanturować ani nie traktuje mnie jak służącej. To chyba jakiś wyjątkowy dzień.

Korzystając z wolnej chwili wyjmuję z torebki batona i szybko go jem.  W tym momencie drzwi otwierają się, a ja podskakuję. Zawsze to samo. Mogę stać dziesięć minut i patrzeć się w sufit, ale wystarczy, że zacznę coś jeść, a nagle magicznie ktoś się pojawia.

Natychmiast ocieram usta i przywołuję na twarz uśmiech.

Do środka wchodzi młoda dziewczyna. Jej włosy sięgające ramion są nieco roztrzepane, a pod rozpiętą przeciwdeszczową kurtką widać flanelową koszulę. Na jedno ramię ma narzucony plecak, a w ręce ściska telefon, niczym największy skarb.

Dziewczyna podchodzi do blatu, wygląda na zdenerwowaną, jednak nagle uśmiecha się szeroko, na co mrugam zdezorientowana.

— Wieki cię nie wiedziałam! — Otwiera ramiona i obejmuje mnie.

W mojej głowie zapala się czerwona lampka.

— Hej! — wołam, udając przyjemnie zaskoczoną. — Co tutaj robisz?

— Proszę, udawaj, że o czymś ze mną gadasz. — prosi. — Ten typ się do mnie przypierdalał, a teraz mnie śledzi. Telefon mi padł i spanikowałam.

Uśmiecham się i szybko zerkam ponad jej ramieniem, za witrynę sklepu, gdzie rzeczywiście widzę jakiegoś mężczyznę, patrzącego prosto na nas. Nie wydaje się zadowolony.

— Nie martw się, nie wejdzie tutaj — zapewniam ją, starając się wyglądać, jakbyśmy plotkowały o jakichś bzdurach. — Znasz go?

— Pierwszy raz widzę tego typa.

— Mogę zadzwonić na policję.

— To nie ma sensu. — Krzywi się. — Powiedzą, że przesadzam albo sama prowokowałam.

Czuję, jakbym połknęła cytrynę.

Nie mogę uwierzyć, że nadal panują takie poglądy. Że nadal są osoby, które nie zgłoszą napastowania czy gwałtu, bo ludzie winią ofiarę za obrzydliwy czyn napastnika albo ich lekceważą.

Zerkam ponownie na ulicę. Facet zniknął.

— Chyba się poddał, ale lepiej będzie, jak chwilę tu poczekasz. Mogę wezwać ci taksówkę do domu, co ty na to?

Dziewczyna oddycha z ulgą.

— Ratujesz mi życie, kobieto!

Nie mogę sobie wyobrazić, co musiała czuć. A wygląda tak młodo, musi mieć jakieś szesnaście lat! Nie mogę uwierzyć, że dorosły facet może przystawiać się do nastolatki. Co za obrzydliwy typ...

— Jestem Juliet. Jak masz na imię?

— Sofia.

— Nic ci nie zrobił?

Sofia rozkłada ręce.

— Oprócz tego, że prawie posrałam się w gacie? Nie, nic.

Parskam śmiechem, ale jestem nieco uspokojona.

— Muszę kupić sobie gaz pieprzowy. Albo zapisać na lekcje boksu. Następnym razem taki pojeb dwa razy pomyśli — mruczy, zaplatając ręce na piersi.

— Dobry pomysł.

Kiedy upewniam się, że dziewczyna bezpiecznie wiada do taksówki, wracam do pracy. Jestem zaskoczona, kiedy okazuje się, że zostaje mi tylko pół godziny do końca, ale cieszę się, bo po tym wszystkim nie jestem w stanie się na niczym skupić.

To uczucie bezradności i niesprawiedliwości mnie przytłacza. Boję się nawet myśleć, co by się stało z Sofią, gdyby tu nie przyszła. I co się stało z innymi dziewczynami, które nie miały tyle szczęścia.

Kiedy kończę sprzątać przychodzi Ingrid, żeby zamknąć sklep. Opowiadam jej o dzisiejszym incydencie, bo po prostu muszę to z siebie wyrzucić.

— Nieważne ile masz lat, możesz być nawet dzieckiem, a niektórzy mężczyźni nadal będą traktować cię jak obiekt seksualny. — Kręci głową. — Nadal pamiętam te obleśne teksty i trąbienie, kiedy byłam zaledwie nastolatką. Najgorsze, że tacy faceci pozostają bezkarni, a my powoli się do tego przyzwyczajamy.

— To okropne.

— Jedyne w starzeniu się, co może cieszyć, to brak takich sytuacji. Kiedy jesteśmy stare nagle przestajemy istnieć, znikamy. W końcu nie jesteśmy już takie młode, piękne ani naiwne, więc nie ma z nas żadnego pożytku. — Zapala papierosa i zaciąga się. — Nie będę cię już trzymać, idź do domu, ja zajmę się resztą.

Żegnam się z nią i wychodzę na zewnątrz.
Rozkładam parasol, ochraniając się przed deszczem. Idę szybkim krokiem, jak najdalej jezdni, gdzie przejeżdżające samochody mogłyby mnie ochlapać.

Gdyby nie spotkanie z Ruth, mogłabym spokojnie pojechać do domu, nie martwiąc się zimnem ani deszczem, ale nie żałuję. Cieszę się, że na początku naszej znajomości nie poddała się i dzięki temu ją poznałam.

W domu zaparzam owocową herbatę i biorę notatnik.

Ciągle nie mogę przestać myśleć o tym wszystkim, co dzisiaj zobaczyłam i usłyszałam. Wcześniej nie myślałam o tym, ile kobiet przeżyło takie sytuacje, bo nigdy nie miałam koleżanek, rzadko wychodziłam z domu i moim całym życiem była nauka i unikanie rozwścieczenia Jej.

Chcę zwrócić na to uwagę ludzi, pokazać, że się na to nie zgadzam. Mimo że moje zdolności artystyczne są bliskie zeru, szkicuję pomysły na zdjęcia, upijając co jakiś czas herbatę. Rozkoszuję się chwilą samotności i spokoju, zupełnie odcinając od świata, skupiając tylko na swoim zadaniu.

I po raz pierwszy mam jakiś cel. Przedtem robiłam zdjęcia, bo to lubiłam, ale teraz czuję coś jeszcze. Pragnienie, żeby zrobić więcej, wykorzystać moją pasję do pomocy i zwrócenia uwagi na ten problem. Chcę oddać kobietom swoje ja, które zostało im odebrane zbyt wiele razy, kawałek po kawałku.

Chcę oddać im głos. Żeby tym razem nikt nie mógł ich zignorować ani uciszyć.

* * * *

W tym rozdziale Ruth i Juliet nie poszły na spacer tylko do kawiarni, dodałam wątek z okresem, bo nie pamiętam, kiedy ostatni raz czytałam, żeby główna bohaterka go miała, mimo że przeżywamy go co miesiąc. Dodałam wątek z Sofią i chęcią Juliet, by zrobić coś dla dziewczyn, które przeżyły podobne sytuacje. Jako ciekawostkę dodam, że postać Sofii jest luźno zainspirowana Ellie z gry The Last of Us.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro