Rozdział 29

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Fergus McTurk siedział na klozecie i, jak to powiedział pewien menel z knajpy "u Dickensa", miał rozwolnienie jak Koloseum.
Nagle usłyszał pukanie do prywatnej toalety.

-CZEGO, VOLTER? MÓWIŁEM, "NIE PRZESZKADZAĆ W TRAKCIE SRANIA"! TAK TRUDNO TO POJĄĆ?!

Nikt mu nie odpowiedział.

-HALO?!

Cisza.

Król szybko dokończył podstawową czynność fizjologiczną i otworzył drzwi. Od razu dostał kolbą strzelby w czoło. Na chwilę stracił przytomność.

Ludzie zebrani pod rezydencją rodziny McTurków byli świadkami niecodziennego widowiska. Dwóch dryblasów ciągnęło na wpół przytomnego Fergusona I w samych bokserkach. Za nimi szła wysoka i szczupła kobieta. Miała długie blond włosy i skórzaną kurtkę.

-LUDZIE! Dziś nastał ten dzień! Wyzwolimy Londyn i całą Anglię od potwora, jakim jest ten tu człowiek, Fergus McTurk! Zniszczymy wszystko, co stworzył, wszystko, na czym mu zależy! Każdego kogo kocha! Ale wcześniej niech pozna prawdę o ludziach, którzy go otaczali! -To mówiąc kobieta wyjęła stary, porysowany tablet, wyświetliła średniej jakości nagranie i położyła Królowi pod nos.

Na nagraniu była piwnica baru "u Dickensa". Ktoś mówił w tle. -Halo, halo? Raz, dwa, trzy... Słychać mnie? Dobrze...

-Znam ten głos... -Szepnął Fergus.

-Witaj, Fergusie McTurku. Zapewne już nie żyję, ale co tam, powiem ci prawdę. Od dnia w którym cię spotkałem, planowałem cię zniszczyć i przejąć wszystko, co Familia kiedykolwiek miała. Udawałem przyjaciela, a tak na prawdę pakowałem ci kamienie do spodni. Teraz spadłeś do wody, a kamienie ciągną cię na dno... Zająłem miejsce Marty'ego Millarta u Rebeliantów, wiedziałem nawet o zamachu, który chciał przeprowadzić na ciebie Hans. Byłem ciekaw, jak mu pójdzie... Niestety jednak się nie udało. To nic. Wszystko naprawię. Ja, albo moi następcy. Jesteś nikim, Fegus. Byłeś nikim, kiedy cię odnalazłem i jesteś nikim teraz, kiedy terroryzujesz Anglię siłą. Tak na prawdę bycie nikim to twoje przeznaczenie. Tak też zostaniesz zapamiętany. Jako NIKT. -powiedział Carl Pines.

Nagranie się skończyło. W tle ktoś rozpalił ogień pod kotłem i wrzucił tam stare monety i biżuterię. Gotowali to na wolnym ogniu.

-Słyszałeś mojego świętej pamięci męża. Jesteś nikim.-powiedziała spokojnie Margareth.

-Ten nikt zniszczył najpotężniejszą rodzinę mafijną w Europie Zachodniej i zdominował Całe państwo! A ty?! Co osiągnęłaś?!

-Zniszczyłam Samozwańczego Króla. I jego przybranego syna.

-CO...?

Wtem z rezydencji wywleczono Toma Lucka i postawiono przed obliczem kobiety.

-Nie... Zostaw go... Zabij mnie... Ale go zostaw...

-Hmmm... Dobrze.

-Tak?

-NIE. -To mówiąc złapała chłopca, uniosła i uderzyła nim o wyciągnięte kolano. Trzasnął kręgosłup.

-NIEEE! TY SUKO! UMRZESZ, SŁYSZYSZ? ZAPŁACISZ ZA TO W PIEKLE!

-Raczej nie... Teraz przyszedł czas na ciebie...-wyjęła starą laskę Carla Pinesa i odkręciła główkę ze sztyletem. -Wolisz stracić oko, czy ucho?

-Wal się.

-Więc język! Znakomicie.

Po głuchych krzykach Fergusa, Margareth odcięła królewski język i pokazała go publiczności, która krzyknęła z aprobatą.

Następnie rozległ się wybuch. To runął ogromny mur dookoła całego miasta. Potem rodzinna rezydencja McTurków stanęła w płomieniach.

-ale zaraz... Jesteś Królem. Musisz mieć koronę! Zaraz ją dostaniesz... -Powiedziała kobieta uśmiechając się szpetnie i wezwała dwóch ludzi, z których jeden przytrzymał niemowę, a drugu podniósł kociołek z ciekłym złotem. Wylał gorącą zawartość na głowę Fergusona I McTurka.

-NO I TO SIĘ NAZYWA KRÓL! -Krzyknęła Margareth do martwego ciała. - TA DATA, TO POCZĄTEK NOWEGO SYSTEMU! KONIEC Z DYKTATURAMI! TERAZ JEST REPUBLIKA!

-REPUBLIKA! - Zakrzyknęli zebrani.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro