Rozdział 43

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kamper jechał szybko. Frank siedział przy lichym stoliku i pił wodę. Helen siedziała naprzeciw niego, a Hans brawurowo prowadził zbliżając wskazówkę szybkościomierza prawie do końca. Byli już dwieście metrów od Aktobe, jednego z większych miast w okolicy.

Nagle pod koła wyskoczyła jakaś postać. Zgniatane kości zachrupotały pod rozpędzonymi kołami. Fledder z piskiem opon zatrzymał wóz i wysiadł, aby zobaczyć, w co właściwie uderzył. Było to dziecko. w miejscu serca miało dziurę, do tego miało ślady kłów na szyi.

-Cholera... Pościg jest blisko... Na razie nas tylko ostrzegają... Dają znaki... Kurwa... FRANK!? NA ILE NAM BENZYNY STARCZY?

-EEEE... NA TRZY GODZINY JAZDY, A CO?! W CO PRZYPIEPRZYŁEŚ, MISTRZU KIEROWNICY?

-W CIAŁO DZIECIAKA, KTÓRY PADŁ OFIARĄ KUMPLI SARY BLAKE, A MYŚLAŁEŚ, ŻE W CO?! - Spytał retorycznie Hans i wrócił do auta. Nagle spostrzegł plaster na palcu Petersona. - Co ci się stało?

-To jeszcze z więzienia... Jak to było dawno...

Wtem rozległ się przeciągły świst. Był głośniejszy z każdą sekundą.

-TO ONI... ONE... NO WAMPIRY... - Krzyknęła Helen i pokazała na czarną, skrzydlatą chmurę zmierzającą w ich kierunku. Ciemna materia uderzyła w auto, w skutek czego się zachwiało. Cześć wampirów odłączył się od stada, przeleciało nad murami Aktobe i rozpoczęło się piekło. Ludzie byli masowo zaganiani w jedno miejsce i nagle, w tym samym momencie, kilkanaście wampirów brało się za jednego mieszkańca, pijąc jego krew i rzucając na ziemię, jak zniszczoną zabawkę.

Co do kampera, jeszcze się nie przewrócił.

-weźcie broń i uciekajcie tylnym wyjściem. - rzucił Hans, podając Frankowi karabin i strzelbę. - Zwykła broń tylko je spowalnia, walczyłem już z jednym pięć lat temu... Tutaj trzeba srebra... Ale mam pomysł... Tylko że mogę zginąć.

-CO?! MOŻESZ BYĆ DUPKIEM, KTÓRY WSZYSTKIMI RZĄDZI, ALE NIE JESTEŚ KAMIKADZE!!! NIE POZWOLĘ CI ZGINĄĆ, NIE DRUGI RAZ... - Powiedziała bojowo Helen.

-Poradzę sobie... Frank, JEŚLI umrę na prawdę, zaopiekuj się nią i dotrzyjcie do tego cholernego Tybetu, prorokini czy czego tam szukamy, bo już sam nie wiem... jasne?

-Dobra... - mruknął Frank i wypchnął Helen tylnym wyjściem. - A co z tobą? 

-Będzie dobrze... Za... piętnaście minut zamknijcie oczy i zasłońcie uszy. Może być głośno.

Helen i Frank wypadli szybko z auta i pognali w stronę krzaków, które wydawały się idealną kryjówką. Tymczasem Fledder złapał w ręce moździerz i zaczął ucierać w nim znalezioną srebrną zastawę i kilkanaście monet oraz inne kawałki metalu. W duchu był wdzięczny swoim martwym ludziom, że kradli wszystko co popadnie i upychali gdzie się da. Kiedy z metalu został srebrny proch, Hans odkręcił czub głowicy sporej bomby odłamkowej i nastawił odliczanie na piętnaście minut.  Następnie na pełnym gazie przedarł się przez pojedyncze potwory, przebił resztkę drewnianej bramy i wjechał w sam środek huraganu krwi, flaków, kości i krzyków. Zaparkował na rynku, otworzył okna na oścież i włączył muzykę z jakiejś płyty w radiu na maksymalną głośność. 

Jednego wampirom, tym szeregowym, prowadzonym głodem krwi, nie można przyznać. Inteligencji. Od razu mnóstwo osobników okrążyło kamper i próbowało się do niego włamać. 

-LUDZIE, CI CO JESZCZE ŻYJĄ! SCHOWAJCIE SIĘ Z DALA OD RYNKU! Z DALA OD RYNKU, BO JAK NIE RYPNIE, TO WAM NOGI Z BUTÓW WYSKOCZĄ! - Krzyknął Hans przez megafon i wyszedł na dach samochodu przez szyberdach. Zobaczył kłębowisko pomarszczonych potworów z postrzępionymi skrzydłami. Monstra miały ostre pazury, nie mniej ostre kły i czerwone ślepia. Chciały tylko jednego. Krwi. Fledder odliczał sekundy na zegarku. Już za chwilę. Głośna muzyka przyciągała coraz więcej wampirów. 

Frank i Helen przedzierali się przez krzaki, gdy drogę zagrodziła im kobieta w czerwieni. Frank odruchowo wystrzelił ze strzelby, ale śrut nie zrobił na kobiecie najmniejszego wrażenia.

-Lubiłam tę sukienkę... - Powiedziała z udawanym smutkiem. - Trudno. Zrobię sobie nową z waszych skór, Peterson...

Sara zaczęła się przepoczwarzać. Podziurawiona suknia rozerwała się pod naporem silnych mięśni wampirzycy. Kiedy przemiana się dokonała, Blake ryknęła triumfalnie. 

Frank puścił jeszcze serię z karabinu. Pociski ogłuszyły potwora, który zatoczył się na drzewo. Blondyn odrzucił karabin i wyjął srebrny nóż. Wtem zobaczył, że Sara trzyma Helen w uścisku i przystawia ostre pazury do gardła dziewczyny.

-Stój, albo rozszarpię ją na strzępy. - Syknęła kobieta.

-Frank... Zabij ją! Szybko! - Krzyknęła Helen i uderzyła tyłem głowy w twarz Sary, wyrywając się tym samym z uścisku i zataczając się w krzaki. Frank to wykorzystał, doskoczył do potwora i wbił ostrze w brzuch. Sara zawyła dziko, złapała Petersona i cisnęła nim o drzewo. Następnie wyrwała nóż z piersi i rzuciła go an ziemię. Potem przygwoździła Franka całym swoim ciężarami.

-Ha... Kto teraz jest górą, panie Peterson...? Co? - Zaśmiała się.

Wtem rozległ się głośny wybuch, a zaraz po nim opętańcze krzyki konających potworów.

-Co... NIEEEEEEE! - Zawyła Sara i już miała oddzielić głowę Franka od tułowia, kiedy srebrny nóż przebił się jej przez gardło a krew zalała Franka. Helen wyjęła ostrze i z rozmachem ściągnęła Sarę  przyjaciela i cisnęła jej dogorywające ciało na ziemię.

-FRANK?! ŻYJESZ?! 

-Taaa... Co to było? Ten wybuch?

-Chyba plan Hansa... Oby żył... Nie chcę przechodzić przez żałobę jeszcze raz...

Nagle zza krzaków wychynął Hans trzymający plecak i karabin maszynowy.

-Jeszcze nie zdechłem, ale położyłem wszystkie te ścierwa... Lepiej się spieszmy, bo raczej mieszkańcy Aktobe nie będą zachwyceni wysadzeniem połowy miasta...

-Dobry pomysł... - Powiedział Frank i wyjął mapę z zaznaczoną trasą. - Musimy teraz iść na wschód a potem wzdłuż drogi E38 na południe, może po drodze znajdziemy nowy samochód albo coś...

Trzy sylwetki szły przez las, w tle płonęła połowa miasta a ludzie w pośpiechu gasili szybko rozprzestrzeniający się ogień. Żaden z tych ludzi już nigdy nie doświadczył ponownego spotkania z ludźmi odpowiedzialnymi za zgubę większości ich wielkiego miasta, bo było jasne, że potwory przyszły ich tropem. Co prawda szukali sprawców kilka pierwszych dni, ale nic to nie dało.

Zniknęli jak kamień w wodę...


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro