Rozdział 42

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Helen z niepokojem dostrzegła, że relacje Franka z Hansem mocno się oziębły, ba stały się wręcz wrogie.

Pewnego razu do Czarnobrodego przyszedł jeden z gangsterów ze skargą, że jego towarzysz broni ukradł mu stary zegarek i przegrał go w karty. Na reakcję Fleddera nie trzeba było długo czekać.

Chwilę później Rye Gostling obudził się przytrzymany do ziemi z Czarnobrodym nad głową.

-CZAS WYMIERZYĆ SPRAWIEDLIWOŚĆ! WINNY ZOSTANIE UKARANY, NA NASZYCH ZASADACH! KTO ŁAMIE ZASADY, MA ZŁAMANE KOŃCZYNY! ALBO GORZEJ, HE HE HE... PRZYTRZYMAJCIE GO. - Krzyknął Hans, wyjął ciężki młotek i zmiażdżył leżącemu prawą dłoń. - SŁYSZYCIE TE KRZYKI? NIE? TO JESZCZE RAZ! 

Wtem Hans został siłą odciągnięty, a zbiry trzymające Gostlinga potraktowane kopniakiem w krocze. 

-Nie wtrącaj się... -Warknął Hans do Franka, który pomagał Rye'owi wstać. - To moja banda, i nikomu nic do tego, jakie mamy zasady!

-Nie. 

-Takiś hardy, Peterson? To może mała gra. Kto pierwszy się podda, przegrywa. Jeśli wygrasz, chłopak ujdzie z życiem i z resztą ciała nietkniętą. Jeśli przegrasz, zabiję go.

-O boże... -Jęknął Rye.

-Zgoda. W co chcesz grać? Warcaby? - Spytał Frank zdejmując torbę i kładąc ją na ziemi.

-Nie. W mordobicie. - Po tych słowach Fledder niespodziewanie rzucił się na blondyna i zaczął przyduszać. Ludzie utworzyli krąg na około walczących.

Frank uderzył oponenta łokciem w brzuch i wyswobodził się z uścisku i kopnął go w krocze, a następnie w tors. Hans zatoczył się do tyłu, ale złapał młotek, którym rzucił w twarz Petersona, który dostał w skroń. Frank czuł mrowienie i troiło mu się w oczach. Nie zobaczył nawet, kiedy Hans kopnął go w piszczel swoją metalową nogą, a następnie uderzył mocno w brzuch, tak że Frank zgiął się w pół i upadł na kolana.   

-Wygrałeś... khe... ale sam wiesz w głębi duszy, że jesteś innym człowiekiem... - Wychrypiał blondyn i wypluł krew. - Rób, jak uważasz...

-TAK TEŻ ZROBIĘ, DO KURWY NĘDZY, BO JA TU RZĄDZĘ! - Wykrzyknął Fledder, wyjął pistolet i zastrzelił Gostlinga i mijając pobitego Petersona mruknął. - Nareszcie się z czymś zgadzamy...

Po chwili wszyscy ciekawscy się rozeszli, a do Franka podbiegła Helen, której nie było przy całym zajściu.

-Co się tu stało?!

-Drobna sprzeczka... Poniosło go, władza mu odwaliła i robi coś w stylu samosądów... Kiedy chciałem bronić poszkodowanego, albo choć załagodzić sprawę, on zaproponował mi grę. Albo wygram, albo ja i tamten przegramy. Przegrałem. Zabił go z zimną krwią. - Frank wskazał na trupa człowieka, za którego przed chwilą walczył. Głos mu się załamał. - To już nie jest ten sam człowiek...

WIECZOREM

Rozległo się pukanie do drzwi kamperu.

-Wejść. - Powiedział zaspany Peterson i zdziwił się, widząc kto wszedł. - Czarnobrody?

-Daj spokój, dla ciebie jestem Hans... Chciałem... Przeprosić. To miało być na pokaz. Jeśli nie będę złowrogi, stracą respekt i pewnie skończę w rowie z kulką w głowie... Nie mogę okazać słabości, rozumiesz? Nie mogę, bo zginę. Niepisana mafijna zasada - Jeśli szef nie budzi respektu i szacunku, to znaczy że nie jest szefem. Chciałem ci to wytłumaczyć... Bo mimo wszystko jesteś moim przyjacielem i zależy mi na tobie, bo jeśli ja pójdę na dno, to ty z Helen również. 

-Rozumiem... - Powiedział wolno Frank. - Mimo wszystko, nieźle mi wklepałeś.

-Wiem.

Nagle rozległ się krzyk. 

-WAMPIRY!

Frank i Fledder wypadli z wozu i zobaczyli pożogę. Kilkunastu ludzi w samej bieliźnie, uwaleni krwią, pochylali się nad martwymi ludźmi Czarnobrodego. Wśród nich była wysoka, blada i ciemnowłosa kobieta. Jako jedyna miała coś więcej na sobie niż brudne majty albo podarta koszula, a mianowicie jedwabna bluzka, czerwony szal oraz dżinsowa sukienka. Trzymała właśnie kieliszek pod podciętym gardłem Sebastiana Morana, który ze smakiem opróżniła. Wtem zobaczyła Hansa i Petersona zmierzających w jej kierunku. 

-Nie zbliżajcie się. Was zabijemy na końcu. Za naszego współbrata. To będzie powolna śmierć... - Rzekła kobieta.

-Co... - Spytał nic nie rozumiejący Hans.

Frank przypomniał sobie swojego niedoszłego przeciwnika w formie wielkiego nietoperza i zmroził go lęk. Jeśli ta kobieta przewodzi większą armią takich kreatur... Jeśli wszystko co słyszał o wampirach było prawdą, to żałował, że ma tylko jeden srebrny nóż na całą gromadę ludzi Czarnobrodego...

-kim jesteś?! - Spytał Frank i wycelował rewolwer w jej stronę. -MÓW!

-Sara Blake, do usług. A ty, Morderco Krwiopijców? -Syknęła.

-Ja nie. Frank Peterson, niestety nie do usług, bo zaraz zginę...

Nagle rozległ się krzyk.

-FRANK! NA ZIEMIĘ! - Wrzasnęła Helen i rzuciła koktajlem Mołotowa w sam środek hordy, która zapaliła się jaskrawym ogniem i skonała w opętańczych wrzaskach. 

Wtem wielka ciężarówka z arsenałem przewróciła się na bok, wysypując broń na około. Fledder dyskretnie zabrał parę sztuk i wrzucił do wciąż nietkniętego kampera pofarbowanego na niebiesko.

-Łudzicie się, że po tym wszystkim, co zrobiliście, ujdzie wam to na sucho?! -Krzyknęła Sara, a stojące za nią niedobitki  zamruczały gniewnie obnażając kły. - Znajdę was! Nic się przede mną nie ukryje...

-Jeszcze zobaczymy paniusiu! - Odwrzasnął Hans i z piskiem opon przejechał obok Frank, który dalej celował w kobietę. Peterson schował broń w zwinnie wskoczył przez otwarte drzwi do środka pojazdu, który szybko oddalał się zrujnowaną drogą.

-Jeszcze zobaczymy... Frank Peterson. Zapamiętam cię... - Mruknęła Sara Blake.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro