Epilog

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Gdybyśmy tylko mogli, spędzilibyśmy przy nim całą noc. Cały kolejny dzień. Siedzielibyśmy przy jego grobie choćby i całą wieczność, jak najwierniejsze psy, czekając na coś, co nigdy by się nie zdarzyło. Ale nieustające już strzelaniny były coraz bliżej. I z każdą godziną stawały się coraz intensywniejsze. A nawet gdyby było spokojnie, przenikliwy chłód skutecznie zniechęcił nas do przebywania na zewnątrz.

*

Dzień 1 po śmierci Cene.

Szybko zrozumiałem, że już nie ma możliwości, by gdziekolwiek wyjść. Nawet stanie blisko okna groziło natychmiastową śmiercią, dlatego ukryliśmy się w piwnicy, razem ze wszystkim co mieliśmy. Zapasem wody i jedzenia na kilka dni. Bez nadziei i chęci przetrwania. Z siłą wystarczającą jedynie na to, by okłamywać się wzajemnie, powtarzając, że wszystko będzie dobrze.

Dzień 2

Nie zjadłem nic. Nie byłem w stanie, choć powinienem się do tego zmusić. Domen po długich namowach dał się przekonać do posiłku. Nie spałem. Próbowałem zasnąć, ale za każdym razem, gdy zamykałem oczy, widziałem Cene upadającego na podłogę po tym, jak został postrzelony. A wystarczyło, żebym nic wtedy do niego nie powiedział. Przemilczał to, że wrócił. Nie zatrzymałby się, nie spojrzał na mnie, tylko wszedłby do domu i zamknął te cholerne drzwi. Nic by się nie stało.

Dzień 3

Para pojawiająca się przy każdym wydechu bezlitośnie przypominała mi o coraz niższej temperaturze. Oddałem Domenowi swoją bluzę, żeby choć na chwilę przestał trząść się z zimna. Zagroził, że jeżeli nie zacznę jeść, on też nie będzie, więc ustąpiłem, choć z każdym kolejnym posiłkiem coraz bardziej stresowała mnie myśl, że mamy go coraz mniej.

Dzień 4

Walczyłem z samym sobą, żeby się nie zastrzelić. Poczucie winy nie dawało mi spokoju. Argumenty, że musimy przeżyć dla Emy i Niki, albo że muszę się trzymać dla Domena, były niewystarczające. Dopiero, kiedy uświadomiłem sobie, że w karabinie został tylko jeden nabój, odciąłem się od myśli samobójczych. Domen wciąż się trząsł i był mocno osłabiony.

Dzień 5

Rano dostał gorączki. Kaszlał i miał wszystkie objawy cholernego przeziębienia, które musiał złapać od zimna i wilgoci. Walki poprzeplatane z krzykami kolejnych umierających ludzi, dobiegające z naszej ulicy przestały robić na mnie jakiekolwiek wrażenie. Nie obchodziło mnie nic, poza pogarszającym się stanem młodszego brata, któremu rozpaczliwie próbowałem pomóc.

Dzień 6

Nie mieliśmy nic do jedzenia. Domen czuł się coraz gorzej.

W ciągu dnia walki ustały. Zrobiło się całkiem cicho.

Wieczorem ktoś wszedł do domu.

*

Słysząc kroki na parterze, głęboko westchnąłem i przymknąłem oczy, powstrzymując chęć rozryczenia się. Po chwili otworzyłem je ponownie i spojrzałem na młodszego brata, który siedział z głową opartą o moje ramię.

- Domen. Odsuń się, muszę wstać. - powiedziałem cicho.

- Po co? - spytał lekko zdziwiony, wykonując polecenie.

Podniosłem się i przykucnąłem przed nim.

- Ktoś jest na górze. Muszę to sprawdzić, może nam pomogą.

- Weź to. - stwierdził, podając mi do rąk karabin.

- Nie. - odparłem, przysuwając broń z powrotem do niego - Trzymaj go. Zostaniesz tu. Wiesz jak go używać. Tam jest tylko jeden nabój. Jeżeli usłyszysz strzały, albo jeżeli nie wrócę w ciągu pięciu minut...

- To co..? Mam się zastrzelić?

Lekko się uśmiechnąłem i delikatnie chwyciłem go za włosy, opierając się swoim czołem o jego.

- Masz nie dopuścić do tego, żeby ktokolwiek zrobił ci krzywdę.

Spojrzał na mnie niepewnie, po czym mocno mnie przytulił. Znów zaczął drżeć, a przyspieszony, nierówny oddech zdradzał, że płacze.

- Wszystko będzie dobrze. - powiedziałem cicho, obejmując go - Obiecuję.

Odsunąłem się od niego i wyszedłem z piwnicy. Początkowo nie widziałem nikogo. Dopiero po kilku chwilach dostrzegłem postać z bronią w ręku, stojącą na przeciwko mnie. Ale nie celował we mnie. Nie próbował mnie zabić. Tylko stał i przez kilka sekund się wpatrywał. Chociaż miał zakrytą twarz, dobrze wiedziałem kto to jest.

- Żyjesz. - stwierdził tonem, jakby sam był zdziwiony tym faktem.

- Co tu robisz? - spytałem chłodno, ukrywając zaskoczenie, wywołane jego widokiem.

- A myślisz, że po co chciałem wiedzieć, gdzie mieszkacie? Odbiliśmy miasto. Przyszedłem was stąd zabrać, więc wołaj młodych i spadamy. To koniec.

To koniec.

Do znudzenia powtarzałem te dwa słowa w głowie, zanim zrozumiałem ich znaczenie. Zanim w ogóle zrozumiałem, co się właśnie wokół mnie dzieje.

Dla mnie końcem była śmierć Cene. Tak jak i dla Domena.

Jurij cierpliwie czekał na moją reakcję, a gdy w końcu się pojawiła, nie dało się ukryć, że spodziewał się zupełnie innej. Zadrżałem, czując lodowaty dreszcz przeszywający moje ciało.

- Domen... - powiedziałem cicho sam do siebie, po czym gwałtownie się odwróciłem - Domen!

Nic nie tłumacząc Tepešowi, wbiegłem do piwnicy. Prawdopodobnie w ostatniej chwili, sądząc po tym, że mój brat trzymał broń przyłożoną do głowy. Szybko mu ją wyrwałem i mocno go przytuliłem.

- Jestem... - powiedziałem roztrzęsionym głosem - Jestem tu, wszystko jest dobrze. Nic nam nie będzie.

- Peter, co ty od... - Jurij przyszedł za mną i zamarł, widząc Domena w tak słabym stanie.

Podszedł do nas, po czym rozejrzał się po pomieszczeniu i niepewnie na mnie spojrzał.

- Gdzie jest Cene? - spytał ostrożnie.

- Nie żyje. - odparłem z wyrzutem, podnosząc młodego i przekładając sobie jego rękę przez barki - Spóźniłeś się. Siedem jebanych dni. I zanim zaczniesz pierdolić o tym jak bardzo ci przykro, zabierz nas stąd i znajdź pomoc dla Domena, zanim i jego stracę.

Nie chciałem jego współczucia. Żadnej próby zrozumienia, czy pocieszenia. Gówno wiedział o tym, co czułem. Jego gesty nie mogłyby być mi bardziej obojętne.

Jeszcze tego samego dnia, wraz z nim opuściliśmy miasto.

*

Zadbał o nas, to trzeba mu przyznać. Dostaliśmy normalne, ciepłe jedzenie. Opiekę medyczną, która szybko postawiła Domena na nogi. Adres Kranjca, u którego rzekomo znajdowały się Ema i Nika, i środki na podróż do niego.

W tej kwestii nie kłamał. Dziewczyny rzeczywiście tam były. Nie potrafię opisać ich radości gdy nas zobaczyły. I smutku, gdy dowiedziały się, że Cene już do nas nie dołączy. Robert i jego żona pozwolili nam u siebie zostać tak długo, jak tylko chcieliśmy. Chętnie z tego skorzystaliśmy, nie bardzo mając dokąd iść. Poza tym, nie chciałem od razu po tym wszystkim brać na siebie pełnej odpowiedzialności za dziewczyny. Nie wiem, czy dałbym sobie radę. Potrzebowałem kilku miesięcy, żeby dojść do siebie i z powrotem nauczyć się żyć w normalny sposób. Przyswoić te wszystkie rzeczy, które straciłem przez ostatnie pół roku.

Wojna domowa zakończyła się dwa tygodnie po naszym wyjeździe. Po tych kilku miesiącach spędzonych u Kranjca, wróciliśmy do domu. Tego prawdziwego. Naszego. Chociaż tak naprawdę nie mieliśmy pojęcia, czego się spodziewać po powrocie, ku naszemu zaskoczeniu jeszcze stał i nie wymagał poważniejszego remontu. Zostaliśmy w nim, by mieć blisko siebie rodziców i Cene, któremu symbolicznie wraz z Domenem zrobiliśmy drugi grób.

Miasto, choć zniszczone, funkcjonowało w miarę normalnie. Bardzo szybko udało się je odbudować, a ludzie, którzy przeżyli, szybko oswoili się z myślą, że to już koniec i znów trzeba zacząć żyć tak, jak kiedyś.

Po tym jak ja się pozbierałem, Domen jeszcze długo nie mógł sobie do końca poradzić. Jakakolwiek burza, czy hałas przypominający wystrzał, sprawiały, że na kilka sekund zamierał w miejscu. Nie zliczę ile nocy razem przesiedzieliśmy, nie mogąc zasnąć i rozmawiając o tym wszystkim. Przez ten czas bardzo się do siebie zbliżyliśmy. Kiedyś codzienne kłótnie, teraz nie miały miejsca. Po bardzo długim czasie wrócił do skakania, a ja bardzo go w tym wspierałem. Sam postanowiłem zając się młodszymi siostrami, ale zatrudniłem się w naszym klubie sportowym, bo przebywanie w tym otoczeniu było mi cholernie potrzebne.

Chociaż wciąż blisko trzymałem się z całym naszym sztabem szkoleniowym i zawodnikami, z Tepešem nie utrzymywałem kontaktu. On zdawał się tego nie rozumieć i nie raz próbował zachowywać się tak, jakby nic się nie stało. Tak jakbym nie wiedział, że mnie okłamał. Ostrzał artyleryjski był z rozkazu Słoweńskiego wojska i miał na celu pozbycie się separatystów z miasta. To Jurij od początku dowodził, w mieście nie miał nikogo ponad sobą, więc to on wydał ten rozkaz. Tak samo jak wszystkie poprzednie, również te dotyczące strzelania do byle kogo. Idąc tym tokiem myślenia, był odpowiedzialny również za śmierć Cene.

Bardzo długo zastanawiałem się, czy Katja jakimś cudem nie przeżyła wojny, ale nie udało mi się jej odnaleźć. Prawdopodobnie zginęła tamtej nocy w szpitalu. Lanišek też nie przeżył. Nie wiedziałem w jaki sposób zginął, ale podejrzewałem, że Tepeš miał z tym coś wspólnego. Może wiele mu zawdzięczałem, ale nie potrafiłem patrzeć na niego nie myśląc o tym, ile mam mu do zarzucenia.

O wiele rzeczy miałem pretensje również do samego siebie. Począwszy od decyzji o powrocie do Słowenii, poprzez wszystkie błędne wybory, aż do dopuszczenia do śmierci Cene, której nigdy nie wybaczyłem sobie w pełni. Ale miałem siły, by walczyć z poczuciem winy. Miałem dla kogo walczyć.

Przeszliśmy przez piekło. I nigdy nie zapomnę o ludziach, którym nie udało się z niego wydostać. O tych, którzy nam pomogli. Którzy byli nam bliscy. Jednak z czasem nauczyłem się skupiać na tych, których mam wokół siebie, a nie na tych, którzy odeszli.

Wiem, że mama, tata i Cene właśnie tego by ode mnie oczekiwali.

----------------------------------------------

No nie umiem pisać zakończeń i nic mojego zdania nie zmieni xD

Stało się, wojna skończona, podobnie jak ten ff. Nie osiągnął może rekordów popularności, ale kto mnie zna ten wie, że ja piszę głównie po to, żeby uwolnić głowę od tych wszystkich historyjek 😂 Tym bardziej cieszą mnie wszystkie Wasze gwiazdki i komentarze, za które serdecznie dziękuję ❤

I... Nie mogę się powstrzymać przed zdradzeniem kilku rzeczy, których może nie powinnam? 🤔

Od początku było dla mnie jasne, że nie chcę typowego happy endu, gdzie cała trójka żyje, do tego na przykład Katja i Peter biorą ślub, potem dom, dzieci, pies, kot, i love forever. Ble. 😂

Dlatego opcja, w której Cene miał JAKIMŚ CUDEM przeżyć (np. Tepeš nie przychodzi po nich po tygodniu, tylko tego samego dnia, w którym wraca Cene, oni myślą, że on nie żyje, a potem się okazuje, że tylko stracił przytomność i go spotykają po jakimś tam czasie) też odpadła.

Ktoś musiał zginąć. Peter? Nie no, przecież to on opowiadał całą historię, no to wtf, z zaświatów by tego nie robił xD Domen? Meh... Nie zasłużył. Wystarczająco go wymęczyłam xD

Drogą eliminacji padło na Cene. Nie poradził sobie, wysiadł psychicznie (chociaż tego nie udało mi się nakreślić tak wyraźnie jak chciałam. Miałam pomysł na scenkę, w której np. Domen się kręci w nocy po domu, a Cene myśląc, że to ktoś obcy, bierze broń i próbuje go zaatakować, nie zmieściła się niestety, no i jakoś tak to wyszło), postanowił odejść, jakoś w połowie drogi postanowił wrócić, ale stało się co się stało no i trudno.

Czy zasłużył? Nie. I to jest właśnie ta rzecz, o której pisałam przy okazji jednego z ostatnich rozdziałów. Ta moja refleksja, do której doszłam jakoś pod koniec pisania. To Cene miał w założeniu być tym, który przez słabą psychikę i nadmiar bolesnych doświadczeń, począwszy od powrotu do domu, poprzez rannego Domena, aż do zabicia człowieka, miał po prostu ześwirować. Podejmować irracjonalne decyzje, nielogiczne, niezrozumiałe i przede wszystkim, cholernie ryzykowne, a przy tym miał mieć myśli samobójcze. I tak było. Ale czy z jego winy?

Jakby nie patrzeć, to Peter do tego doprowadził, bo odtrącał go, spychał na bok na rzecz Domena i przekonania o własnej racji, a wszystkie kłótnie między nimi były z winy tego najstarszego. To on zaczynał popełniać błędy. Z każdym krokiem coraz poważniejsze. To on zachowywał się nielogicznie. To jemu wysiadła psychika i to nawet wcześniej, ale nie w takim sensie, że się załamał, tylko raczej za wcześnie przyzwyczaił się do takiego życia. Pozwolił, żeby Cene odszedł, potem myślał, że to on przyszedł ich pozabijać, aż w końcu zamiast siedzieć w piwnicy, postanowił wyjść, a Domenowi w razie czego kazał się zastrzelić (chociaż tutaj już raczej przeważała desperacja).

Od początku do końca miał być tym racjonalnym, wiedzącym co jest najlepsze i próbującym sobie poradzić z wariującym Cene, a wyszło na to, że i jemu zaczynało trochę odwalać. Zepsuł się, ale chyba dodało mu to realizmu i ostatecznie wyszło na dobre.

W każdym razie, jeżeli którykolwiek z nich zasłużył na śmierć, nie tylko za to, co zrobił, ale ze względu na to, że mógłby sobie po prostu nie poradzić po wojnie, to właśnie Peter.

No, była jeszcze opcja, żeby:

a: Po śmierci Cene obaj się zastrzelili;

b: Domen umarł (z głodu, choroby, cokolwiek), a Peter się zastrzelił (albo nie zastrzelił, bo wcześniej znalazł by go Tepeš);

c: Wszystko byłoby tak jak jest, z tym, że kiedy Tepeš znalazłby Petera, okazałoby się, że Domen nie żyje od kilku dni, a Prevcowi po prostu odjebało i tego nie zauważył xD

d: Peter nie zdążyłby wrócić do Domena po tym jak przyszedł Jurij;

I chyba najbardziej hardcorowa opcja, czyli, że tak naprawdę Cene nie został zastrzelony przez snajpera, tylko Peter go zajebał, bo był na niego wściekły.

Ale uznałam, że jak się trzymamy tematów wojny, to nie schodzimy na tematy psychozy bardziej niż do tej pory 😂 Chociaż byłoby to dość ciekawe i pewnie zaskakujące. Ale ja nie lubię uśmiercać bohaterów w czymś dłuższym niż one shot i gdybym ich wszystkich pozabijała to bym się z tym po prostu źle czuła xD Także ten. Dostali łagodny wymiar kary xD

Znowu się rozpisałam na koniec... No nic. Kolejna fajna przygoda (na bank nie ostatnia, może kolejne będą trochę weselsze xD), dziękuję jeszcze raz za wspieranie mnie przy tym projekcie i czekam niecierpliwie na Wasze opinie 💖

jesteście najlepsi! ❤💚💙💜💛

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro