Rozdział 40

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tym razem Helen prowadziła, bo Frank był zbyt roztrzęsiony i lękał się spotkania mieszkańców Tasqali. Ruszyli drogą E38 w stronę miasta Aktobe.

W połowie drogi zaskoczyła ich okropna śnieżyca, która zatarasowała jezdnię.

-Musimy iść na około! -Przekrzyczał zawieruchę Frank. - Chodź za mną, tylko się nie zgub w tym śniegu.

Ruszyli przez wąwozy i jary pełne śniegu. Było tak biało i mgliście, że Helen ledwo widziała plecy Petersona, który znalazł w sobie odwagę i szedł jako pierwszy. Wtem potknęła się o wystający korzeń i upadła w śnieg.

-Niech to porwą Ścieki... -Zaklęła i otrzepała spodnie. -Frank?

Odpowiedziała jej cisza. Nie mogła go już dojrzeć we mgle. W panice zaczęła chodzić tam i z powrotem nawołując, ale w końcu sama się zgubiła i nie była pewna, skąd w ogóle ruszyli. Błąkała się jeszcze kilkanaście minut, gdy usłyszała krzyki dochodzące z pobliskiego lasu. Szybko pobiegła w tamtym kierunku. Zobaczyła Franka, który wymachiwał wielkim kijem w stronę sporego niedźwiedzia. Helen wyjęła karabin z plecaka i strzeliła parę razy, aż zwierzę nie uciekło z rykiem w gęstwinę. 

-Frank, czemu nie strzelałeś?!

-Brr... Jest tak zimno... że nie mogłem załadować kul... -Wyszczękał. - A... Ale... Znalazłem przejście w śniegu... Chodź.

Przeszli przez las, kiedy Frank gwałtownie się zatrzymał. 

-Widzisz to.. - Wskazał na małą jaskinię. - Ślady butów prowadzą do jaskini. Są świeże...

Wtem ktoś podciął Helen i rzucił w śnieg, a Petersona złapał od tyłu i przystawił pistolet do skroni.

-Który... Który mamy rok... -Wysapał głos. -MÓW!

-2291... - powiedział przestraszony Frank.

-Ha! Udało się! Towarzysz Stalin będzie zachwycony... -Mówił głos.

-CO!? -Krzyknęła Helen.

-TAK! Podróże w czasie! UDAŁO SIĘ! CHWAŁA ZWIĄZKOWI RADZIECKIEMU!

-Ekhem... Świat upadł. Nie ma już nic. Komuniści upadli, była wojna nuklearna... Ludzie żyją jak zwierzęta, albo i gorzej... W tym świecie nie ma nadziei... Nie ma nic.

-Co... A.. Ale... -Zaczął załamany komunista. -Musi coś być... Wysłali mnie tu z roku 1950, bym zobaczył, co się stało ze światem... Mieli na mnie czekać i zabrać mnie z powrotem do rodziny, do domu... 

-Przykro mi... Twoja misja jest bezcelowa. - Powiedział Frank powoli zbliżając się do człowieka w komunistycznym mundurze z zamiarem odebrania mu broni z drżących rąk.

-Żegnajcie. - To mówiąc człowiek wycelował pistolet w skroń i nacisnął spust. Jego głowa eksplodowała.

Helen odwróciła wzrok, kiedy Frank przeszukiwał plecak i mundur komunisty. Znalazł trochę sucharów, które od razu zjedli z Helen na spółę, do tego jakiś przedpotopowy pistolet i zapas amunicji. Dał to wszystko dziewczynie, która spakowała to do plecaka.

-Chodź. Znalazłem przejście. -Powtórzył i ruszył przez śnieg.

W nocy dotarli do Aktobe. Już mieli przejść przez bramy miasta, kiedy rozległ się zgiełk ze środka i kupa ludzi na nich naparła i przygwoździła do ziemi.

-WYŚCIE ZABILI JANKA I KUBĘ, CZEMPIONÓW PICIA I NASZĄ DUMĘ. ZA TO ZGINIECIE! -Krzyknęła stara kobieta, która już uprzednio na nich wrzeszczała. Baba wzięła maczetę i już miała zabrać się do dekapitacji jeńców, gdy rozległ się szum i warkot silników. Następnie terkot mini-guna i krzyki mieszkańców Tasqali, którzy padali jak muchy pod ciężką amunicją. 

Ostali się tylko jeńcy i stara kobieta która ruszyła do ucieczki, lecz samotna kula ze snajperki trafiła ją w plecy.

Zaświecił się reflektor, który wycelowano prosto w stronę Franka i Helen. Ze swej strony mogli dostrzec tylko zarys sylwetki trzymającej snajperkę i stojącej na masce tira. Reszta gangu  zaparkowała naokoło auta dowódcy, uniemożliwiając ucieczkę. Człowiek zeskoczył z maski i wszedł częściowo w krąg ostrego, białego światła. Nosił czarny, postrzępiony płaszcz, pęknięte gogle ochronne i kaptur naciągnięty na głowę. Resztę twarzy zakrywała ciemno czerwona chusta, która tłumiła nieco głos.

-Ty jesteś Czarnobrodym? - Spytał Frank bez cienia strachu.

-tak, to ja. Słyszałeś o mnie?

-Tylko od jednego barmana, który będzie miał problem z ręką przez długi czas.

-HA! Więc nie wiesz kim jestem, Franku Petersonie... Nie wyłupiaj oczu, wiem kim jesteś. A ty znasz mnie. Tak jak twoja towarzyszka, prawda, panno Luck?

-CO... Skąd ty... -Spytała nic nierozumiejąca Helen.

Czarnobrody zdjął kaptur, gogle i chustę. Ukazała im się znajoma twarz z bliznami po prawej stronie i z opaską na oko.

-Długo was szukałem... -Uśmiechnął się Hans Fledder.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro