Rozdział 6

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Gdyby ktoś przechodził slumsami w północnym Londynie, z pewnością zobaczyłby dwójkę ludzi, mężczyznę i nastolatkę, którzy co chwila oglądają się za siebie i prawie biegną, kiedy usłyszą jakiś szmer.

Ale w slumsach nikogo nie było, wszyscy spali po całym ciężkim dniu, albo leżeli pijani bez zmysłów.

-Tu będziemy bezpieczni, na razie. - Powiedział człowiek wpychając dziewczynkę w śmierdzącą uryną, ciemną uliczkę. Dochodziła już dwunasta w nocy i dzwony kościołów dawały o tym znać.

-Na pewno? - Spytała przejęta dziewczyna.

-Na sto... no, może pięćdziesiąt procent. - odparł zażenowany.

-Dobra, więc jesteś Łowcą? Hans Fledder? Szukałam cię.

-Heh, nie ty jedyna. Od czasu zamachu na Króla, nikomu nie ufam, stałem się wrogiem publicznym numer jeden. Wszyscy na mnie polują, ale najciemniej pod latarnią. "u Dickensa" wszyscy są szemrani, więc sami nie szukają szemranych ludzi... Sprytne. Więc, czemu taka dziewczyna jak ty, Helen, szuka takiego człowieka jak ja?

-Przeprowadzono udany zamach na życie moich rodziców... mieli stworzyć coś nowego, nową Rebelię... Nie zdążyli. To chyba sprawka twoich przyjaciół. Chcę, byś pomógł mi tego dowieść i może przy okazji się zemścić... Mam brata, ale nie mogę się nim zająć na dobre, puki nie zniszczę demonów przeszłości... Poza tym w tej sprawie jest coś dziwnego... To. 

Helen pokazała chusteczkę z inicjałami H.P. i dziwny przycięty na czubku palec.

-Ile czasu minęło od pożaru? - Spytał Fledder, przeglądając rzeczy.

-Ponad dwa lata.

-Ten palec jest świeży! Nie może mieć więcej niż tydzień!

-Właśnie. A znalazłam go dwa lata temu! Coś ci mówią te przedmioty?

-Hmmm... Chusteczka, palec... Cholera! To ta przepowiednia! Słyszałaś o niej? Tej o przebudzeniu... Ta prorokini z Tybetu ględzi na stacji radiowej co kilka dni. Przepowiada przyszłość... Chyba wiem, co znaczą te rzeczy...

-CO?!

-Petersonów. Albo przynajmniej jednego... Młodszego.  To jego palec... Prawdopodobnie się obudził... Nie wiem jak, próbuję w to nie wierzyć, ale... Musimy przyjąć taką hipotezę. Tylko jeśli tak jest, to co robi w Anglii palec kogoś, kogo zabiłem w Egipcie? Ne... To stek bzdur.

-Może to ma sens... A chusteczka?

-Henry Peterson. Ojciec... Skurczybyk, chciał nas wszystkich pozabijać. A Frank tylko pogorszył sprawę... To on mnie tak załatwił. Zniszczył mi życie. - Hans pokazał na twarz i nogę. - Jeśli żyje, Nie pozwól mu mnie zabić... Proszę. Czuję, że nie zostało mi dużo czasu... A nie chcę ginąć z powodu czegoś, co zrobiłem pod wpływem frustracji i impulsu, którego żałuję... Dobrze? Musimy przekonać Franka, żeby nam pomógł nam rozwiązać tę sprawę.

-Obiecuję... to ile tu będziemy siedzieć?

-Trochę...

-opowiedz o tym zamachu, o co w ogóle chodziło?

-To jedna z ciekawszych historii. to było tak...

TYDZIEŃ TEMU

Fledder pokuśtykał do składu na broń. Znajdował się w nowej siedzibie frakcji Carla.  Znajdowała się na przedmieściach Londynu, kawałek od rezydencji McTurków.

Fledder miał dosyć bycia popychadłem Pinesa i Fergusa już od dawna, ale dopiero teraz postanowił działać. Ze zbrojowni wybrał mocny kawał bomby, którą miał zamiar podłożyć "Królowi". Miał nadzieję, że przy okazji zabije też Pinesa. Następnie weźmie kasę z sejfu i opuści Londyn raz na zawsze.

Kiedy nikogo nie było w biurze rodzinnego domu Fergusa, Hans wślizgnął się tam cicho i podstawił pod blat dużego stołu ładunek wybuchowy, a sam wziął do ręki zapalnik, który ukrył w zaciśniętej pięści. 

W samą porę, bo w tym momencie do pokoju wszedł Ferguson I Nowy, przeczesujący tłuste, czarne włosy. Mężczyzna był już w połowie pokoju, kiedy zobaczył Hansa i wtedy w drzwiach stanął Carl Pines ze świtą żołnierzy.

Od razu zobaczył podejrzane zachowanie Fleddera i podniósł głos do krzyku.

"Chrzanić to! Jeśli umrę, to zakończę choć tę sprawę" - Pomyślał Fledder i nacisnął zapalnik.

Wszystko zwolniło. Wybuch, wrzask Fergusa, krzyki Pinesa, dźwięk paralizatora, którym gwardzista raził Hansa.

Potem była ciemność.

Obudził się na fotelu dentystycznym. Na przeciwko niego siedział Pines w zakrwawionym surducie i meloniku. Brodę opierał na lasce. Za nim stał Brandon Hurt.

-O! Zbudziłeś się! Nareszcie! mam parę pytań. Od kiedy planowałeś nas zdradzić? I czemu?

-Miałem dość być popychadłem. Chciałem zostawić to wszystko i zwiać z kraju. Ale najpierw musiałem się was pozbyć. Niestety nie wyszło...

-Widzę... Wiesz, co to oznacza? Musimy cię zabić. Naprawdę szkoda. Byłeś dobrym pomocnikiem, ale czasy się zmieniają... - Wyjął sztylet z laski, a Brandon wyciągnął odruchowo pistolet. - jakieś ostatnie słowa? 

Do Hansa podszedł Hurt celując w głowę.

-Tak... o CHOLERA! -zawołał i wskazał głową na drzwi.

-CO?!  -Wrzasnęli jednocześnie oprawcy spoglądając wystraszeni w tamtą stronę.

-Nic. -Hans z siłą trącił Hurta barkiem, przez co spluwa wpadła Fledderowi w związane ręce, co jednak mu nie przeszkadzało. Przestrzelił siły i z całej siły przywalił łysemu w głowę, potem wycelował w Carla.

-O nie! Ale ie dałem... - Powiedział szyderczo Pines. - Ale wiesz co? Jesteś martwy. Nie przeżyjesz nawet pół dnia w mieście, a tym bardziej z niego nie uciekniesz! Fergus się o to zatroszczy. Jest na ciebie strasznie cięty, od kiedy stracił nos... i trochę zębów... i spalił sobie dużo skóry...

-dobra, kapuję, nienawidzi mnie. Dlatego Już mnie nie zobaczy. Żegnaj, Carl. -Wypalił z pistoletu w brzuch mężczyzny tak mocno, że Pines padł na ziemię jak rażony piorunem i leżał tak jeszcze przez długi czas... Hans nie wiedział jak długi, bo sam pośpiesznie wyszedł z sali przesłuchań nie wzbudzając czujności ochrony.    

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro