Rozdział 25
Fergus McTurk siedział w obitym czerwonym aksamitem fotelu i patrzył przez okno na swoje włości.
Nagle z zamyślenia wyrwało go pukanie.
-Wejść. -Powiedział.
Do gabinetu wszedł chłopiec o ciemnych włosach. Był niski i miał zadarty nos. Oczy miał władcze.
-Ach! To ty. Czekałem na ciebie. Wejdź. Pościg za Helen jest w toku, ale ją dostaniesz...
-Dobrze. A co z Fledderem?
-On? Prędzej zginie, niż ją odda. Więc zginie.
-Niech tak będzie.
-Pamiętasz ten dzień, kiedy zaplanowaliśmy zamach na twoich rodziców? Jak się wtedy czułeś?
-Wolny. Nareszcie mogłem robić to, co chcę. Nie byłem ograniczany, zrzucany na dalszy plan. Nigdy ich nie kochałem. Nie rozumieli mnie. A ty mnie rozumiesz Fergusie?
-Rozumiem doskonale... Postąpiłem dokładnie tak samo. Wyrwałem chwasta, który mnie więził. Już go nie ma, a ja jestem tu, na tronie. Po mnie to miejsce będzie należało do ciebie...
-Dziękuję, tato.
-Nie musisz mnie tytułować.
-Nie. Ale chcę. Zrobiłeś dla mnie więcej niż mój biologiczny ojciec i matka razem wzięci. Do tego byli rebeliantami. Nie wyrażałem ich poglądów, ale musiałem udawać, by dostać kolację... A teraz? Jestem tu koło króla... Coś niesamowitego... I jeszcze sfingowanie mojej śmierci. Szkoda, że nie widziałeś jej miny...
-Szkoda... -Umiechnął się Fergus spod bandaży. - Zostaś moim synem, więc noś moje nazwisko z honorem, którego nie miała reszta mojej rodziny... Tomie McTurku.
-Tak jest. -Wyszczerzył się chłopak i wyszedł do piwnicy, dawnego pokoju jego nowego opiekuna, w której od kilku miesięcy mieszkał.
Do gabinetu wszedł kamerdyner i oznajmił przybycie gościa.
-Lady Margareth von Guttenstrasse.
-Witam, madame!
-Witam, Królu. -Powiedziała wysoka blondynka o bladej cerze. Nosiła czerwoną suknię i kapelusz tego samego koloru. -Cieszę się, że nareszcie mogę cię poznać, Fergusie. Carl wiele mi o tobie opowiadał...
-Za życia był gadułą, ale to jemu zawdzięczam to wszystko... -Tu McTurk machnął na pokój i okno. -Był dobrym człowiekiem. W rozumieniu mafijnym, hehe! Był też moim jedynym prawdziwym przyjacielem... A teraz go nie ma.
-Niestety. Mąż zawsze lubił wpakować się w kabałę... -Kobieta podeszła wolno i stanęła na przeciw Króla i pogłaskała go po poranionej twarzy.
-Proszę... Przestań. To, że raz... -Zaczął Fergus ale ona nie pozwoliła mu skończyć.
-Csiii. Jesteśmy sami. Nikt nam już nie przeszkodzi być razem, Fergus. Kocham cię. -Pocałowała go. -I nic tego nie zmieni...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro