Rozdział 47
Frank przemył dłoń alkoholem i syknął z bólu.
-Jeszcze chwila, i miałbym dłoń do amputacji... - Zaśmiał się nerwowo i podał piersiówkę Hansowi, by ten sobie łyknął.
Helen zjadła mięso z puszki, znalezionej przy jakimś wraku auta.
-To... Idziecie do Tybetu? Powstrzymać Apokalipsę? Możemy iść z wami? Pomożemy, a przy okazji wszystko spiszę, dla potomności... - Spytał George Aston, a Jess przytaknęła.
-W sumie, to przydałaby nam się pomoc... - Powiedział Peterson. -Możecie iść z nami, jasne. Ale jeśli będziecie czegoś próbowali, to wiecie co się stanie?
-Spokojnie, wiemy. -Uspokoiła go Jessica.
Po tygodniu grupka dotarła do Kirgistanu. Frank obliczał, za jaki czas dojdą do Tybetu. Wyliczył, że za miesiąc z kawałkiem, chyba że znajdą jakiś pojazd...
W samym Kirgistanie było spokojnie. Dopiero nad jeziorem Song-Kul wpadli w kłopoty. Frank i Hans spotkali tam starych znajmomych.
Bardzo starych.
Helen chciała wytargować od jednego kupca ryby po niższej cenie, gdy jego wzrok padł na blondyna.
-Hej... Poznaję was... Nad Leną, dwadzieścia dwa lata temu... Zabiliście Francisa i osierociliście jego syna Kacperka... Następnie ukradliście jego łódź...
Rybacy mruknęli przytakująco.
-Panowie... to było dawno, poza tym widziałem Kacperka. Ma się świetnie... - Skłamał Frank.
-Ta jasne... To nic nie zmienia! Chłopy! Do ataku! -Ryknął handlarz.
Rozpoczęło się mordobicie, które przerwał wystrzał z pistoletu.
-LUDZIE! IDZIEMY Z MISJĄ OD SAMEGO BOGA! MAMY POWSTRZYMAĆ APOKALIPSĘ! PUŚĆCIE NAS WOLNO, ALBO POSMAKUJECIE GNIEWU PANA!
-Kłamczucha! - Ryknął rybak i przebił kobietę harpunem.
Przez chwilę było cicho. Ale potem rozpętał się grad kul. Strzelał George.
Frank tymczasem wyrzucił z szoferki terenówki kierowcę i przebił się przez gniewnych rybaków.
Helen i Hans wskoczyli na pakę auta. Aston jeszcze trochę strzelał, a kiedy skończyła mu się amunicja wyrzucił karabin i pobiegł za samochodem. Złapała go silna ręka Fleddera, która wciągnęła go na pakę.
Auto przebiło się przez lichą bramę wyjazdową i pomknęło wyboistą drogą.
Jechali tak godzinę, aż skończyło się paliwo.
Czteroosobowa gromada szła jeszcze wąwozami do zapadnięcia zmroku. George Aston nic nie mówił, tylko patrzył w dal.
Helen rozpaliła ognisko, Frank pisał w dzienniku a Hans poszedł na polowanie, z którego wrócił z ciałem wilka.
Kiedy wszyacy się najedli, George wstał.
-Teraz... To już was nie opuszczę. Nie mam dokąd wracać... Mieliśmy z Jess plany aby osiedlić się gdzieś nad morzem... Ale to już przeszłość... Myślę, że ona bardzo chciała wziąć udział w tej wyprawie, i dla niej to zrobię. Zapamiętam wszystko, potem zapiszę informacje i może wydam książkę... Mogę liczyć na wasze wsparcie?
-Jasne. - Odparł Frank.
-Możesz z nami zostać tak długo, jak chcesz, oczywiście, tak długo jak będziemy żyć... -Powiedział Hans.
-Dziękuję. - Odparł Aston i skulił się przy ognisku.
Po godzinie wszyscy zapadli w niespokojny sen.
TYMCZASEM
Arnold był wyczerpany i ledwo żywy. Rozciął już sześć brzuchów, a broni nie było.
Po zjedzeniu surowego, na wpół zniszczonego mięsa, Rybik dostawał torsji i omamów...
-Skurwysyn nie zostawił pistoletu... CHOLERNY PETERSON! -Ryknął w niebo.
-Peterson? -Spytała postać w długim płaszczu. Twarz zasłaniała jej czarna maska. -Znasz go?
-Tak... Zostawił mnie na śmierć... Nie mogę chodzić... K... Kim jesteś?
-Nie ważne, kim jestem, chcę ci pomóc, panie Arnoldzie. Dawno temu znałem twojego ojca, nazywają mnie Spencer Quirk... Pracowałem z nim. Ale... Mam coś, co postawi pana na nogi... -Zaśmiał się Spencer.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro