Rozdział 7

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- [...] i tak się teraz ukrywam od tygodnia... -Zakończył Hans.

-No nieźle. Tylko co teraz zrobimy?

-Po pierwsze, musimy dotrzeć na stały ląd, mam tam kumpla, który wisi mi przysługę. Potem się zastanowimy, co zrobić z resztą...

-Musimy zabrać Toma, mojego brata. Nie zostawię go...

-Pewnie już znają twoje imię, a tym samym adres sierocińca... Przy odrobinie szczęścia, chłopak może jeszcze żyć...

-Dalej, musimy go zabrać... -Nalegała Helen.

-Dobrze... -Zgodził się zrezygnowany Fledder. -Tylko się pośpiesz, spotkamy się przy katedrze i zwiejemy Tamizą do granicy, do tamy.

-Dobra. Za godzinę pod katedrą.

TYMCZASEM

Frank wiosłował z całych sił. Przebył już trzy czwarte drogi.

Księżyc oświetlał powierzchnię wody, gdy nagle stało się.

Dostał ataku. Zaczął się trząść w konwulsjach a z nosa popłynęła mu krew.

Widział płonący Londyn, Hansa z dziewczyną gnających przez płomienie jakiegoś budynku...

I zobaczył coś, co widział dwadzieścia lat temu nad jeziorem Bajkał... Wielkiego potwora o gumowatym ciele, skrzydłach smoka i łbie ośmiornicy. Monstrum podniosło się z wody i wycelowało w Petersona zaostrzony pazur.

Krzyk. Głowę Franka wypełniło buczenie głone jak syreny strażackie.

Po kilkunastu minutach męczarni, łódź dobiła do brzegu.

Frank leżał jeszcze trochę na dnie łódki, myśląc o tajemniczej dziewczynie i innych wizjach...

TYMCZASEM

Dziewczyna dobiegła do gmachu sierocińca i weszła tam najciszej jak umiała.

Weszła do pokoju, który zajmowała z bratem.

Tom się zbudził i obrócił do Helen.

-O! Jesteś! Czego się dowiedziałaś?

-Ubierz się, musimy iść. Hans nam pomoże...

Kiedy chłopiec stanął przed siostrą, kotara przykrywająca okno nagle się rozsunęła i stanął w niej Brandon, celunąc w potylicę chłopca.

-STAĆ! BO ROZPIERDOLE MU GŁOWĘ! JASNE?!

-Tt... Tak.. -Odparła przerażona dziewczyna.

W tym momencie Tommy skoczył na napastnika i ryknął do siostry.

-UCIEKAJ...

Wtedy rozległ się strzał.

Głowa Tommy'ego dosłownie eksplodowała na kawałki.

Helen patrzyła na martwe ciało jeszcze chwilę, ale potem rzuciła się do biegu, pokonując na raz po kilka stopni długuch schodów.

Płakała przez zaciśnięte zęby.

Wtem przy holu rozległ się grzmot i Helen zalała fala gorącego powietrza.

-NIKT NIE UCIEKNIE! -Wrzasnął Hurt. -NIKT!

Dziewczyna cofnęła się szybko i pobiegła do części domu nie ogarniętej ogniem.

Na końcu korytarza zobaczyła okno prowadzące na plac apelowy.

Płomienie szalały za jej plecami, kiedy rozbiła szybę barkiem i przeturlała się po bruku.

Następnie pognała pod katedrę, gdzie spotkała Hansa.

-Co się tam stało, do cholery?

-Zabili Toma, spalili sierociniec... Ledwo tu dotarłam.

-Cholera... Przykro mi...

Stali tak jeszcze chwilę.

-Musimy iść... Szybko. -Powiedział Fledder wskazując na dym wydobywający się z sierocińca. -Już nas szukają...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro