Rozdział 17

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jeremy Harper był wysoki, miał 45 lat. Włosy, niegdyś blond, teraz były pokryte siwizną.

Siedział w swoim gabinecie. Przyglądał się przedmiotowi, który mógłby zmienić całą jego sytuację...

Usłyszał pukanie do drzwi. Pośpiesznie schował rzecz do szuflady biurka.

-Wejść!

-To ja. - Powiedział Peterson.

-Ach, witaj. Chciałem z tobą pogadać. Może to nie na miejscu, dopiero się ocknąłeś i wogóle, ale przydała by mi się pomoc.

-Zrobię, co będę mógł. Pomogłeś mi, ja pomogę tobie.

-Zatem... Moje misato ma problemy z dostawami handlowymi. Karawany przechodzą przez bagna. Kiedyś, dawno temu, zalęgła się tam zgroza... Nie ważne. Teraz są tam ghule. Ludzie, którzy mieli bliski kontakt z promieniowaniem i zmienili się w potwory. Napadają na moich ludzi i na te nieszczęsne karawany...
Przydałoby się je wytępić. Chciałbyś pomóc mi je... zabić?

-Ja... Hmmm. Czemu nie... I tak nie mam tu nic do roboty...

-No! To załatwione! Wieczorem uderzymy.

-A czym chcesz je zabić?

-Ogniem.

Kiedy Frank wyszedł, Harper wyjął jeszcze raz tą rzecz.

Urzył jej.

TYMCZASEM

-Halo... Johnson?

-Słyszę cię, generale, głośno i wyraźnie.

-Melduję. Zbliża się odwilż. Dwóch moich ludzu nie żyje. Można powiedzieć... Że zamarźli! -Zaśmiał się histerycznie Has i przetrał jeszcze raz ze zdenerwowaniem tłuste od potu włosy.

-Czego potrzebujecie? -Spytał Nadzorca.

-Śmigłowce. I materiały wybuchowe.

-Dobrze. Dostaniesz wszytsko, czego potzrebujesz, generale.

-Dziękuję.

Do Fleddera podszedł szybko szeregowy żołdak.

-Generale, nasz agent z Moulton na linii.

-Dobrze... Halo? O, witaj. Dawno nie meldowałeś... Ooo! Naprawdę? Za tydzień będziemy. Musimy się przegrupować i tak dalej... Dobre nowiny mi przyniosłeś. Najlepsze od dawna... Bez odbioru.

-No, Peterson... Nieźle się urządziłeś... Ale nie na długo...

WIECZOREM

Mały oddział z Harperem i Frankiem na czele dotarł na bagna.

Frank spostrzegł liche chaty, należały zapewne do ghuli.

Wyglądało na to, że wszyscy spali.

Harper dał znak swoim ludziom, a oni zaczęli zalewać domki i okolicę benzyną. Po chwili wysunęli się ludzie z miotaczami ognia.

Jeremy pstryknął palcami. Cała wioska stanęła w płomieniach.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro