20

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ethan

Godziny które spędziłem przed salą w której była Vivian trwały całą wieczność. Po obudzeniu się walczyłem sam ze sobą siedząc na cholernie nie wygodnym krzesełku żeby nie zasnąć ani się nie rozpłakać. Gdy wpatrywałem się w ścianę przedemną usłyszałem jak ktoś biegnie i płacze. Odwróciłem głowę w tamtą stronę gdzie zobaczyłem Williego. Po policzkach chłopca płynęły łzy gdy biegł w naszą stronę. Nancy i Luke od razu wstali tak jak ja. Ruszyłem w stronę chłopca aby przytulić go do siebie co odrazu odwzajemnił. Mocno przyciągałem go do swojego ciała gdy on wtulała się we mnie płacząc.

- Hej Willie - wyszeptałem do chłopaka. - Już spokojnie... Będzie dobrze - powiedziałem gdy chłopiec lekko się odsunął. Wytarłem łzy z jego policzków po czym lekko go obejmując zaprowadziłem do Lucasa i Nancy. Chłopak ciągle był przytulony do mojego boku pociągając nosem gdy usiedliśmy na krzesłach przed salą.

Nie możesz teraz płakać.

Nie przy Williem.

Nie gdy on i Nancy są w takim stanie.

Nie bo Luke sam nie da rady.

Nie bo oni są najważniejsi dla mojej blondyneczki.

Nie bo to moja wina.

Nie mogę płakać. Nie mogę płakać. Nie mogę płakać.Nie mogę płakać. Nie mogę płakać. Nie mogę płakać. Nie mogę płakać. Nie mogę płakać. Nie mogę płakać. Nie mogę płakać. Nie mogę płakać. Nie mogę płakać. Nie mogę płakać. Nie mogę płakać. Nie mogę płakać. Nie mogę płakać. Nie mogę płakać. Nie mogę płakać. Nie mogę płakać. Nie mogę płakać. Nie mogę płakać. Nie mogę płakać. Nie mogę płakać. Nie mogę płakać. Nie mogę płakać. Nie mogę płakać. Nie mogę płakać. Nie mogę płakać. Nie mogę płakać. Nie mogę płakać. Nie mogę płakać. Nie mogę płakać. Nie mogę płakać. Nie mogę płakać. Nie mogę płakać. Nie mogę płakać. Nie mogę płakać. Nie mogę płakać. Nie mogę płakać. Nie mogę płakać. Nie mogę płakać. Nie mogę płakać. Nie mogę płakać. Nie mogę płakać. Nie mogę płakać. Nie mogę płakać. Nie mogę płakać. Nie mogę płakać. Nie mogę płakać. Nie mogę płakać. Nie mogę płakać. Nie mogę płakać. Nie mogę płakać. Nie mogę płakać. Nie mogę płakać. Nie mogę płakać.

Nie będę płakać.

Dla niej.

Jednak będę ryczeć.

Szybko zacząłem mrugać aby odgonić łzy jednak płacząca przyjaciółka oraz młodszy brat Vivian nie pomagali.

Ja i Luke kochaliśmy Williego. Pomimo że spotkaliśmy go przypadkiem to kochaliśmy go jak siebie nawzajem i nie traktowaliśmy jak młodszego. Znaczy nie mógł wejść do klubu ani nie dawaliśmy mu używek no bez przesady. Chociaż w sumie gdyby poprosił bylibyśmy pewnie w stanie mu to dać...

- Hej młody już dobrze - powiedziałem sam w to nie wierząc. - Niedługo skończą a z Vivian będzie dobrze.

- Czemu nikt nie powiedział mi wcześniej? - wyszeptał.

- Willie gdzie Josie? - Zapytała Nancy kucając przez nami.

- Josie... Josie! O Boże! Josie mnie zabije - wyszeptał wstając.

- Will gdzie ty idziesz? - Zapytałem gdy chłopak minął dziewczynę oraz mojego przyjaciela.

- Po Josie! - Wykrzyczał zaczynając biec.

***

Nie mogłem kurwa uwierzyć że pielęgniarki groziły mi i Nancy ochroną bo siedzieliśmy przed salą kilkanaście godzin. I co z tego? Przez nie byłem zmuszony wrócić do mieszkania mojego i Vivian gdzie poszedłem pod prysznic oraz zjadłem. Miałem zamiar wrócić do szpitala jednak kazali mi nie wracać przez conajmjiej cztery godziny. A zostały jeszcze trzy więc Patrzyłem na sufit. I na prawdę nie wiedząc kiedy zasnąłem. Gdy się obudziłem było południe następnego dnia. Cholera... Szybko wziąłem kluczyki auta aby następnie pojechać do szpitala. Przed tym jednak wziąłem komórkę swoją i Vivian oraz ładowarkę. Pięć minut później wchodziłem do szpitala.

- Dzień dobry - powiedziałem po kobiety na recepcji. Chociaż w sumie wyglądała na niewiele starszą. I zaczęła wpatrywać się we mnie jak w obrazek. Powstrzymałem przewrócenie oczami próbując wysilić się na uśmiech.

- Dzień dobry.

- Gdzie leży Vivian Moon*? - Zapytałem gdy kobieta otworzyła szerzej oczy.

- A kim pan jest? Nie wiem czy mogę udzielić takiej informacji... - Powiedziała cicho uśmiechając się. Patrzyła na mnie spod rzęs jednak zignorowałam to.

- Może pani. Jestem jej chłopakiem - warknąłem coraz bardziej zirytowany gdy kobieta się spięła jednak po chwili znów się uśmiechnęła tylko bardziej sztucznie.

- Bardzo mi przykro. Ciężko pewnie będzie pogodzić się ze stratą ukochanej - powiedziała a ja cały zesztywniałem wpatrując się w nią.

- Vivian... Nie żyje? - wyszeptałem przez zaciśnięte gardło.

- Och nie to miałam na myśli. Żyje jednak jest duże prawdopodobieństwo że umrze. Leki były na prawdę mocne - powiedziała a ja zacząłem ciężej oddychać. - Piętro pierwsze salą dziesiąta - powiedziała a ja szybko zacząłem biec na schody.

Nie mogę w to uwierzyć. To wina tych pielęgniarek. To one kazały mi wyjść. Moja blondyneczka umiera a ja spałem.

Gdy znalazłem sale w której była dziewczyna od razu tam wszedłem widząc w środku Nancy. Podszedłem do dziewczyny gdy ta patrzyła na przyjaciółkę ze łzami w oczach. Chyba mnie nie usłyszała albo zwyczajnie zignorowała. Szybko pomrugałem podchodząc bliżej. W tedy spojrzała na mnie blado się uśmiechając.

- Co z nią? - wyszeptałem gdy dziewczyna się podniosła.

- Nie mam pojęcia - powiedziała przytulając się. Objąłem ciało dziewczyny przyciągając ją lekko do siebie. - Wracam do domu ale jakby coś to dzwoń okej? - powiedziała odsuwając się na co kiwnąłem głową.. Patrzyłem na dziewczynę która wychodziła z sali ze spuszczoną głową.

Cicho westchnąłem siadając na krzesełku stojącym przy łóżku mojej blondyneczki biorąc lekko jej dłoń w swoją. Patrzyłem na nieprzytomną dziewczynę mając w głowie jej widok sprzed kilkunastu godzin. Błagałem Boga aby jak najszybciej z tego wyszła. Nie chciałem żyć ani chwili dłużej bez niej.

- Hej kochanie... - wyszeptałem całując ją w czoło a następnie odgarniając kosmyk włosów z jej pięknej twarzy. - Nie jestem pewny czy mnie słyszysz ale kiedyś ktoś mówił że osoby w śpiączce rozumieją co się dzieje i słyszą innych więc mam nadzieję że mnie słyszysz. Chcę... Chcę ci powiedzieć że cię kocham. Tak bardzo cię kocham... I na prawdę przez te dwa głupie słowa mogłem cię stracić. Przepraszam ale... Na prawdę chcę abyś to wiedziała. Nie sądziłem że kiedyś powiem to komuś jednak mówię to tobie. Małej irytującej blondyneczce która ma ewidentnie pecha w życiu jednak... To ciebie pokochałem. To ty mnie uszczęśliwisz. Przez ciebie płaczę... Przez ciebie czuję że żyje. Wiesz mógłbym wymienić ci milion powodów przez które mogę cię kochać jednak tak na prawdę nie wiem przez co. Bo prawdziwa miłość jest w tedy gdy kochamy kogoś za nic. Nie istnieje żaden powód do miłości. - Wyszeptałem dotykając jej policzka palcami drugiej ręki ponieważ jedną wciąż trzymałem dłoń dziewczyny. - Jesteś silna kochanie... Wiem że dasz radę. Wiem że się obudzisz więc proszę... Jeśli mnie słyszysz a to co napisałaś mi było prawdą to błagam walcz dalej i nie poddawaj się. Wróć do mnie proszę... Obudź się kochanie. Tęsknię za tobą. I nie skończyliśmy oglądać Gilmore Girls. Nie wiemy przecież z kim skończy Rory i jej mama - Zaśmiałem się cicho przypominając sobie każdy monolog dziewczyny którego chłopaka kto powinien wybrać a jej zdanie co chwile się zmieniało. Raz mówiła że Dean to najlepszy chłopak dla Rory a po chwili zmieniała zdanie tłumacząc Tristan jest przystojniejszy więc to jego powinna wybrać patrząc na scenę z imprezy. Albo że Lorelai powinna być z Maxem ale po chwili przyszedł ojciec Rory i to z nim powinna być żeby rodzina była normalna i że sama oddałaby za to wszystko a potem że to Luke jest najsłodszy i najlepszy pomimo że bez czapki wygląda jak debil. - Wszyscy chcemy cię tu już z nami. Tęsknimy za tobą. Ja, twój tata, Josie, Willie, Nancy i Luke... Chcemy znów z tobą porozmawiać, pośmiać się... Proszę kochanie obudź się szybko i nie rób nam tego... Wiem że teraz... Teraz już nie zależy to głównie od ciebie a od twojego organizmu ale proszę nie zostawiaj mnie. Przysięgam że jeśli wrócisz tu do mnie... przysięgam że będzie lepiej. A ja sam postaram się tego dopilnować. Wiem że ostatnio trochę mało się tobą interesowałem i tak cholernie cię za to przepraszam. Oddałem na razie moje wyszytkie obowiązki w klubie ojcu więc teraz będę cały twój. Zrobię wszystko żebyś czuła się dobrze. Dam ci wszystko co będziesz chciała tylko proszę cię wróć do mnie... - wyszeptałem czując łzy.

Patrzyłem na dziewczynę z bladym uśmiechem i załzawionymi oczami. Miała tak spokojną twarz jakby zwyczajnie zasnęła. Jednak w rzeczywistości była po cholernej próbie samobójczej.

Moja mała blondyneczka miała problemy. Myślałem że gdy coś było nie tak sama przychodziła i mi mówiła że coś jest u niej nie tak. A tak na prawdę zapewne połowy nawet mi nie mówiła. Ja sam nie zapytałem będąc zajęty klubem przez co teraz mam cholerne wyrzuty sumienia. Miałem się nią zapomiekować. Miało być dobrze. Dupa a nie dobrze. Nienawidzę tego wszystkiego. Nienawidzę Maxa. Zakładam że piędziesiąt procent tego jest spowodowane nim. Na jej ciele codziennie widziałem blizny zrobione przez niego. Chociaż... Nie wspominała o nim. Mówiła jedynie że tak będzie lepiej. Gówno prawda. Bez niej nie będzie lepiej. Mówiła że mam jej nie ratować. Ale jak? Pieprzona egoistka. Na prawdę sądziła że tak będzie lepiej? Jest taka głupia...

- Kocham cię - wyszeptałem całując ją w czoło po czym otarłem swoje łzy. - Tak bardzo cię kocham...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro