Rozdział 10

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Do zadymionego magazynu wbiegł Millart.

-Towarzysze! Dziś wieczorem, idziemy na McTurków. Oni mieli plan iść do nas, ale my weźmiemy ich z zaskoczenia! Przyjdziemy pierwsi i zgotujemy im krwawą łaźnię we krwi i pociskach! Kto jest ze mną?

-AYEEE!! - Wrzasnęli wszyscy zgromadzeni i od razu zaczęły się przygotowania.

Pod wieczór, ludzie Carla Pinesa ruszyli za nim i Hansem Fledderem pod rezydencję McTurków.

Familia gotowała się do walki w swoim domu. Wszyscy, poza Fergusem, który z góry znał jej przebieg i wolał nie dostać przypadkowo postrzelony. 

Wojna nadciągała wielkimi krokami. Wojna i krew.

Nagle, nim Familia zdała sobie z tego sprawę, była otoczona przez wroga. Pierwszym tego symptomem był granat rzucony na sam środek kuchni. 

Trzask i łoskot wypełniły uszy wszystkich zebranych. Potem nastała strzelanina.

-Przegrupować się! Już! - darł się Andrew wywijając kałasznikowem na swoich ludzi.

Fergus rzucił się po schodach na górę, w stronę strzeżonego gabinetu. Nagle coś złapało go za nogę i przyciągnęło do ściany.

-Hejka, Fergus. Miło cię znowu widzieć. - Powiedział Marty.

najmłodszy McTurk zobaczył, że Millart celuje w niego z rewolweru gotowego do strzału. W tym momencie ktoś wbił Marty'emu sztylet w udo i przewrócił na kolana. Był to Pines i Fledder.

-Ruszaj załatwić ojczulka.- Rzekł Carl, wycierając sztylet z krwi. - My się tym zajmiemy.

Kiedy kroki ucichły, Pines kucnął na przeciwko szefa Brytyjskich Rebeliantów Pokoju.

- Wiesz, kto dał ci cynk? Ja. Chciałem mieć was z głowy, teraz wybijacie się z ludźmi Andrew, a Fergus zniszczy Familię. Potem ją odbuduje na nowych zasadach. Chłopak ma ambicje, zupełnie jak ja. Nie chcę być całe życie szeregowym żołnierzem Marchii, chcę czegoś więcej. pokój z McTurkami i twoja głowa w worku, będą największym dowodem tego, że zasługuję na więcej. Rozumiesz?

-Zobaczymy, co powiesz, kiedy będziesz konał tu, koło mnie... - to mówiąc Millart stłukł lustro, o które się opierał plecami, po czym wbił ostry kawałek w brzuch Pinesa. Nie zdołał zadać kolejnego ciosu, bo Hans złapał kij od mopa i zaczął okładać go nim. po kilku sekundach Marty znieruchomiał.

-No... Rana nie jest głęboka, nic się poważnego nie stało. Tylko chwilę odpocznę. Ty leć rozprawić się z Andrew. Kiedy wybijemy wszystkich McTurków, którzy nie chcę współpracować, to będzie nasze zwycięstwo.

Kiedy Fergus wbiegł do gabinetu ojca, od razu, nie zwalniając, w biegu, zastrzelił dwóch jego ochroniarzy, po czym wycelował pistolet w Harolda McTurka, głowę Familii.

-Co ty robisz, co?! Co ty sobie myślisz... - Nie zdołał nic powiedzieć więcej, bo kula kalibru 44 trafiła go w bark, a następna w stopę.

-Sprowadza mnie moje zasłużone stanowisko, ojcze. Przewodzenie rodem. Zawsze byłem ignorowany, poniżany, nie doceniany! Zabiłem Maksyma, sprzymierzyłem się z Marchią, teraz właśnie mordują Marty'ego Millarta! Ustawiłem całą wojnę, a wy nic nie podejrzewaliście!!! Teraz ci łyso, dziadku? Pewnie tak, w końcu krwawisz pod stołem od kul, które wystrzelił twój własny syn, do cholery! Hahaha! To piękne uczucie, nie? Patrzeć na śmierć, stojąc kilka metrów dalej, wiedząc, że za chwilę zgarniesz wszystko, co był o twoje! - To powiedziawszy wymierzył Haroldowi w skroń. Zawahał się na pół sekundy, po czym strzelił kilka razy, śmiejąc się przy tym  wniebogłosy. 

TYMCZASEM

Na dziedzińcu szalała walka trzech frakcji. Andrew McTurk, nie wiedząc, która jest która, ostrzeliwał wszystkich naokoło, poza swoimi ludźmi. Nagle zobaczył cień w drzwiach posiadłości na tle płomieni.

Hans. 

Od razu puścił serię w tamtym kierunku, lecz sylwetka z gracją, mimo chorej nogi, unikała kul, tym samym przybliżając się do McTurka. Kiedy skończyły mu się naboje, Andrew odrzucił karabin, wyjął maczetę i ruszył na przeciwnika.

Fledder wyjął dwa krótkie noże i też ruszył do ataku. Zwarli się.

-Coś ty za jeden? -Dyszał McTurk.

-Przyjaciel Fergusa. Masz pozdrowienia. - wysyczał Hans i odepchnął oponenta, tym samym rozcinając mu ramię nożem.

Drugim nożem przejechał po rękojeści maczety, odcinając wszystkie palce, poza kciukiem.

Andrew wrzasnął, kiedy jego własna maczeta zagłębiła się w jego klatce piersiowej, przebijając ją na wylot.

-Ty... Diable... Lucyferze... ty...

-Ktoś już tak mnie kiedyś już nazwał, wiesz? Potem postrzeliłem go trzy razy i zostawiłem na pustyni. Ciesz się, że nie miałem takich samych planów co do ciebie.

Andrew McTurk leżał na boku, patrząc tępym wzrokiem na oddalającą się sylwetkę, po czym umarł.

Kiedy Carl Pines wraz z Hansem weszli do gabinetu, zastali tam ciało Harolda i siedzącego za biurkiem w rzeźbionym fotelu Fergusa, który się do nich uśmiechał.

Udało mu się. Rządzi Familią. Jego rodzina nie żyje. Koniec wojny.

Wygrał.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro