V - Poświęcenie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kilka dni po tym jak Katja pomogła Domenowi, czuł się zdecydowanie lepiej, mimo iż daleko mu było do całkowitego powrotu do zdrowia. Cene po nocach szukał jedzenia, a ja... Walczyłem z głodem i coraz silniejszymi zawrotami głowy. Robiłem wszystko, żeby to wytrzymać. Nie mieliśmy na tyle jedzenia, żeby dla każdego wystarczyło. Cene co prawda coś przynosił, ale to wciąż było za mało. Nie powiedziałem im o tym. Tak samo jak o tym, że zrezygnowałem ze swojej porcji. Ale coraz trudniej było mi to ukryć i widziałem, że obaj coraz mniej wierzą w moje słowa. 

Potwierdzenie moich podejrzeń dostałem, kiedy siedziałem w kuchni, zastanawiając się, gdzie jeszcze moglibyśmy się wybrać w celu znalezienia czegoś przydatnego. W pewnym momencie Cene pojawił się obok i postawił przede mną talerz z kromką chleba i jakąś konserwą. 

- Masz. – powiedział z powagą.

- Nie chcę. Jadłem już. – odparłem spokojnie i odsunąłem talerz, żeby nie dać po sobie poznać, jak bardzo głodny jestem.

- Peter, skończ pieprzyć. – rzucił, ściszając głos i pochylając się nade mną. Spojrzałem na niego ze zdziwieniem i lekkim zmieszaniem. – Myślisz, że nie wiem, że od dwóch dni nic nie zjadłeś?

- Cene...

- Ledwo stoisz na nogach! Na cholerę siedzisz tu co noc, skoro nawet nie masz siły podnieść broni?!

- Ciszej. – powiedziałem dość surowym tonem.

- Bo co? Bo Domen usłyszy? I bardzo dobrze. Może razem wybijemy ci z głowy ten chory pomysł.

- Nie rozumiesz, że my nie mamy na tyle jedzenia? 

- I bez jakichkolwiek konsultacji, postanowiłeś, że po prostu przestaniesz jeść?

- A co miałem zrobić?! – spytałem, podnosząc głos i wstając – Zabrać tobie, czy jemu?!

- Powiedzieć nam o tym, żebyśmy wspólnie znaleźli jakieś rozwiązanie! To, że jesteś najstarszy, nie oznacza, że tu rządzisz i możesz podejmować takie decyzje sam!

Nie odpowiedziałem. Opanowałem nerwy, nie chcąc powiedzieć czegoś głupiego. Odwróciłem wzrok i zauważyłem Domena, który stał w drzwiach, opierając się o framugę i z powagą nam się przyglądał.

- Przestań łazić i wracaj do łóżka, bo nigdy nie wyzdrowiejesz. - powiedziałem surowo do najmłodszego z braci, na co on rzucił mi ironiczne spojrzenie.  

- Siedzimy w tym razem. – powiedział Cene, już całkiem spokojnym tonem głosu – I razem radzimy sobie ze wszystkim. Musimy działać tak, żeby w trójkę dotrwać do końca. Nie możesz tak robić, bo jesteś nam potrzebny w pełni sił, jasne?

Przytaknąłem skinieniem głowy, spuszczając wzrok i wciąż się nie odzywając.

- Cene ma rację. Nie możesz się poświęcać. Jasne, teraz wszystko skupia się wokół mnie, ale jeżeli mamy dać radę, to każdy musi dać coś od siebie. Każdy, a nie tylko ty. – stwierdził smutno Domen.

- Wiem, że czujesz się za nas odpowiedzialny, ale to już nie jest sytuacja z początku tego całego gówna, kiedy nie wiedzieliśmy co się dzieje i robiliśmy wszystko, co powiedziałeś. Dajemy sobie radę. Czasem lepiej, czasem gorzej, ale nauczyliśmy się żyć w tym świecie. Musisz to zrozumieć.

- Rozumiem. Po prostu...

- Wiem. – przerwał mi Cene, opierając dłoń na mojej głowie i lekko się uśmiechając – Wiem, że jesteś zdolny do wszystkiego, żeby tylko utrzymać nas przy życiu. Ale jeśli chcesz to osiągnąć, to o siebie też musisz dbać.

Spojrzałem na niego, ale szybko odwróciłem wzrok, nie chcąc dać po sobie poznać, jak bardzo przerasta mnie ta sytuacja. Oni do wszystkiego podchodzili z ogromnym optymizmem. Ja tak nie potrafiłem. I ostatnie czego chciałem, to zabić w nich nadzieję na poprawę. 

- To co proponujecie? – spytałem, patrząc na nich i tłumiąc w sobie wszystkie emocje. 

- Wszyscy jedzmy mniej. - stwierdził Cene - Jeżeli Domen poczuje się gorzej, to obaj oddamy mu swoje porcje i tyle. No i musimy znaleźć jakieś miejsce, w którym na pewno jeszcze zostało coś do jedzenia. 

Zgodziłem się. Młody obiecał, że będzie z nami szczery na temat swojego samopoczucia i w trójkę zaczęliśmy myśleć nad tym, gdzie najlepiej byłoby pójść tej nocy. 

- Może w szpitalu coś będą mieli? – spytał Domen.

- Nawet jeśli, to i tak bardzo nam już pomogli... - odparł z powagą Cene, przyglądając się mapie miasta. - A w tym opuszczonym domu na pewno nic nie zostało?

- Nie... Nie, wziąłem wszystko... Nic tam już nie ma... - wyjąkał nasz młodszy brat, a ja od razu podejrzliwie na niego spojrzałem, zauważając jak bardzo się zestresował tym pytaniem.

- Mógłbyś tam pójść i sprawdzić, to nie daleko. A potem szukać gdzieś w okolicy. – powiedziałem do Cene.

- Mhm, i tak chyba zrobię. Skoro wtedy przyniosłeś tyle rzeczy, jest duża szansa, że przeoczyłeś coś ciekawego.

- Nie Cene, nie idź tam. To strata czasu. Naprawdę nic tam już nie ma. – kontynuował Domen, coraz bardziej zdenerwowany, a my dzięki temu mieliśmy pewność, co do naszych podejrzeń.

- Domen... - zacząłem, patrząc z powagą na młodszego brata. – Nie poszedłeś tam wtedy, prawda?

- Poszedłem. – odparł, odwracając niepewny wzrok.

- Mów prawdę. – stwierdził surowo Cene.

- Mówię! Byłem w tym domu!

- Ale coś poszło nie tak? – kontynuowałem, wiedząc że za chwilę dowiem się, co naprawdę stało się tej nocy, kiedy wrócił postrzelony. 

Domen westchnął i odwrócił wzrok. Po chwili spojrzał na nas z jeszcze większą niepewnością, pewnie bojąc się naszej reakcji na to, co naprawdę zrobił. W końcu jednak zebrał się na odwagę i zaczął mówić, wbijając wzrok w podłogę. 

- Ten dom nie jest opuszczony... Od razu to zauważyłem, kiedy tam wszedłem. Widać było, że z niektórych rzeczy ktoś niedawno korzystał. Upewniłem się tylko, że nikogo nie ma i zacząłem wszystko zbierać. Wodę, jedzenie i tak dalej. A potem zobaczyłem...Pamiętacie tę lalkę, którą zawsze bawiła się Ema? Taką brzydką, szmacianą? 

- Pamiętam jak ją zgubiła i zrobiła aferę na pół miasta... - stwierdził Cene, lekko się uśmiechając na to wspomnienie.

- Na podłodze w tym domu leżała dokładnie taka sama. Myślałem, że mi się wydaje, więc ją podniosłem i wtedy usłyszałem skrzypienie podłogi za sobą. Odwróciłem się mając w jednej ręce lalkę, a w drugiej nóż. Spodziewałem się wszystkiego, że ktoś się na mnie rzuci, że mnie zastrzeli, że będzie się kłócił, generalnie że jestem w dupie i że to koniec. Ale tam stała dziewczynka. W wieku Emy. Tuliła do siebie jakąś maskotkę i płakała. Przez chwilę po prostu staliśmy i patrzyliśmy na siebie, bo ona była przerażona, a ja w szoku. W końcu zaczęła mnie prosić, żebym nie robił jej krzywdy. Chciałem jej oddać tę lalkę, ale bała się podejść. Więc po prostu położyłem ją na krześle i się odsunąłem, a kiedy ją wzięła, zaczęła ze mną rozmawiać. Wytłumaczyłem jej, że nic jej nie zrobię, spytałem czemu jest sama i tak dalej. I wiecie co się okazało? Że mieszka tylko z ojcem, który co noc chodzi po jedzenie i wodę. Co noc zostawia ją samą, sześcioletnią dziewczynkę, która poza ukrywaniem się, nie jest w stanie zrobić nic. Gdyby nie ta lalka, prawdopodobnie nie wyszłaby do mnie. 

- I co zrobiłeś? – spytał spokojnie Cene.

- wypakowałem wszystko co tam znalazłem i odstawiłem na miejsce. Nie mogłem im tego zabrać, byli w dużo gorszej sytuacji niż my... I wiem, że nie powinienem, ale zostałem z nią. Stwierdziłem, że posiedzę z nią godzinę. Żeby nie była sama. Przecież w każdej chwili mógł przyjść ktoś, dla kogo nie ma różnicy czy strzela do dziecka, czy dorosłego, byle tylko coś znaleźć.

Słysząc to, razem z Cene głęboko westchnęliśmy.

- Niech zgadnę co było dalej... Jej ojciec wrócił i cię postrzelił? – spytałem.

- Nie. To znaczy wrócił. I chciał mnie postrzelić. Ale szybko mu wytłumaczyłem, że nie chcę ich ani okraść, ani skrzywdzić, ani nic. Ta mała to potwierdziła. Jej ojciec po prostu mi podziękował i poszedłem. Nie chciałem wracać z pustym plecakiem, wiedząc w jakiej jesteśmy sytuacji, więc poszedłem kilka ulic dalej i wszedłem do innego domu, który wydawał się pusty. Też było w nim pełno rzeczy, więc wszystko szybko pozbierałem. I okazało się, że właściciel też jest. Tylko że on już nie miał takich pokojowych zamiarów.

- Wiesz, że to co zrobiłeś było cholernie nieodpowiedzialne i mogłeś zginąć? – powiedziałem, nie panując nad tym, że podnoszę głos.

- Wiem, ale gdyby Ema i Nika były tu z nami, nigdy nie pozwolilibyśmy, żeby zostały same. Żadne dziecko nie powinno być bez opieki w tym miejscu. Wiem, że jest ciężko i musimy przeżyć, ale... - nie dokończył, bo zaczął załamywać mu się głos. Wtedy też wszystkie nerwy mnie opuściły.

- Powinieneś był wrócić prosto do domu. - stwierdził ponuro Cene.

- Nie mogłem.

- Jasne, lepiej ryzykować życiem! – krzyknął, podchodząc do Domena – Jesteś skończonym idiotą! Czy ty nie rozumiesz, że większość ludzi w tym mieście bez problemu zabije cię jak psa?! Nie rozumiesz, że musisz uważać przede wszystkim na siebie?! Wiesz ile ryzykowałem, żeby znaleźć kogoś kto ci pomoże?!

- Wiem... Przepraszam... - powiedział cicho Domen, spuszczając wzrok.

Widząc, że Cene nie zamierza przestać na niego krzyczeć, chwyciłem go za ramię i odsunąłem od najmłodszego brata.

- No już, zostaw go.  - powiedziałem spokojnie. 

- Jasne, jeszcze mu powiedz, że nic się nie stało. Następnym razem niech oszczędzi nam kłopotu i pójdzie prosto do snajperów, na pewno mu pomogą. Przynajmniej rozwiąże się problem braku jedzenia. 

- Zamknij się i wyjdź! - krzyknąłem, a potem odprowadziłem go wściekłym spojrzeniem. Dopiero kiedy usłyszałem, że trzasnął drzwiami od swojego pokoju, przeniosłem wzrok na Domena.

- Hej... - wyszeptałem, chwytając go za barki.

Domen podniósł głowę i spojrzał na mnie. W jego oczach zaczęły pojawiać się łzy. 

- Naprawdę przepraszam... Ja po prostu nie umiałem inaczej...

- Wiem. Na Twoim miejscu zrobiłbym dokładnie to samo i jestem pewny, że Cene też. Cholernie się o ciebie bał, kiedy wróciłeś ranny, dlatego tak zareagował. Dobrze wiesz, że nigdy nie pozwoliłby, żeby coś ci się stało. Niedługo mu przejdzie, nie przejmuj się. 

Domen jedynie kiwnął głową, a ja lekko się do niego uśmiechnąłem i wyszedłem z kuchni. Poszedłem do pokoju, ale nie tego, w którym był Cene. Wiedziałem w jakim jest stanie i że potrzebuje spokoju. To był jego sposób na radzenie sobie z trudnymi sytuacjami. Ja czytałem książki, a on zamykał się w pokoju na jakiś czas. Nie wiem co robił, może po prostu siedział i wszystko układał sobie w głowie. Najważniejsze, że mu to pomagało.

Wyszedł dopiero po dwóch godzinach. Kiedy szedł do kuchni, mijał się z Domenem, który odwrócił wzrok, nie chcąc go prowokować. Ale jak tylko przeszli obok siebie, Cene chwycił go za ramię i odwrócił do siebie.

- Przepraszam. Nie powinienem był tego mówić. Nie zrobiłeś nic złego. Wręcz przeciwnie, udowodniłeś, że inni ludzie wciąż się dla ciebie liczą. To ważne, mało kogo byłoby obecnie stać na taki gest. Po prostu uważaj na siebie. – powiedział i lekko się uśmiechnął, po czym zaczął iść w swoją stronę.

Domen przez chwilę stał wpatrzony w niego.

- Ty zrobiłbyś inaczej? – spytał.

Cene się zatrzymał i spojrzał na niego z powagą. 

- Nie skrzywdziłbym dziecka. Ani nikogo innego, chyba że w obronie własnej albo waszej. Ale gdybym miał wybierać pomiędzy zostawieniem wody i jedzenia dla tej dziewczynki i jej ojca, a uchronieniem ciebie i Petera przed śmiercią, głodem czy czymkolwiek innym... Raczej nie zastanawiałbym się długo. – stwierdził i odszedł, a Domen po chwili rozmyślania nad słowami brata, poszedł do swojego pokoju.  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro