Rozdział 12

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Frank nie wiedział, że dom się pali...

Domyślił się dopiero po swądzie, króry prześlizgnął się nawet do wnętrza lodówki.

Wyturlał się z niej i złapał plecak, który ukrył w przedtem piekarniku.

Budynek był cały w płomieniach.

Peterson rzucił się w stronę nie zajętych pożogą schodów i piętra.

Z okna nie dojrzał ludzi Hansa, ale dopiero teraz do niego totarło, że nie wróci na parter.

Schody już płonęły...

Wyjrzał jeszcze raz przez okno.

Bezpośrednio pod framugą zobaczył stóg siana.

Nie zastanawiał się długo.

Skoczył.

Tąpnął ciężko o ziemię.

Zdołał odejść kilka kroków, kiedy budynek farmy Kosów eksplodował.

Pewnie ogień dostał się do boilerów z gazem.

Dysząc, Peterson odpalił radio. Nastawił je na specjalny, zamknięty kanał, hakując zabezpieczenia.

-Bzzz, Johnson... Bzzz. Szefie? Spaliliśmy właśnie farmę Kosów. Jesteśmy na wzgórzu, dwa kilometry dalej. Rozbijamy obóz. Rano, jeśli nas nie zasypie śnieg, wyruszamy do Kolorado, przez Indianapolis, Kansas City, aż do Denver. Stamtąd do Moulton. Pogadam z naczelnym zarządcą, Jeremym Harperem. Bez odbioru... Bzzz.

Frank patrzył, jak dom małego psychopaty, jakim był Mikołaj Kos się pali. Zjadł rację wołowiny, popił wodą.

Musiał się cholernie śpieszyć...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro