~~Rozdział 70~~

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Białowłosy lekarz oparł się plecami o drzwi, gdy tylko przeszedł progi do swojego niewielkiego gabinetu. Jasnego przez wpadające słońce, ale też nieuporządkowanego, obcy w tym miejscu. Panował tam całkowity harmider, jak nie książki, to papiery, a cudem było znaleźć niezagracone miejsce. Chaos taki, jak w jego umyśle, nie do opanowania, ani powstrzymania rozprzestrzeniania się go.

- Kurwa...- przekleństwo tak gorzkie w jego gardle, tak niezwyczajne. Kolana ugięły się pod nim, a on osunął się na ziemię, kładąc jedną stopę na podłodze, a prawy łokieć na kolano, sprawiając, że trzymanymi dokumentami, zasłonił swoją głowę i częściowo twarz, która już skrywała się w zgięciu łokcia.

Rozpierała go duma z siebie, ponieważ udało mu się wytrzymać, aż do osamotnionego pomieszczenia, bez kogokolwiek, kto widziałby każdy jego najmniejszy ruch. Jednak miał dość, zrzucając maskę z twarzy. Nie może się załamać przy pacjentach, ponieważ potrzebują jego pomocy, ani przy innych, ponieważ nie wiadomo, czy Ci również nie pragną od niego rady, wyciągnięcia z ciemności, czy wyleczenia.

Wiedział też, że jego zmęczenie jest niczym, co odczuwają jego drogie dzieci. Obiecał ich chronić, jednego już nie dał rady, mimo wszelakich starań i prób. Została mu dwójka, lecz czy sobie poradzi? Nie wie, ale jego głowa nie jest od takich rozmyślań. Na pewno się postara, wyznaczy cel i będzie do niego dążył, ale nic nie potwierdzi, czy dotrze kiedykolwiek do zwycięstwa.

Wziął wdech, zamykając zmęczone oczy. Problematyczne dzieci, ale jego. Gdyby miał wybrać jeszcze raz, czy weźmie ich pod swoją opiekę, czy nie - ponownie wybrałby odpowiedź pozytywną. Nie żałuje tej jednej decyzji, ani żadnej innej, którą wybrał.

Mniejszy ból, niewielkie straty, niemal niezauważalne, aż do śmierci jednego z jego podopiecznych.

Temu nie dało się w żaden sposób odmienić, zapobiec. Stało się, mimo wszelakich prób, pozostawiając cierpienie, ale też ważną lekcję, którą on nie raz dostał.

Nic nie pozostanie wiecznie, chociażbyśmy trzymali to pod kluczem, chronili własnym życiem.

Tym bardziej nie ludzie, persony wolne, same decydujące nad kolejnym krokiem. Nie można ich zatrzymać, bo i tak uciekną, będą jeszcze bardziej zaparcie dążyć do celu, nawet najgłupszego.

Kolejne westchnięcie, po czym podniósł się z podłogi, na nowo zakładając rodzicielską maskę, aby móc dalej służyć w imieniu życia, co wydaje się trochę ironiczne, zważając na to, kim na co dzień się zajmuje.

Przestępcy, Ci, którzy zabierają to, co on przyrzekł chronić, zwracać, szanować.

Ciche dwukrotne puknięcie w drzwi, wyrwało go z nieprzyjemnych, ale rozwijających myśli. Jednak osoba po drugiej stronie nie czekała, aż zostanie przyjęta, czy wpuszczona. Wszedł, jakby w pośpiechu, a na jego twarzy widoczna panika, zwykle źle zwiastująca każdemu.

- Potrzebujesz czegoś, kochanie?- zapytał głosem, który przyrównać można do mamy, cierpliwej i gotowej do wysłuchania próśb, czy zażaleń swoich dzieci, chcąc pomóc, jak najlepiej umie, bez względu na cene, jaką zmuszona będzie zapłacić.

- Izuku, on...- białowłosy lekarz zmrużył oczy, ach tak... Znowu jego problematyczne dziecko.

~~~

Zielonowłosy zmierzał korytarzem przed siebie. Był wdzięczny za odłożenie spotkania z Overhaulem, nawet jeśli dotyczyło to spraw nie jego, a organizacji mężczyzny z dziobem ptaka. Sprawiło to, że zdążył wytrzeźwieć na tyle, aby móc teraz zajść na spotkanie z nim.

Trochę mu zajęło wykiwanie swojego młodszego brata i sprawienie, aby ten nie wydał go Shinkarasu, ponieważ wiedział, że ten na bank się nie zgodzi, ani też nie poprze go, wręcz przeciwnie - skłonny był pomyśleć, że ten zatrzyma go i nie spuści z oczu, gdyby choć wymówił ten pomysł.

Nawet jeśli ta myśl mu się nie podobała, przekonał Kurogiriego do wytworzenia portalu, aby mógł bezpiecznie ulotnić się ze szpitala i znaleźć się jak najbliżej budynku organizacji, z którą miał nawiązać dobry stosunek. 

Jednak najpierw - łazienka szpitalna, gdzie czekał na niego barman, który prawdopodobnie upadł na głowę, jeśli mamy brać pod uwagę jego teraźniejsze zachowanie, tak różne od tego do czego przyzwyczaił się na przestrzeni tych kilku lat.

Nie miał czasu na te przemyślenia, ponieważ czas go naglił, a przywdzianie się w swój typowy przestępczy strój, nie należało do najszybszych zadań ze względu na ilość tych wszystkich połyskujących guzików. Z resztą... Musi się jakoś prezentować, prawda? A wygląda jak siedem nieszczęść, choć dzięki opiekuńczemu traktowaniu zmniejszyła się ta ilość do sześciu, więc nie jest tak źle, jak mogło być.

Otworzył drzwi do poszukiwanego pomieszczenia, przechodząc przez nie, aby po tym zamknąć je z cichym, prawie niesłyszalnym trzaskiem i przekręceniem klucza w zamku, który po chwili wrzucił do umywalki, sprawiając, że ten wleciał do rur, pozostawiając go bez wyjścia, czego potrzebował, aby przypadkiem nie zawrócić.

Jego oczy od razu wyłapały powieszony na wieszaku strój, który jednak został zasłonięty przez ciemną folię, która nie przepuszczała ani jednego skrawka tego ubrania, sprawiając, że te nawet nie wyglądało podejrzanie, a zwyczajnie transportowany garnitur, aby się nie pogniótł.

Prędko rozpoczął zmienianie odzienia, rzucając szpitalne gdzieś na krawędź umywalki, nie mając ochoty, aby cokolwiek innego z tym zrobić. Był akurat w trakcie zapinania ozdobnego paska, gdy jego wzrok natrafił na lustro, odbijające jego własną osobę. Zmrużył oczy, podnosząc dłoń to włosów i czochrając je, jakby dla sprawdzenia, czy rzeczywiście te są jego. 

Ich kolor wyblakł jeszcze bardziej niż dotychczas, choć wciąż posiadał brudnawo-zielony odcień. Dotknął swojego prawego polika gdzie to pojawiły się trzy piegi, robiąc jego twarz bardziej niesymetryczną, niż była przedtem. Zmrużył oczy i starał się zetrzeć wspomniane kropki, myśląc, że to nieśmieszny żart, albo zwyczajne zabrudzenie. Jednak na nic jego starania z wodą i mydłem, które udało mu się znaleźć w tym krótkim czasie w niewielkiej łazience dla pracowników.

Wzdychnął z cierpieniem, wracając do przywdziewania na siebie niebieskiego ubrania, dbając, aby te nie pozostało pognieciona, albo co gorsza - zabrudzone. Musiał wyglądać, aby reprezentować niechlujną Ligę. 

Poprawił pelerynę, aby ta dobrze zwisała na jego ramionach oraz zapiął dwa guziki prawego mankietu, by dobrze leżał na jego wychudzonym nadgarstku. Jednak ten nie chciał tego uczynić, sprawiając, że zielonooki skusił się na myśl zwężenia swojego przestępczego odzienia. Może w praniu się rozszerzyło? Temu kto go prał mogło się to przytrafić, nie każdy musi być idealny we wszystkim, czy coś w tym stylu.

- Kurogiri.- więcej nie musiał powiedzieć, aby obok niego otworzył się odpowiedni portal. Jeszcze chwycił swoje szpitalne odzienie, planując spalić je po drodze, czy coś w tym stylu. Przeszedł przez ciemną dziurę, która się za nim zamknęła, tak jak on zrobił to na świat, aby ponownie nie ucierpieć, aby nie czuć tego przygniatającego bólu, jaki uciskał jego klatkę, gdy ON padł przed nim martwy.

- Spal to.- polecił Dabiemu, rzucając w jego stronę zabrane odzienie. Mężczyzna uczynił to bez pytań, dobrze wiedząc, że teraz nie jest czas na żarty, a tym bardziej na dyskusje. Jednak nie powstrzymał się przed jednym komentarzem.

- Wszystko na te życzenie, mikrusie.- jedyne co dostał to ostre spojrzenie i cios z karty, która zadrapała jego ramię na tyle, że cienki strumyczek krwi powoli spłynął niżej. Niewielka ranka dosyć szybko się zaskrzepiła, ale żaden z filarów nie odezwał się już żadnym słowem, nie mając zamiaru skończyć z jakimkolwiek fizycznym uszczerbkiem przez brata ich zmarłego lidera.

To jeszcze nie dzisiaj, ale może jutro? Może za kilka godzin, czy nawet minut... Izuku nie potrafił długo przelewać swojej złości na własną rodzinę, teraz po prostu nie mógł utrzymać emocji.

A Liga dobrze o tym wiedziała, bo może i szkoła go trochę uspokoiła, ale w głębi wciąż jest tym agresywnym i żądnym przygód dzieciakiem, co wcześniej.

To się nie zmieniło, nawet po jego śmierci, tak.

Spalmy ich.

Deku został zignorowany, jakby go nawet nie było, ale widocznie to nie powstrzymało rozbawienia głosika w głowie, który już po chwili uwiesił się na ramieniu starszej wersji siebie, lewitując nad ziemią, tworząc coś w rodzaju nieistniejącego ciężaru, trajkotającego mu nad uchem.

I nikt inny go nie usłyszy, tym musi zająć się sam, jednocześnie dbając, aby nie skończyć w psychiatryku.

~~~

Licznik Słów: 1242

Data napisania: 04.04.2022

Data publikacji: 04.04.2022

Notka:

---

Miejsce na komentarze, wasze Story Time i wszystko inne==>

>Miłego Dnia!
- Ciao!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro