Rozdział 31

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Po kilku dniach jazdy motocyklem znalezionym w jakiejś starej szopie, Brandon dojechał do Azylu... Albo do tego, co z niego zostało. Mnóstwo trupów, całych i na wpół zjedzonych.

Wśród tych ruin nie było niczego ciekawego... Poza jednym człowiekiem. Hurt znalazł go kilka kilometrów za Azylem. Albo to on znalazł jego...

Brandon jechał motorem, aż nagle na drogę wyskoczył mu jakiś obdartus ze sporym plecakiem. Wyglądał dosłownie jak Gollum - chudy, tłusty, brudny. Oszalały na punkcie kilku osób. Dokładnie trzech.

-ONI! ZNISZCZYLI MNIE, MÓJ DOM, MOJE DZIEDZICTWO! MÓJ AZYL! BYŁEM MAJOREM, A TERAZ?! NIKIM! FLEDDER, PETERSON I LUCK! ZNISZCZYLI MNIE... -Szlochał człowiek.

-Co?! Oni? Hans Fledder i Helen Luck?

-Tak... Muszę ich dopaść i... I... I zjeść! TAK! Zjeść! -Zawył Major wywijając kikutem lewej ręki.

-Może... Może sobie pomożemy? Ścigam Fleddera i Luck aż z Angli... Szkoda by było, gdyby to wszystko szlag trafił... Co ty na to? Znasz okolicę?

-Znam. -Odparł dumnie Marcus prostując się. -I chętnie pomogę... Bo co mi zostało?

-Nic... - Odparł posępnie Brandon.

-Właśnie!

-To wskakuj na skuter i jedziemy. Pokarz mi, gdzie ostatnio ich widziałeś.

-Wisła. Trzeba jechać wzdłuż Wisły.

-To w drogę! -Zakrzyknął Hurt i odpalił silnik.

TYMCZASEM

-To gdzie płyniemy? -Spytała Helen.

-Do jakiegoś Sandomierza... Jest po drodze...

-Hans, a pamiętasz, kiedy płynęliśmy na Bajkał...? To były czasy... -Zażartował Peterson. -Szczególnie wtedy, kiedy chciałeś mnie zabić i spadłeś w śnieg...

-Yhm, ta... Pamiętam. Przestaniesz mi to kiedyś wypominać, Frank?

-No nie wiem... W końcu mnie zabiłeś...

-Straciłem pół mordy, dom i chęć do życia! Chciałem się zabić! Ale musiałem skończyć jeszcze jedną sprawę... Ciebie.

-Dalej tu jesteś. Czyli były inne powody.

-Możliwe.

-Chłopaki... -Helen pokazała na prawy brzeg. Stała tam grupa ludzi sporych rozmiarów... Machali na nich, by przybili do brzegu.

-CZEGO CHCECIE?! -Spytał Frank.

-Pomocy... Uciekliśmy autobusem z Azylu... Ale nie mamy paliwa... Może... Nie jesteśmy jak inni! Nie jemy ludzi! Chcemy tylko mieć nowe schronienie... Możecie nam pomóc? Widziałem co zrobiliście w mieście... Jestem Rick Term. -Powiedział wysoki mężczyzna o krótkich, czarnych włosach.

-Co robimy..? Mają kobiety i dzieci... -Powiedziała Helen.

-Możemy się na chwilę przyłączyć, raczej idziemy w jednym kierunku, na wschód. Wszędzie indziej pustka... Jestem za. -Powiedział Hans.

-To ja też. Dla odmiany pomóżmy ludziom, zamiast ich zabijać... Dawno tego nie robiłem... -Powiedział Frank.

-Nie zabijałeś?

-Nie pomagałem... DOBRA! ALE IDZIEMY NA ZACHÓD! MAMY TAM SPRAWĘ...

-JEEŚLI PRZY OKAZJI ZNAJDZIEMY NOWY DOM, TO IDZIEMY ZA WAMI! -Krzyknął Rick.

Kiedy łódź przybiła do brzegu i cała trójka wyszła, poznali całą grupę.

WAŻNIEJSI CZŁONKOWIE:

Rick Term - Zarządza grupą. Solidarny, chce jak najlepiej dla swoich ludzi. Idealista, optymista.

Aneta Murray - medyczka. Kocha każdego.

Simon Murray - duchowny, brat Anety. Miły, inteligentny.

Olivier Henriks - były wojskowy. Zna się na broni. Zimny zabójca. Teoretycznie najlepszy przyjaciel Ricka, ale nie chce, by to Term dowodził. Wolałby sam przejąć dowodzenie. Porywczy.

Ignacy Reubens - były kucharz, diler narkotyków w Azylu. Zna się na substancjach halucynogennych. Pracuje z Anetą Murray.

-Dobra, to skoro się poznaliśmy, może wyjawicie mi cel waszej misji? -Spytał Rick, poprawiając kapelusz z szerokim rondem.

-Idziemy do Tybetu. Mamy tam interes dla dobra całego świata. Słyszałeś, że nadchodzą kataklizmy? Ogromne. Druzgoczące. Po nich, już się nie podniesiemy, bo nas nie będzie... Musimy to zatrzymać. -Powiedział Hans, któremu Aneta oglądała nogę.

-Jak chcecie tego dokonać?

-Mamy plan...

-Dobra, nie wnikam. Nie znamy się znowu aż tak dobrze... I co powiesz, Murray? Jak "noga"?

-Może chodzić, nie ma zakażenia, tylko będzie utykał do końca życia. Do tego bóle fantomowe. Ból w miejscu nieistniejącej kończyny. Można przez to zwariować.

-Ważne, że mogę iść z jedną kulą, a po jakimś czasie pewnie i bez niej się obejdę...

-No, to w drogę! -Zawołał Rick i poszedł przodem prowadząc całą grupę zarośniętą drogą.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro