Rozdział 5

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Po miesiącu ciężkiej podróży w upale, wśród różnych, zmutowanych stworzeń Peterson dotarł do Ceuty, mista nad brzegiem cieśniny Giblartarskiej...

Nareszcie. Po trzydziestu bez mała dniach udręki, jedzenia ochłapów pozostawionych przez zwierzęta i piciu moczu, Frank mógł napić się zwykłej wody... Słonej, ale wody.

Mężczyzna musiał przedostać się do Hiszpanii, do Europy. W tym celu musiał zdobyć łódź. Na szczęscie w porcie było ich sporo... Ale właściciele nie chcieli zbytnio współpracować.

-Nie.

-Jak to?! -Spytał oburzony Frank, kiedy usłyszał taką samą odpowiedź z rzędu. -Czemu?

-Bo nie. Nie podobasz mi się, panocku. Nie przepłynę, a tym bardziej nie przewiozę cię. Poza tym, tam są monstra takie straszliwe, że sobie nie wyobrażasz.

-Na przykład?

-Przedwieczni, krakeny, kejrany, wielkie ośmiornice. Do tego radiacja. Nie przepłynę dla ciebie ciesniny, nie ma opcji. Tym bardziej nie za darmo.

-Na razie nie mam kasy, ale... Może się inaczej dogadamy. Ostatniemu gościowi, który nie chciał mi pomóc, rozciąłęm żuchwę aż do ucha...

-Nie zastraszysz mnie, gburze. Spadaj, mam pracę.

-Cholera... -Mruknął Frank odchodząc. Nagle poczuł mrowienie w palcu prawej ręki... Ale palca nie było. W tym samym czasie ból w trzech dziurach na klatce piersiowej powrócił z mocą.

Wtem Frank dostał wizji, ale nie były to te same wizje, jak wtedy, kiedy był naćpany toksyną. To było coś prawdziwszego... Realnego.

Zobaczył spalone mieszkanie, palec, mgłę, człowieka z połową twarzy i płonące miasto.
Następnie ujrzał jeszcze mężczyznę w surducie o ulizanych włosach trzymającego laskę oraz związanego tego samego gościa z połową twarzy - Hansa Fleddera. Potem jeszcze błyski światła i stara kobieta a turbanie w jakiejś jaskini w górach...

Peterson osunął się bez zmysłów na zwoje lin, haczyków i sieci rybackich.

Obudził się dopiero w nocy.
Od razu dostrzegł swoją szansę na zdobycie łodzi.

Wolno ruszył do cichego i uspionego portu, trzymając w pogotowiu pustą butelkę po rumie.

Nagle usłyszał zduszony krzyk.

To jakiś pijak go dopadł.

-Eeee! Ty! Daj naa flaszke, co? Dla Familii robię, grosz sie przyda, jam jest Kacper, zaufany człowiek Familii, coś mi sie z życia należy, nie?! Daj cosik...

Frank się wystraszył, że menel zbudzi pobliskiego ochroniarza, więc szybko zdzielił go butelką w łeb a następnie zaostrzony koniec wbił w lewe ucho mężczyzny aż do mózgu. Potem zrzucił ciało z pluskiem do wody.

Rozejrzał się, czy nikt go nie widział i wskoczył na łódkę.

Postanowił nie włączać silnika, mógłby kogoś zbudzić. Zamiast tego zaczął mocno wiosłować w stronę Giblartaru.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro