Rozdział 3

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Deszcz bębnił o chodnik. 

Było już zupełnie ciemno.

Było tak ciemno i mokro, że nie trudno było się wywrócić na mokrych płytach chodnikowych. Helenie ledwo się udało. Stanęła pod aluminiowym daszkiem, który był zamontowany nad jakąś obskurną wystawą jakiś wyrobów papierniczych. 

Jedyną rzeczą, która mogła przykuć uwagę przechodniów, był propagandowy plakat:

KRÓL X OBYWATEL

PRZEPIS NA WSPANIAŁĄ PRZYSZŁOŚĆ! STAŃ PO STRONIE ZWYCIĘZCY I POZOSTAŃ WIERNY TRADYCJI! BROŃ KRAJU PRZED RESZTKĄ REBELII! JUŻ DZIŚ ZAPISZ SIĘ DO OCHOTNICZEJ STRAŻY MIEJSKIEJ!

(pod napisem odcięta głowa Marty'ego Millarta z kijem od mopa zamiast szyi.)

Poza tym na ulicy nie było niczego ciekawego.

Nagle z zaułka wyszedł jakiś mężczyzna i wsunął do kieszeni kurtki dziewczyny karteczkę.

nastolatka stała jeszcze chwilę w bezruchu, po czym odczytała wiadomość:

Jest w barze "u Dickensa". Uważaj, mogą go śledzić. Ciebie też, więc jeśli chcesz z nim pogadać to musisz się pospieszyć! 

Luck szybko przeszła kilkoma zaułkami w jeszcze bardziej ponurą okolicę. Wtem kilku drabów ją złapało i zaciągnęło w ciemną uliczkę.

-Puszczajcie! Już! - krzyczała Helen.

-Csssii! Nie drzyj ryja, bo ci pęknie szyja, damulko. Albo coś więcej niż szyja... - To mówiąc człowiek w połatanym dresie wykręcił rękę dziewczyny tak mocno, że kwiknęła z bólu.

Dziewczyna powoli zaczynała panikować. Na szczęście przypomniała sobie o nożu, który trzymała w cholewie buta i który bardzo jej się w tym momencie przydał.

Dźgnęła w ramię gościa w dresie, drugiego z chustą na głowie kopnęła w  "klejnoty", a trzeciego zdzieliła rękojeścią w skroń tak, że osunął się bez zmysłów na ziemię. Szybko uciekła z miejsca wypadku modląc się w duchu, żeby rabusie nie mieli w pogotowiu posiłków.

Posiłki leżały pijane w rowie pełnym łajna i innych nieczystości, toteż Brandon Hurt, Jeden z najlepszych ludzi Carla Pinesa, zaraz po zdrajcy Fledderze, musiał poradzić sobie sam. Poprawił dres, po czym zdjął chustę z głowy swojego człowieka i zrobił sobie z niej opatrunek, który zastosował na krwawiącym ramieniu.

Brandon był wysokim, chudym i łysym mordercą. Miał tatuaż przedstawiający skrzydło smoka. Zaczynał się na mostku a kończył na lewej części potylicy. Wychował się sam w otoczeniu wielu kryminalistów, od kilkunastu lat pracował dla Marchii Wschodniej i Carla Pinesa. Nie bał się niczego. Zabijał bez mrugnięcia okiem. Mimo to nie był tak dobry jak Hans Fledder, Łowca, Florysta. Ale był najlepszy tuż po nim. To się liczyło.

Patrzył za oddalającą się dziewczyną.

-Jeszcze cię znajdę, suko... - Mruknął i wyjął krótkofalówkę - Halo!? Pines? Tak, to ja... Nie, wszystko w porządku, tylko mały problem z jakąś dziewuchą, nic strasznego, tylko Albert leży bez zmysłów, a Mark nie ma czucia w kroczu. Sam tylko lekko krwawię. Za chwilę ruszę po zdrajcę, tylko ich ogarnę... wiesz, zero świadków. I tak byli do kitu... Jak reszta tych pijaków.

Gdyby ktoś był wtedy na ciemnej uliczce, usłyszałby najpierw błagalne jęki a potem dwa stłumione strzały. Potem odgłos szurania i plusk wody w ściekach.

Ale nikt tego nie słyszał.    

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro