Rozdział 6

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Peterson znowu stanął oko w oko z oprychami z Pustkowi tuż za Murem.

Dosłownie.

Okrążyli ofiarę, każdy celował ze swojego gnata.

Frank zgarnął z ziemi na rynku granat odłamkowy. Przypmniał sobie o tym dopiero kiedy spoglądał w otwory czterech luf.

Rzucił granat i nim tamci zareagowali skoczył do pobliskiego rowu wypełnionego odchodami. (Był to prowizoryczny system odprowadzanoa ścieków z Nowego Jorku)

Po wybuchu na wszelki wypadek poczekał jeszcze minutę i wstał dopiero wtedy, kiedy upewnił się że wszyscy oponęci nie żyją.

Plus tej całej sytuacji był jeden: Był cały w gnoju, ale dzięki temu był mniej widoczny na Pustkowiach. Cały krajobraz był brązowy i jałowy.

Co nie zmieniało faktu, że Frank śmierdział. A tego chyba nikt nie lubi.

Nie było na to rady.

Musiał iść dalej.

WIECZOREM

-Szefie, za dwie godziny będziemy mogli wyruszać.

-Dobrze, ruszajcie od razu, jak wszystko będzie przygotowane. Sprawdzajcie okoliczne miasta, drogi i wszystko, co podejrzane. Pytajcie, gdzie się da, jak nie będą chcieli pomagać, łamcie im nogi, ręce, co kolwiek, byle by mówili prawdę. Skubany ma przed nami przewagę co najmniej jedno dniową, jak nie większą. Macie go znaleźć i przyprowadzić do mnie. Jasne? -Mówił Fledder

-Tak jest, panie generale.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro