Rozdział 23

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

FRANKFURT NAD ODRĄ. 03.02.2291

Do pubu "Pod Spalonym Jajem" wszedł wysoki człowiek w czarnym płaszczu. Na łysej głowie miał tatuaż z zielonym smokiem.

-Witam... Szukam kogoś. -Powiedział cicho mężczyzna.

-Jak wszyscy... -Skwitował karczmarz. -Co podać, jaśnie panie?

-Piwa.

Przed tajemniczym wędrowcem chwilę później postawiono kufel pełny gęstego płynu.

Kiedy człowiek pił, wszyscy wstrzymali oddech.

Chwilę później triumfalnie zarechotali, kiedy "piwo" wylądowało na podłodze, a człowiek w płaszczu wykrzywił twarz z obrzydzeniem.

-RZYGOWINA, RZYGOWINA! -Krzyczeli.

Potem wszystko potoczyło się błyskawicznie. Pierwszy z rechoczących pijaków został potraktowany kopniakiem w jądra, drugi dostał w głowę kuflem tak mocno, że upadł bez zmysłow prosto w kałużę wymiotów.
Reszta cofnęła się pośpiesznie.

-NO?! Ktoś jeszcze chce zobaczyć, co potrafi Rzygowina?! -Wrzasnął.

Cisza.

-Tak myślałem... A teraz piwa! Tylko bez żartów, bo zatłukę jak psa.

Karczmarz trzęsącymi się rekoma nalał trunku z beczki i postawił nowy kufel przed gościem.

-Więc... Skąd taka nazwa dla karczmy? -Spytał spokojnie gość.

-A! Panie... To dawna opowieść... Z karczmarza na barmana przechodziła z pokolenia na pokolenie... A było to wiele lat temu. Ta knajpa nazywała się wtedy "Pod Cuchnącym Jajem". Znajdowała się pod Rossendarem. Przyszedł wtedy taki jeden, przygłuchy na lewe ucho. Robił dla Familii... Wypił wtedy specjalność zakładu. Wyrzygał wszystko, więc klienci nabijali się z niego, że Rzygowina i w ogóle. Gość wybiegł z lokalu, a potem zwyczjnie go podpalił. Dasz pan wiarę? Potem szukalim go kilka dni, ale zniknął jak kamień w wodę. Więcej go nie widziano...

-Ha! Ciekawa historia... Masz tu kilka franków... A teraz się skup. Szukam dwójki podróżnych. Jeden dryblas, siwy. Utyka i połowę twarzy ma w bliznach. Dalej dziewczyna, na oko dziewiętnaście lat. Możliwe, że tędy szli. Przypominasz sobie?

-Tych to nie... Ale z innych to mój kuzyn, co myśliwym jest, widział jakby auto latające. Jedno w barwach naszych, niemieckich, drugie w hiszpańskich... Może to coś pomoże?

-Może... Gdzie twój kuzyn widział te pojazdy?

-Przy granicy z Państwem Ciemności... Tej nazwy nie wypowiem... Napiszę. -Zaczął skrobać na papierze i wręczył go łysemu.

"Polska" -przeczytał nieznajomy. -Dobrze, Hans. I tak cię znajdę. Nic mi już nie zostało. A mam misję. Sam król chce twojej głowy... Dostrczę mu ją na srebrnej tacy...

Po czym dodał głośniej.

-Dzięki, dobry człowieku... Żegnaj. Wyszedł. Pozornie. Tak naprawdę przemknął na tył karczmy i zablokował tamtejsze drzwi wyjściowe. To samo zrobił od frontu.

Następnie złapał pochodnię, podpalił ją i rzucił na drewniany dach przybytku. Po chwili w środku się zakotłowało. Dało się słyszeć pijane krzyki. Wszyscy spłonęli.

Brandon patrzył tam jeszcze długo.

-Rzygowina... Dobre sobie... -Mruknął odchodąc.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro