Rozdział 4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

W podejrzanej spelunie "u Dickensa"  był duży ruch. Przychodzili tu wszyscy, którzy chcieli kupić, sprzedać wymienić kradzione dobra. W samym rogu izby siedział człowiek przytulony całym bokiem do ściany i czający się w cieniu. Jego postura była godna podziwu, jednak widać było już wyraźnie, że jegomość jest zmęczony życiem - siwe włosy, kilka zmarszczek, kula do podpory...

Helen przysunęła się bliżej, aby przyjrzeć się temu człowiekowi. Wtedy światło świecy stojącej na stole pokazało jego prawdziwe oblicze. poorana twarz, jak po wybuchu granatu, opaska na jedno oko, a w drugim żądza krwi. Kiedy była już blisko, jakiś kaprawy gbur złapał ją za tyłek i przyciągnął do siebie. Śmierdział tanim winem i spoconym, niemytym ciałem.

-Zabawimy się, dzieweczko?  - Wychrypiał jej do ucha.

W tym momencie człowiek w rogu zareagował. Założył kastet, który okazał się "Apache Knuckle Duster'em". Jest to połączenie kastetu, małego sztyletu oraz rewolweru. Wszystkie części składają się w kastet i znajdują się po wewnętrznej stronie dłoni, umożliwiając atakowanie wręcz.

Menel nie spodziewał się nokautu, który dostał chwilę później. Jednego wybawicielowi Heleny mimo wieku nie można ująć - siły.

Kiedy atmosfera nieco zelżała, dziewczyna siadła nieśmiało naprzeciw człowieka, który ją uratował.

-Dziękuję... Panie...?

-Wolę na razie nie podawać swojego nazwiska. - rzekł. - Niejednokrotnie przekonałem się, że ściany mają uszy. Zmieniając temat, co taka panienka jak ty robi w takim podłym przybytku?

-Jaka tam ze mnie panienka... Jestem Helen Luck, Mieszkam na północ stąd, ale pochodzę z Rossendaru... Straszna dziura, dawno tam nie byłam... Poza tym jestem samodzielna. Rodzice spłonęli w dziwnych okolicznościach, brat jest w sierocińcu, ja się włóczę po mieście. Żyjemy w parszywych czasach... Tu, kilka ulic dalej zaczepiało mnie kilku drabów, jeden miał tatuaż na pół gęby. Dźgnęłam go nożem i zwiałam tu... Chyba mnie nie znajdzie.

-CO!? Był łysy...?

-Tak.. a co?

-Psia mać... Cholera! Szukają mnie, a teraz ty ich dodatkowo wnerwiłaś... Mamy tak samo przerąbane...

-Ta, jasne. To zwykłe drabki z ulicy...

-Nie, to zaufani ludzie Marchii Wschodniej. A za coś takiego, co im zafundowałaś, powieszą cię głową w dół na kilka dni, potem obedrą ze skóry i wsadzą do kotła! Typowa strategia przesłuchań Hurta, tego ze smokiem na mordzie... Ja preferowałem raczej otwieranie żył i sypanie solą, ale... O KURWA! Są tu. - Wyszeptał nieznajomy i wskazał palcem na drzwi.

W plamie światła rzucanej przez latarnie i latarnie uliczne stał Brandon Hurt. Chwilę rozglądał się po pełnej ludzi knajpie, aż znalazł to czego szukał i uśmiechnął się pod nosem. Następnie wyjął pistolet półautomatyczny i strzelił w sufit. Wszyscy ucichli.

-Ludzie! Przysyła mnie Marchia! Nie wtrącajcie się! To sprawa wagi państwowej! Hans Fledder jest podejrzany o zdradę stanu i próbę zamachu na Króla!

-Serio!? - Wyszeptała Helen.

-Robiło się to i owo... - Mruknął Hans.

W tym momencie z kibla wypadł ten sam gość, który dobierał się do nastolatki, teraz chwiejnym krokiem z rozpiętymi spodniami ruszył w stronę Brandona wznosząc kufel śmierdzącego trunku.

-Mości księciu dobrodzieju! Łyknijmy za to, żem się wyzbył sraki tak potężnej, jak Koloseum!

-Spadaj, dziadu!

-AAAlle jak too...? ZE MNĄ SIE NIE NAPIJESZ??!! - to mówiąc pijak przywarł do Hurta w uścisku.

-Już mówiłem, SPIERDALAJ! - Wrzasnął Brandon strzelając pijakowi w brzuch.

Teraz Fledder dostrzegł swoją szansę. Pociągnął Helen za sobą i przebił się przez karczmarza w stronę tylnego wyjścia.

W zaułku czekał jakiś dzielny wojak z łomem. Hans użył swojej broni, tym razem w formie rewolweru. Problemem było tylko ciało na środku chodnika, ale Fledder już zniknął we mgle razem z dziewczyną...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro