III - Spełnione obawy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Domen wszedł do środka, zamknął za sobą drzwi i oparł się o nie, po czym zrzucił plecak i osunął się na ziemię, mocno przyciskając dłoń do żeber po lewej stronie. Obaj z Cene zamarliśmy. Przez kilka sekund stałem i po prostu patrzyłem na niego, mając nadzieję, że to tylko sen, i że zaraz się obudzę. W końcu jednak udało mi się otrząsnąć i podbiegłem do najmłodszego brata.

- Co się stało? - spytałem z przerażeniem, widząc jego zakrwawione dłonie i bluzę - Postrzelili cię?

- Tak... Pomóż mi... - powiedział cicho, jęcząc z bólu i mocno zaciskając dłoń na moim przedramieniu. Drugą trzymał przy ranie. Po moich plecach przeszedł lodowaty dreszcz. 

- Zaraz ci pomogę. Wytrzymaj.

Chciałem chwycić za telefon i zadzwonić po karetkę. Ale telefony nie działały już od dłuższego czasu. Karetki też nie jeździły. Miałem kompletną pustkę w głowie. Wiedziałem, że muszę mu pomóc, ale nie miałem pojęcia jak się za to zabrać. Nie byłem w stanie zebrać myśli, podjąć jakiegokolwiek działania. Dopiero po kilku głębszych oddechach zacząłem z powrotem logicznie myśleć.

- Cene, przynieś wszystko, co się przyda. Opatrunki, bandaże, wodę, wszystko. I pospiesz się. - powiedziałem dość zdecydowanym i surowym tonem do drugiego brata, który podszedł do nas, ale w przeciwieństwie do mnie, wciąż nie opanował strachu, jaki nim zawładnął w tamtym momencie. Bez słowa poszedł szukać przydatnych rzeczy, a ja w tym czasie podniosłem Domena i zaprowadziłem go do najbliższego łóżka. Ostrożnie go na nim położyłem, po czym rozpiąłem mu bluzę i podciągnąłem podkoszulek, odsłaniając dość mocno krwawiącą ranę, kilka centymetrów pod linią żeber. Znów zamarłem i najpewniej zacząłbym panikować, gdyby w tym momencie nie pojawił się Cene ze wszystkim, czego mogliśmy użyć do opatrzenia młodszego brata.

- To wszystko? - spytałem z rezygnacją, patrząc na to, co przyniósł.

- Nie mamy więcej. 

Westchnąłem i nie zwlekając dłużej, spróbowałem zatamować krwotok. Domen rozpaczliwie próbował się od tego uwolnić, błagając mnie ze łzami w oczach, żebym przestał. Cene przez cały czas starał się go uspokajać i powstrzymywać przed zbyt gwałtownym wyrywaniem się. Jego obecność bardzo mi pomagała. Nie tylko dlatego, że trzymał Domena. W pewnym sensie dawał mi wsparcie psychiczne, którego bardzo potrzebowałem w tej sytuacji. Widząc ile bólu zadaję naszemu bratu, poczułem natychmiastową nienawiść do samego siebie i jednocześnie chęć zostawienia go w spokoju. 

Opatrywałem go jakieś dwadzieścia minut, podczas których prawie krzyczał z bólu, na chwilę się uspokajał, po czym znów wyrywał się bardziej. W końcu zaczął mu się łamać głos, a mi coraz ciężej było znieść świadomość, że to przeze mnie. 

Na szczęście rana nie krwawiła tak bardzo jak mi się początkowo wydawało. Zatamowałem krwotok, szybko ją oczyściłem i jeszcze szybciej zabandażowałem. Kiedy skończyłem, zrobiłem krok w tył i wziąłem głęboki oddech, czując ulgę, że mogłem już dać mu spokój. Cene, który do tej pory przytrzymywał Domena, poczekał chwilę, aż ten się trochę uspokoi i również się od niego odsunął.

- Gdzie to się stało? - spytał z powagą.

- Koło rynku... Ale nie wiem skąd dokładnie strzelali... - odparł cicho Domen.

- Coś ty robił koło rynku? - spytałem, nie kryjąc zaskoczenia. Dobrze wiedziałem dokąd miał pójść i żadna z możliwych dróg nie prowadziła w okolice centrum miasta.

- Musiałem iść naokoło... Żołnierze przeszukiwali ulice... Ale przynajmniej nie wróciłem z pustym plecakiem... - stwierdził, lekko się do mnie uśmiechając.

Nie wytrzymałem. Pokręciłem głową z poirytowaniem i szybko wyszedłem z pokoju, czując jak nerwy i emocje zaczynają wymykać mi się spod kontroli. Wziąłem plecak Domena spod drzwi, położyłem go na stole w kuchni i zacząłem go rozpakowywać, przy okazji bezskutecznie próbując się uspokoić. W głowie cały czas miałem myśli o możliwych konsekwencjach tej sytuacji. Domen mógł mieć poważne obrażenia wewnętrzne. Nie mieliśmy wystarczająco dużo rzeczy potrzebnych do opatrunków, które trzeba było od czasu do czasu zmieniać. Nie mieliśmy też leków, gdyby dostał infekcji, co było całkiem prawdopodobne. Nie mieliśmy nic.

Wypakowywałem każdy przedmiot po kolei, z niektórych się ciesząc, innymi będąc zaskoczonym. Spisał się. Szkoda tylko, że takim kosztem. Stojąc nad tym wszystkim, zastanawiałem się co dalej. Po kilkunastu minutach obok mnie pojawił się Cene. 

- No proszę. Dał radę.

Przytaknąłem kiwnięciem głowy, nie odwracając wzroku od stołu.

- Uspokoił się? - spytałem.

- Tak. - odparł ponuro Cene - Co mamy?

- Cztery litry wody, jedzenia na kolejne dwa dni dla całej trójki, w końcu baterie do latarki, trochę naboi, dwie książki, dwa bandaże... - przerwałem, czując jak łamie mi się głos. Bandaże leżały tuż obok mojej dłoni, którą opierałem na stole. Była pokryta krwią Domena. Stracił jej całkiem dużo i w momencie, w którym sobie to uświadomiłem, przestałem się kontrolować. Zwiesiłem głowę i się rozryczałem. 

- Ej... - Cene oparł dłoń na mojej głowie, próbując mnie jakoś uspokoić - Przecież nic mu nie będzie.

- Mamy za mało rzeczy... I nie mamy leków, jeśli dostanie gorączki, to...

- Przestań. - przerwał mi - Jest silny, da radę. Zobaczysz, że wszystko będzie dobrze. 

- Posiedź z nim, okej? Żeby nie był sam... - powiedziałem po chwili, ścierając łzy z twarzy - Ja... Nie dam rady póki co...

- Jasne. - stwierdził Cene z lekkim, łagodnym uśmiechem - Idź odpocząć, zajmę się nim.

Tak też zrobiłem. Próbowałem zasnąć, ale nie byłem w stanie. Leżałem na łóżku i myślałem o tym, co się działo przez ostatnią godzinę. Starałem się nie dopuszczać do siebie myśli, że Domen mógłby tego nie przeżyć. Tak naprawdę nie wiedzieliśmy jak poważna jest ta rana. Niby już nie krwawiła, ale mogło dojść do krwotoku wewnętrznego. Mogło się dziać wszystko, czego nie byliśmy w stanie dostrzec. Ani tym bardziej temu zapobiec. Szybko uciąłem te myśli, na siłę wmawiając sobie słowa Cene.

Cokolwiek się zdarzy, nie mam na to wpływu. Po prostu muszę się nim zająć. Dopilnować, żeby jak najszybciej wyzdrowiał. I przede wszystkim wierzyć, że wszystkie moje obawy są bezpodstawne. 

Domen dostał gorączki kolejnej nocy.  

Nie musiałem nawet przykładać dłoni do jego czoła, wystarczyło na niego spojrzeć, by zobaczyć, że dzieje się coś złego. Drżał, a na twarzy miał krople potu. Wziąłem jego bluzę leżącą na krześle obok i starannie go nią przykryłem, po czym poszedłem do kuchni, po wodę i czyste szmatki. Cene poszedł za mną, oczekując, że przedstawię mu dalszy plan działania.

- Zostaniesz z nim, zrobisz mu zimny okład na czoło, dasz tyle wody ile tylko będzie chciał i jeszcze raz porządnie oczyścisz mu ranę. Ja pójdę poszukać leków. - powiedziałem, patrząc na niego z powagą.

- Nie. - stwierdził stanowczo - Ty zostaniesz. Do świtu zostało trochę ponad trzy godziny, a ja szybciej biegam.

Bałem się, że podejmie taką decyzję. Bałem się, że jego wyprawa skończy się tak, jak Domena. Kompletnie nie leżał mi taki układ. On od razu to zauważył.

- Peter... - zaczął, podchodząc do mnie i chwytając mnie za ramiona - Znajdę co trzeba i wrócę. Dam radę. Nie pozwolę mu umrzeć.

- Okej. - stwierdziłem po chwili zawahania - To idź, nie trać czasu. I uważaj na siebie.

Cene kiwnął głową, wziął plecak, nóż i wyszedł, a mi nie pozostało nic innego jak tylko wrócić do Domena. Z powrotem wszedłem do jego pokoju i usiadłem na skraju jego łóżka, mocząc szmatkę w wodzie.

- Gdzie Cene? - spytał, kiedy tylko mnie zobaczył.

- Poszedł poszukać leków. Niedługo wróci. - odparłem, przykładając mokrą szmatkę do jego czoła, na co on od razu się skrzywił.

- Yh... Zimne. Mam gorączkę?

- Tak. - odparłem od niechcenia, mocząc w wodzie drugą szmatkę.

- To od tej rany?

Ponownie przytaknąłem, delikatnie zdejmując mu opatrunek. Powoli wypuściłem powietrze z płuc, widząc jak bardzo źle to wygląda i walczyłem ze sobą, żeby nie odwrócić wzroku.

- Umrę?

- Nie. Cene przyniesie antybiotyki i poczujesz się lepiej. Nie ruszaj się, będzie trochę bolało.

- Nie, nie dotykaj... - powiedział rozpaczliwie, chwytając mnie za nadgarstek. Poczułem nieprzyjemne ukłucie w żołądku. Spojrzałem na niego. Jego niepewna, wystraszona mina tylko potęgowała moje wahanie i chęć oszczędzenia mu bólu. Nie chciałem znowu robić mu krzywdy. Ale gdybym odpuścił, byłoby tylko gorzej.

- Muszę to zrobić. Im szybciej mi na to pozwolisz, tym szybciej będzie po wszystkim.

Nie odpowiedział, a ja zacząłem ostrożnie zmywać zaschniętą krew z rany i jej okolic. Początkowo tylko krzywił się z bólu, ale z każdą kolejną chwilą coraz bardziej nerwowo oddychał i coraz trudniej było mu panować nad tym, by nie zacząć się wyrywać. W końcu przyłożył rękę do ust i zacisnął na niej zęby. Nie chcąc, żeby zrobił sobie krzywdę, przerwałem czynność i chwyciłem go za dłoń, odsuwając jego rękę od twarzy. Gdy tylko dotykałem jego skóry w okolicach rany, mocno zaciskał swoją dłoń na mojej. Momentami miałem wrażenie, że połamie mi kości. Szlag mnie trafiał, gdy myślałem o tym, jak potworny ból muszę mu zadawać. Każdy ruch wykonywałem tak ostrożnie i delikatnie jak tylko potrafiłem. On po chwili zaczął się przyzwyczajać i chociaż wciąż mocno trzymał mnie za rękę, nie wyrywał się tak bardzo. Oddychał głębiej, chociaż wciąż zbyt szybko. Po kilku minutach całkiem oczyściłem ranę i założyłem mu nowy opatrunek, a kiedy skończyłem, łagodnie na niego spojrzałem.

- Już po wszystkim.

Patrzył na mnie ledwo przytomnym wzrokiem, wziął głębszy oddech, znów skrzywił się z bólu i odwrócił wzrok. Nie mogłem na to patrzeć. Odwróciłem się w kierunku okna i zamknąłem oczy, próbując powstrzymać myśli o jego pogarszającym się stanie zdrowia, które zawładnęły moją głową. Odciąłem się od nich dopiero, kiedy usłyszałem jego drżący, łamiący się głos.

- Peter...

- Tak? - spytałem, przenosząc na niego wzrok.

- Nie chcę umrzeć... - powiedział cicho, kiedy przykrywałem go jeszcze swoją bluzą, widząc jak bardzo trzęsie się z zimna.

- Nie umrzesz. - odparłem z lekkim uśmiechem - Wszystko będzie dobrze.

Zmieniłem okład na jego czole, pomogłem mu się napić i usiłowałem go nakłonić, żeby spróbował zasnąć. Zanim to się stało, siedziałem przy nim kolejne kilkanaście, może kilkadziesiąt minut. Nic już nie mówiłem. Po prostu pozwalałem mu trzymać za moją dłoń, sprawdzałem, czy bandaże nie przesiąkają krwią, próbowałem opanować ciągle wysoką gorączkę i uspokajałem go, kiedy przy kolejnej fali bólu zaczynał nerwowo oddychać i płakać. Opiekowałem się nim najlepiej jak umiałem, czując, że cała ta otoczka składająca się ze strzałów, wszechobecnej śmierci i ciągłej walki o przetrwanie, jest niczym w porównaniu do tego, co przeżywałem teraz z nim. Chociaż nauczyłem się panować nad strachem, bałem się. Przerażała mnie myśl, że Cene nie wróci. Że Domen nie przeżyje nocy. Że wszyscy poumieramy, zanim ta cholerna wojna się skończy.

W końcu zasnął, a ja usiadłem na stojącym przy oknie krześle i zabrałem się za czytanie książki. I chociaż nie byłem w stanie się na niej skupić, uparcie ją czytałem, ignorując łzy spływające po mojej twarzy. Ignorując strach, zwątpienie i poczucie kompletnej bezsilności. Jedynie co jakiś czas spoglądałem na Domena, żeby się upewnić, że spokojnie śpi. Obudził się jakąś godzinę później. Usłyszałem, że mnie zawołał, więc od razu do niego podszedłem. Oddychał znacznie spokojniej. Co prawda był dość blady, ale opatrunek nie przesiąkł krwią bardzo mocno.

- Jestem. - stwierdziłem, siadając obok niego.

- Gdzie jest Cene?

- Niedługo przyjdzie. - odparłem, chociaż te słowa z jakiegoś powodu przychodziły mi z ogromnym trudem.

Zanim zdążył odpowiedzieć, usłyszeliśmy krzyk i strzały, tuż obok naszej kamienicy. Od razu wstałem, ale zanim zdołałem zrobić krok, Domen chwycił mnie za rękę.

- Czekaj... Nie zostawiaj mnie. - powiedział, wyraźnie wystraszony.

- Nigdzie nie idę. 

Wziąłem karabin i stanąłem przy ścianie obok okna, na wypadek gdyby ktoś patrzył w tę stronę. Na ulicy była grupa żołnierzy. Trzech. Pastwili się nad jakimś chłopakiem. Postrzelili go, ale żył. Wyraźnie słyszałem jak błaga ich o litość. Domen też to słyszał. Po kilku chwilach go zastrzelili i po prostu poszli w swoją stronę. 

- Cene... - usłyszałem głos Domena. Spojrzałem na niego. Próbował się podnieść, więc szybko do niego podszedłem i go przytrzymałem, uniemożliwiając mu wstawanie. 

- Nie ruszaj się. - powiedziałem spokojnie, ale stanowczo - Bo znowu zaczniesz krwawić. 

- Kogo zastrzelili? - spytał, a po jego twarzy zaczęły spływać łzy - Cene? 

- Nie, Cene żyje i zaraz wróci. - odparłem, jedną ręką chwytając go za dłoń, a drugą gładząc go po głowie, licząc na to, że uda mi się go uspokoić. 

Nie odpowiedział, tylko zamknął oczy i znów jęknął z bólu.

- Nie chodź nigdzie... Nie chcę być sam.

- Będę tu przez cały czas. - Powiedziałem półszeptem. Znów zaczynałem panikować. Miałem wrażenie, że zaraz stracę nad sobą panowanie i po prostu wyjdę, nie mogąc patrzeć, jak mój brat się męczy. Nie chcąc, żeby umarł mi na rękach. Ale nie mogłem tego zrobić. Musiałem przy nim być. Opiekować się nim, dopóki Cene nie przyjdzie z lekami. Albo do samego końca...

- Jeżeli Cene nie wróci, to... To będzie moja wina... - stwierdził, a jego głos znów zaczął się łamać.

- Ej... - zacząłem, nachylając się nad nim i patrząc mu głęboko w oczy. - Nieprawda. Nic tu nie jest twoją winą, jasne? Poza tym, Cene da sobie radę i zaraz tu będzie.

- Ale... - przerwał, bo obaj usłyszeliśmy, że ktoś wszedł do budynku. I obaj zamarliśmy. - To on?

- Zobaczymy - odparłem, wstając i chwytając broń.

- Czekaj... Miałeś mnie nie zostawiać.

- Zaraz wrócę. - odparłem z uśmiechem.

Wyszedłem z pokoju. Krok po kroku zmierzałem w kierunku drzwi wejściowych, mając odbezpieczony karabin, wycelowany i przygotowany do strzału. Prawie się rozryczałem ze szczęścia, kiedy wyszedłem zza rogu i zobaczyłem, że w drzwiach stoi mój brat. Ale radość szybko zniknęła widząc, że oprócz niego do domu weszły jeszcze dwie osoby, a jedną z nich był żołnierz w mundurze i z karabinem szturmowym, wycelowanym prosto we mnie.

----------------------------------
Przykro mi, że w taki ładny dzień muszę wrzucać coś tak depresyjnego 😂

Generalnie wstępnie to były dwa rozdziały, ale stwierdziłam, słusznie z resztą, że lepiej to skrócić do jednego, stąd też jego długość. Mam nadzieję,  że drugi taki longer już się nie pojawi xD

No. To miłego czytania ^_^

~ Kurolilly

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro