Rozdział 48

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

W całym Egipcie, Izraelu i Jordani dało się słyszeć tąpnięcie, tak mocne, że liche chaty rozpadły się na czynniki pierwsze...

Już się zaczęło... -Pomyślał Hans, wstając z ziemi.

-Zaraz, co tu się... -Zaczął, kiedy brak siły grawitacyjnej wzniósł go kilkanaście metrów w górę. -Ejejeej...

Błysk.

I cisza. Nie było już Hansa Fleddera w Izraelu.

Był w Tebach.

TYMCZASEM

Frank błądził po pustyni już drugi dzień.

Skończyło mu się jedzenie, woda, chęci do życia... Cały czas kaszlał i pluł ciemną krwią.

Przed sobą, za sobą i naokoło widział tylko palące słońce i piasek.

Piasek.

Piasek.

Piasek.

Wtedy się położył i czekał na śmierć.

Miał gdzieś czy odnajdzie ojca...

Myślał o tym, ile ofiar przyniosła jego wyprawa:

Nadzorca, babcia, Mikołaj Koss, ghule, Jeremy Harper, informatyk, sprzedawca technologii, strarznik, Bromquist, Alojzy...

Wszystkich nie da się wymienić.

Było tego za dużo...

I kiedy przystawił sobie lufę do skroni, dostał ataku.

Piastek zrobił się fioletowy, niebo szkarłatne a na horyzoncie szalały demoniczne cienie.

Nagle grawitacja się załamała.

Frank podleciał kilka metrów w ciężkie powietrze i zawisł na chwilę.

Potem wyparował.

Obudził się wśród starych ruin...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro