Rozdział 51

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Posiadłość Martinusa znajdowała się na samym środku jeziora Chatyr Kol.

Od tej majestatycznej budowli, zbudowanej z części statków i wieży rafineryjnej odbiegały rury pompujące ropę z dna jeziora do większych domostw, czyli tych, których właścicieli było stać na taki luksus. Biedniejsi mieszkańcy ogrzewali mieszkania drewnem zebranym z dalekich stron, albo musieli palić własne meble, aby przetrwać zimę.

Podczas gdy Frank, George, Hans i Helen czekali w wielkim salonie, Martinus krzyczał w drugim pokoju.

-IMPREZY Z PSIAPSIÓŁKAMI JESZCZE ROZUMIEM, ALE TO, CO TAM ODWALIŁAŚ?! TO NIEPOJĘTE, ILE ALKOHOLU POTRAFI WYPIĆ KACPER SPOD RYNSZTOKU, A CO DOPIERO TY! MASZ SZLABAN!

Kamionek wszedł do salonu, ocierając pot z czoła. Był niski, pulchny i miał krótkie, rozczochrane siwe włosy. Nosił spodnie khaki, czarny kożuch oraz czapkę uszatkę.

-Przepraszam za to, ale to się wymyka spod kontroli... Ale dziękuję wam za to, że nic się jej nie stało... Mówiliście wcześniej o waszej misji... Mogę wam pomóc. Niedaleko granicy, na rozstaju dróg, siedzi jeden taki, Ashiua Kull, kiedyś regularnie dowoził nam towary do lombardu, ale od jakiegoś czasu nazywa się Złotą Rączką Apokalipsy, czy jakoś tak... Jest mi winien pieniądze, ale zamiast tego zbuduje dla was łazik, najlepszy, jaki tylko się da... Jednak jest haczyk: Musimy iść tam wszyscy razem. Weronika i tak ma szlaban, ale nie mogę nikogo z was zostawić. Wiem, że ją uratowaliście i w ogóle, ale nie mam do was pełnego zaufania... Wypad zajmie cały dzień, bo do tego Kull musi wam zmajstrować ten łazik, więc nie ma co zwlekać, ruszajmy!

Kiedy pięć sylwetek wyszło z pałacu, w cieniu pod bramą coś się poruszyło.

-Frrr, oni... Peterson... To ON... musimy ich zniszczyć, mój Kacperku, MUSIMY! Ale jak? Frrr, brr... Wiem... Mamy pomysł, skarbie mój... - Zaskrzeczał głos, po czym ciemna sylwetka prześlizgnęła się po murze i zniknęła po stronie pałacowej.

Po trzech godzinach marszu z kanistrami pełnymi paliwa, grupa dotarła na skrzyżowanie drogi A365, oczom ukazał się im wielki warsztat. Z jego wnętrza dobiegały brzęki i jazgot maszyn. Hans zapukał w wielkie drzwi. Otworzył im skośnooki Azjata, trzymający bicz.

-Marcin?! Kumplu, witaj... Nie spodziewałem się dziś gości... - Zaczął mówić.

-Pięć lat temu, dałem ci pieniądze na rozkręcenie biznesu...

-Tak, tak, tak... Słuchaj... akurat kiepsko z forsą u mnie...

-Nie chodzi o pieniądze. Chcę byś stworzył dla nich łazik, mogący jechać po najbardziej niegościnnych terenach, i możliwie jak najmniej energochłonny... Nie pokryje to twojego długu, ale jestem gotów go anulować, jeśli uwiniesz się do końca dnia...

-JASNA CHOLERA, ALE ZAMÓWIENIE... Dobra, dobra... Postaramy się. W sumie karoserię mamy gotową...

-My? - Spytała Helen. - Myślałam, że pracujesz sam...

-Nie nie nie, nie dałbym rady... A myślisz, że po co mi ten bicz? - Spytał Ashiua. - Popatrz.

Otworzył szerzej drzwi hangaru. Wewnątrz, wśród pary i smrodu oleju samochodowego uwijała się blisko trzydziestka dzieci, które były skute łańcuchami. Nosiły części tam i z powrotem, dopasowywały do osi i rurek, plątały kable...

-JEZUS MARIA... - Szepnęła Luck. - JESTEŚ POTWOREM...

-NO... NIE POPISAŁEŚ SIĘ, KOLEGO... - Mruknął gniewnie Aston, biorąc się pod boki.

-EJEJJEJEJEJ... Spokojnie... To sieroty, które mają zajęcie. Daję im jeść i pić, nie zmuszam do pracy po dobranocce...

-A bat? - Spytał Frank.

-No... Jak czasami jakieś się stawia, to dostanie po plecach... Zresztą, co was to obchodzi?! To sieroty, nawet ich nie znacie! A chyba potrzebujecie mojej pomocy, czy mi się tylko zdawało i wolicie poszukać kogoś innego?

- Ma rację... - Odparł Marcin. - Nikogo innego nie ma... Dobra, ale masz się wyrobić, bo jak nie...

-Jasna sprawa... Poczekajcie na zewnątrz, PROSZĘ. - Powiedział Kull z naciskiem na ostatnie słowo i zamknął im drzwi przed nosem.

-CHOLERA, Nie wiedziałem, że to taki psychol... - Jęknął Kamionek. - Dałem mu pieniądze...

-Nie mogłeś wiedzieć... - Odrzekł Frank. - To nie twoja wina.

Minęły cztery godziny. Drzwi otworzyły się ze zgrzytem i stanął w nich Ashiua, który dał im znak, by podeszli bliżej. Na podeście stała furgonetka, ale nie zwykła. Opony miała pokryte łańcuchem, felgi były wyposażone w kolce, do tego szyby kuloodporne i karoseria z podwójna ilością stali nierdzewnej. Napęd cztery na cztery koła, niska paliwożerność... Wszystko jak w umowie.

-Dzięki... - Martinus wyciągnął rękę i przyciągnął Kulla do siebie. - Jesteś zwolniony z długu, o ile w piekle przyjmują czeki...

Nim Ashiua zdążył coś powiedzieć, śrubokręt przedziurawił jego serce, a on sam osunął się na ziemię. Tymczasem Helen uwolniła dzieci z krępujących łańcuchów, te jednak nie chciały iść z nimi do Lądoru. Uznały, że tu jest ich dom. Luck nie chciała ich zmuszać, więc zostawiła im trochę zapasów i wsiadła do auta, które z werwą ruszyło w stronę jeziora Chatyr Kol.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro