Rozdział 6

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kiedy drzwi limuzyny się zamknęły, Carl pokazał szoferowi, gdzie ma jechać.

Pines wysiadł przed obskurną speluną.
Kiedy barman go zobaczył, od razu poprowadził go na piętro, gdzie znajdowały się prywatne pokoje.

-Witaj, Millart. -Powiedział bez cienia emocji, kiedy zostali sami.

-Hej.

Marty siedział na łóżku, ale po chwili zasiadł za biurkiem, pokazując, żeby Pines zrobił to samo.

-Więc... Co cię sprowadza?

-Interesy. Zostaw McTurka w spokoju.

-Ha! Chciałbyś... To, że byliśmy razem, nie znaczy, że mam cię słuchać. A może już mnie nie lubisz, co? Bardziej podoba ci się Fergus, co?!

-Moja orientacja nie ma tu nic do rzeczy. A ty się pilnuj, bo...

-Bo co? -Marty złapał Pinesa za rękę, którą ten gwałtownie wyrwał i wyjął sztylet ukryty w lasce.

-Zostaw mnie. Już. Teraz takie czasy, brat morduje brata, kochanek kochanka. Albo zostawisz McTurka, albo was zniszczę. Wszystkich. Rozumiesz? WSZYSTKICH! -To mówiąc, Carl założył kapelusz i wyszedł trzaskając drzwiami.

Mijając barmana, rzucił mu kilka funtów napiwku i poprosił o telefon.

-Halo? Tak, to ja. Nie udało mi się przekonać tego buca... Będzie wojna. Może to lepiej? Nieważne, przyślijcie Łowcę, niech dokończy robotę.

NASTĘPNEGO DNIA

-Fergus, chodź. Pogrzebiemy Maksyma... A, widziałeś Frauberta? Od wczoraj go nie widziałam... -Powiedziała Susanne.

-Też go nie widziałem... Dobra, już idę.

Kiedy trumna została spuszczona, Fergus nie mógł powstrzymać uśmiechu.

Fraubert nie żyje, spalono szczątki, dowody też (kawałek szkła). Millart nic na niego nie ma, poza domniemanym świadkiem... Poza tym Pines obiecał mu pomóc.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro