Rozdział 57

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wtem przyszła wizja.

Helen i Frank stali koło siebie i patrzyli na ciąg obrazów i wspomnień. Znaleźli się w jakimś mieszkaniu. Byli tam kobieta i mężczyzna, których od razu poznała - jej rodzice.

Nagle na ojca przeszła niebieskawa mgiełka i została przez niego wchłonięta. Wzdrygnął się, ale po chwili się rozluźnił.

-NAZYWAM SIĘ FRANK PETERSON, OD TERAZ TO CIAŁO NALEŻY DO MNIE. - Wyszeptał Yeywin Luck.

-Coś mówiłeś, kochanie? - Spytała Aga Luck.

-Nie, nic... To co? Jedziemy do Rossendaru?

Następna wizja.

To samo mieszkanie. Wiele lat później. Pożar. Ze spalonego truchła uleciała niebieska mgiełka i rozpłynęła się w nocy.

Tym razem sceneria się zmieniła. Tym razem na Egipt.
Mgiełka zniknęła w piasku, tuż koło jednorękiego szkieletu. Po chwili z piasku wyszedł zarośnięty mężczyzna około pięćdziesiątki.

-Nareszcie, z powrotem w domu... -Pomyślała dusza Franka, podczas gdy ciało czołgało się w stronę kościotrupa Henry'ego.

-Dwadzieścia dwa lata... Jezu. - Powiedział Frank Peterson. -Co się ze mną stało...

Wszystko się urwało. Znów byli w górach. Frank klęczał w kałuży krwi, trzymał się za gardło i brzuch.

-Chyyyy... Helen... Jestem twoim ojcem..? - Wycharczał.

-Ja nie mam ojca. - Warknęła podbiegła do leżącgo Hansa.

-Hans... Żyjesz?

-Ledwo... -Hans dźwignął się na nogi podpierając się ściany. - I raczej nie wyjdę z tej komnaty żywy... On też...

Wskazał na chwiejącego się Petersona. Wycelowali obaj.

-Jak to jest umrzeć po raz drugi, Peterson? -Wychrypiał Hans.

-Może ty mi odpowiesz... Przecież umarłeś lata temu... Do zobaczenia w piekle, Fledder.

-Wylądujesz tam pierwszy!

Strzelili równocześnie. Frank Peterson osunął się w przepaść z dziurą w głowie, a Hans z kolejną raną postrzałową.

-HANS?! - Pisnęła Helen.

-Uff... KHE... To już koniec, dziewczyno... Chcę byś wiedziała, że wiele przeżyłem, jednak to, to była najwspanialsza przygoda mojego życia... Rozumiesz? Na sam koniec, zrobiłem coś dobrego... Ja umrę, nie będzie co zbierać, ale ty... Masz przed sobą całe życie... Nie zmarnuj go! Byłaś dla mnie jak córka, dlatego chcę dla ciebie jak najlepiej... Nareszcie, po tylu latach, czuję się wolny... Żegnaj Helen. Uratuj dla mnie świat... - Wysapał Hans Fledder i umarł.

Helen Luck otarła łzy i podniosła się wolno. Złapała Berło i wetknęła je na prawowite miejsce. Roległ się grzmot i cała komnata zaczęła się walić. Kobieta biegła co sił w nogach by ujść stamtąd żywcem. Gdy wypadła z jaskini, jej oczom ukazało się przejrzyste niebo i jasne słońce... Żadnego śniegu, gradu czy innej niepogody. Wszystko wróciło do normalności.

Ale za jaką cenę...

Zobaczyła mnicha, którego pierwszego spotkali w Nepalu.

-Witaj, Prorokini. Będziemy ci służyć. Powiedz tylko życzenie, a będzie ono spełnione...

-Zawieź mnie do New Delhi... Potem możesz odejść, razem ze swoimi kolegami... Rozwiązuję cały ten zakon, czy co to jest... Koniec! Znajdźcie sobie innego poroka! Ja chcę tylko do Indii, do ostatnich żywych przyjaciół...

-Proszę bardzo. - powiedział mnich i otworzył drzwi wozu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro