Rozdział 49

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dwa tygodnie od zamieszkania w Fortecy, śnieg zaczął powoli topnieć, i Frank miał przeczucie, że w ciągu kilku najbliższych dni ruszą w dalszą drogę. Czuł też pewien niepokój. Coś wisiało w powietrzu. Poza tym uprawy marniały. Jakiś wirus wyniszczył połowę plonów, a świnie zaczęły zdychać, a ich mięso nie nadawało się już do jedzenia. Dlatego musieli się pośpieszyć. Zaczęli zbierać zapasy. Każdy dostał plecak wypełniony amunicją, butelką wody, latarkę, resztką jedzenia i krótkofalówką.

Krótkofalówki były pomysłem Hansa. Nie raz wspominał, jak zarządzanie oddziałem komandosów z pomocą radia uratowało wielu jego ludzi. Gdyby musieli się rozdzielić, nadal byliby w kontakcie. Nim grupa opuściła stację benzynową, George napisał krótki liścik:

Do każdego kto osiedli się w Fortecy - uznaj to za błogosławieństwo i poświęć temu miejscu całe życie, tak jak jej poprzedni właściciel pochowany w śniegu obok celu swojego życia.

Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Kiedy Hans poszedł otworzyć, drzwi wyleciały z zawiasów i rozbiły się o przeciwległą ścianę. Zimne powietrze i śnieg wleciały do pomieszczenia.

-Witam. - Powiedział wysoki człowiek. Nogi miał podczepione do metalowych szyn, które były podpięte do mózgu mężczyzny. Dzięki wysyłaniu impulsów nerwowych sterował robotycznymi odnóżami jak swoimi własnymi. Nosił wojskową kurtkę, a na pasie miał przyczepionych kilka granatów. Do tego nosił długie brązowe włosy i wąsy. Policzek zdobiła nieregularna blizna. - Długo was szukałem.

-A... Arnold... - Wystękał Frank odbezpieczając karabin. - Jak...

-Pomógł mi dawny znajomy mego ojca... Dał mi siłę, nakarmił mnie, sprawił, że mogę znów chodzić... Potem zniknął, ale na pożegnanie dał mi to... - Wskazał wiązkę granatów, którą szybkim ruchem zdjął i rzucił na sam środek Fortecy. Wszyscy rzucili się do ucieczki. Wypadli na śnieg, kiedy ściany eksplodowały, a sufit pogrzebał resztę pomieszczenia. Peterson otrząsnął się szybko i wystrzelił w Rybika cały magazynek.

-Myślisz, że mi coś zrobisz?! Mam na sobie dwie warstwy tytany pod kurtką! - Zaśmiał się. - Nie zabijecie mnie...

Arnold złapał Helen i rzucił nią w zaspę, to samo zrobił z Hansem. Nagle się zachwiał, kiedy George wbił mu nóż pod pachę.

-Nieźle... Nieźle... - Mruknął Rybik, obalił Astona, przygwoździł go "nogą" i zaczął bić. - Ha! Ale zabawa! HAHAHAHAHAHAHA! 

Nagle Arnold dostał kawałkiem cegły w głowę.

-No?! Chodź tu, dupku! - Ryknął Hans i rzucił jeszcze raz. Rybik się uchylił i pognał w stronę Fleddera, lecz Frank podłożył mu pod nogi badyl i ten się wywrócił. Nie zdążył wstać, bo dostał kijem w głowę, przez co się trochę zamroczył. George to wykorzystał. Przypadł do niego i zaczął okładać kamieniem po twarzy.

-Ha! No proszę... Tfu... Nieźle... - Wyjąkał Rybik, kiedy Aston na chwilę przerwał. - Ej... ejejjejej! Zostaw to! NIE!

George wyrwał mu dwa bolce z głowy i zaczął robić spięcie. Za każdym razem, kiedy kabelki zbliżały się na daną odległość, metalowe nogi reagowały.

-No, teraz się zabawimy... - Szepnął Aston i z całej siły ścisnął bolce. Metalowe szyny zaczęły się wyginać pod nieregularnym kontem, robiąc szpagat. W chwili, kiedy pękły spodnie, Arnold wrzasnął. Następnie wrzask przeistoczył się w wycie, kiedy krocze i odbyt zaczęły się rozrywać wzdłuż linii kręgosłupa. Krew i śluz pryskały wszędzie, ale Aston był nieugięty. W końcu, kiedy jasne było, że większego bólu już nie zada swojej ofierze, wyciągnął pistolet i strzelił mu prosto w głowę.

-Uff... Mamy go z głowy.

-Frank, jak tak patrzę na tych wszystkich złych gości, których rozwalamy, to albo jest to jakiś stary znajomy, albo ktoś z jego rodziny... Mamy jeszcze jakiś potencjalnych mścicieli, którzy chcieliby naszej krwi? - Zagadnął Fledder.

-Nie wiem... W całym swoim życiu, oczywiście kiedy żyłem, spotkałem wielu ludzi. Większość nie przeżyła tego spotkania... Nie wiem, naprawdę... Ale jeśli nie chcemy jednemu z nich ułatwić roboty, musimy się spieszyć. Śnieg stopniał, można przejść...

-Ta... Poczekaj, zapomnieliśmy o tym, z czego słyną stacje benzynowe. - Hans wyjął kanister spod pyłu i zaczął nalewać doń benzyny. - Zawsze się przyda, tym bardziej jeśli znajdziemy jakiś wózek...

Po ogołoceniu dystrybutorów grupa ruszyła przez resztki śniegu w stronę jeziora Chatyr Kol, leżącego w południowym Kirgistanie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro