Rozdział 48

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Frank ziewnął. Było już południe. Wczorajszy dzień był nadzwyczaj męczący. Co gorsza, jedzenie się kończyło, a trudno było znaleźć coś smacznego w śniegu po kolana, poza lichymi korzonkami... Po trzech dniach mordęgi, George dostrzegł stację benzynową. Wejście było do połowy zablokowane masą śniegu, ale udało im się przebić. I pomyśleli, że znaleźli się w raju.

Cała stacja była samowystarczalna. Na środku pomieszczenia znajdowały się panele słoneczne, były ustawione tak, aby wyłapać jak najwięcej promieni słońca, na zapleczu była zaorana ziemia, w której rosły pomidorki, fasolka oraz marchew. Wszystko było nawadniane skomplikowanym systemem topienia śniegu, który rynną docierał do upraw. Do tego koło farmy, Helen dostrzegła kilka świń, kur i kurczaków w zagródce. Puste regały były ustawione jeden na drugim przy oknach i ścianach, tworząc swego rodzaju gruby płot. Poza tym z sufity zwisał kranik z czystą wodą. Kiedy Frank wszedł na dach, zobaczył baniak na deszczówkę, który dodatkowo był podpięty do filtra.

Dopiero w toalecie znaleźli gospodarza tego całego magicznego miejsca. Wisiał na linie. Był martwy już od kilku tygodni... Zgromadzeni nie mogli dociec, czemu się zabił, albo ktoś. Pochowali staruszka w śniegu na zewnątrz "fortecy".

Wieczorem wszyscy zasiedli naokoło lampki nocnej, jedząc przyrządzone przez Astona kotleciki  razem z pomidorami.

-Chyba musimy tu zostać jakiś czas... - Powiedział Fledder. - Śnieg zablokował całkowicie dalszą drogę. Musimy poczekać. Mi to jednak odpowiada. Perspektywa posiadania domu, nawet na krótki czas jest bardzo kusząca.

-Popieram. - Rzekła Helen. - Frank, nie rób takiej miny, nie zostaniemy tu na zawsze, choć było by miło, ale mamy misję do wykonania... 

-Dobrze, dobrze... - Peterson przestał się dąsać i poprawił opatrunek na dłoni. - Ale kiedy tylko śnieg się roztopi na tyle, że będzie można przejść, to bierzemy zapasy i ruszamy... Oczywiście... Ty, Hans i ty, George, nie musicie z nami iść... To ja i Helen jesteśmy jakoś związani przeznaczeniem, nie musicie się narażać...

-Och, przestań... Nie próbuj nas spławić, nie zostawię cię... - Kaszlnął Hans.

-Prawda. Uratowałeś mnie i Jess... Mam wobec was dług życia. Idę z wami. - Poparł go George. - Ruszamy, kiedy uznasz to za stosowne.

-Dziękuję... - Szepnął Frank, łza pociekła mu po policzku. Szybko ją starł i wrócił do jedzenia.

KILKA DNI PÓŹNIEJ

Śnieg przestał padać, ale mimo wszystko ciągle zagradzał dalszą drogę. Dlatego Drużyna Przeznaczenia, czekała cierpliwie. Pomysł na nazwę podsunął George. Był wyjątkowo oczytany, i tak jak we Władcy Pierścieni, znajdowała się Drużyna Pierścienia, to ich ekipa też musi mieć podobną, tak aby niegodziwcy drżeli na samo jego wspomnienie.

W ciągu tych kilku dni wszyscy się zadomowili w Fortecy. Pomysł tej nazwy na stację benzynowej też podpowiedział Aston. Każdy miał jakieś obiwiązki. Helen doglądała zwierząt, Frank upraw, George gotował i zajmował się kuchnią. Hans natomiast przeciskał się przez drzwi i polował na okoliczną zwierzynę, gdyż nie wiadomo było, czy nie nastanie dla nich kryzys w formie choroby zwierząt chodowlanych. Pozatym Fledder trzymał przez większą część nocy wartę na dachu Fortecy, potem zmieniał się z Astonem.

Wszystkim się dobrze żyło.
Nie wiedzieli, że ta sielanka nie potrwa długo...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro