||A. Semenič|| Imagination

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Miałem pięć lat, kiedy rodzice pierwszy raz zabrali mnie na narty. Chociaż pierwszy zjazd z małego stoku zakończył się w zaspie, z nogami do góry, od razu mi się spodobało. Od tamtej pory zakochałem się w zimie i w tym, co można robić, kiedy świat pokryje biały puch. Próbowałem wielu różnych dyscyplin związanych i z nartami i ze snowboardem, ale odkąd zobaczyłem skoczków narciarskich trenujących w Planicy wiedziałem, że to jest właśnie sport, który chcę uprawiać. Poprosiłem rodziców, żeby zapisali mnie na treningi. Nie mieli nic przeciwko. Pieniądze nigdy nie były problemem dla pary prawników, a fakt, że ich syn zainteresował się sportem, był tylko powodem do dumy.

Problem pojawił się w momencie, w którym zrozumiałem, że to właśnie skoki narciarskie są tym, co chcę robić w życiu. Tym, z czego chcę żyć. Tym, czemu chcę się poświęcić w stu procentach. Stały się dla mnie ważniejsze niż szkoła i wszystko inne. To bardzo nie pasowało mamie i tacie. W końcu od początku mieli na mnie inny plan. Jako ich jedyny syn, miałem przejąć po nich kancelarię i to było dla nich tak oczywiste, że nawet gdybym postanowił zostać prezydentem, szybko próbowaliby wybić mi ten pomysł z głowy.

Na początku tylko ze mną rozmawiali, tłumacząc, jak bardzo ten sport jest niebezpieczny. I jak bardzo nieopłacalne jest poświęcanie się mu. Ale ja nie słuchałem. Byłem świadomy ryzyka i trudności, jakie mnie czekały i byłem na nie gotowy. Im więcej słuchałem o tym, że nie warto, tym bardziej mnie do tego ciągnęło, a oni z coraz większym rozgoryczeniem patrzyli, jak oczy lśnią mi na sam widok Letalnicy. Patrzyłem na nią tak, jak normalni chłopcy patrzą na ładne koleżanki, wyobrażając sobie, jak pewnego dnia biję na niej rekord świata.

Gdy rozmowy nie pomogły, zaczęły się kłótnie i w końcu brak wsparcia finansowego. To był duży cios, ale nie pozwoliłem, by cokolwiek podcięło mi skrzydła. Pomoc kolegów i obietnice sukcesu, które słyszałem od trenera, były dla mnie wystarczającym motywem, by walczyć o swoje za wszelką cenę. Pieniądze zarabiałem pomagając na terenie skoczni, czasem też w sąsiedztwie. Gdy rodzice zamykali drzwi na klucz, wychodziłem z domu przez okno. Schowane narty pożyczałem z klubu. Wyrzucony kombinezon też zawsze jakoś udawało mi się znaleźć. 

Choć dla mnie była to po prostu pogoń za pasją, oni uważali, że wszystko robiłem im na przekór. Że swoim zachowaniem plułem im w twarz, podczas gdy oni chcieli zapewnić mi dobrą, stabilną przyszłość. Jeszcze przed moimi narodzinami opisali całe moje życie. Wiedzieli jak będzie wyglądało od początku do końca.Wcześniej ode mnie wiedzieli co, gdzie, z kim i dlaczego.  A gdy dotarło do nich, że ich perfekcyjnie zaplanowane dziecko idzie swoją drogą i nie są w stanie temu zapobiec, wyrzekli się go.

Dobrze pamiętam ten dzień. To była kolejna w tym tygodniu awantura, podczas której pierwszy raz w życiu wykrzyczałem im wprost, że nie zmarnuję swojego życia na bycie prawnikiem. Że pieprzę pieniądze i stabilizację, bo wiem, że moje życie może być znacznie bardziej wartościowe. Pamiętam łzy mojej mamy, które po moich słowach momentalnie zaczęły spływać po jej policzkach. Pamiętam zawód w oczach mojego taty i cios z otwartej dłoni w twarz. Bolało bardziej, niż mógłbym się spodziewać. Ale bez bólu nie da się zwyciężyć. Wiedziałem, że nie mam czego szukać w tym domu, więc spakowałem wszystkie swoje rzeczy i po prostu wyszedłem.

Na początku było mi bardzo ciężko. Szesnastolatek bez pracy i dachu nad głową to raczej beznadziejny przypadek. Na szczęście przez lata treningów poznałem wielu przyjaciół którzy byli dla mnie tym, czym moi rodzice powinni być. Wspierali mnie i pomagali jak mogli wiedząc, że w razie konieczności odwdzięczę im się tym samym. Z jednym z nich, zaprzyjaźniłem się wyjątkowo mocno. Był dla mnie jak brat, którego nie miałem. I to właśnie on, Nejc Dezman, przygarnął mnie do siebie. Jego rodzice byli bardzo wyrozumiali i nie mieli nic przeciwko. Współczuli mi mojej sytuacji. A ja do dziś nie potrafię opisać, jak bardzo jestem im wdzięczny. 

Pierwsze tygodnie były koszmarne. Dziecko, które zawsze miało wszystko podane na srebrnej tacy, nagle zostało pozostawione same sobie i musiało sobie poradzić. Wiele razy miałem dość. Wiele nocy przepłakałem, myśląc o poddaniu się i powrocie do domu. Ale wiedziałem, że moi rodzice tylko na to czekają, i że powrót będzie oznaczał rezygnację z ukochanego sportu. Dlatego zacisnąłem pięści i postanowiłem, że skoro to wszystko zaszło już tak daleko, zrobię wszystko, by postawić na swoim.

W końcu pojawiły się efekty mojego uporu. Treningi zaczęły przynosić rezultaty w postaci dobrej formy, wraz z nią pojawiły się wyniki w międzynarodowych zawodach, a niedługo później sponsorzy. I co najważniejsze, zagrzanie miejsca w pierwszej kadrze. Zdobywanie kolejnych osiągnięć było dla mnie jak skakanie po płytkach na chodniku, łatwe i przyjemne. Byłem dumą dla trenera, klubu i całego narodu. Miałem mieszkanie, samochód, przyjaciół z dzieciństwa, o których nigdy nie zapomniałem oraz nowych, z reprezentacji, którzy okazali się równie wartościowi. Miałem fanki, śliczne dziewczyny wpatrzone we mnie jak w obrazek.

Moje życie było szybkie, szalone i beztroskie, bawiłem się nim, korzystałem najlepiej jak potrafiłem i robiłem wszystko, by udowodnić rodzicom, że mój wybór jest słuszny. Jedynie skoki traktowałem poważnie. Przynajmniej do momentu poznania kobiety, która raz na zawsze poukładała mi w głowie i nadała mojemu życiu jeszcze większej wartości. To dzięki niej osiągnąłem swoje największe sukcesy. Zdobyłem Kryształową Kulę i złoto olimpijskie, czyli to, co było moim celem odkąd tylko dowiedziałem się, na czym polega rywalizacja w skokach. I chociaż pozostało jeszcze tak wiele do zdobycia, czuję się całkowicie spełniony. Bo wiem, że pomimo wszystkich przeciwności nie poddałem się i...

- Anže, słuchasz mnie?

Wyrwany z zamyślenia, spoglądam w zimne oczy stojącej nade mną brunetki.

- Klient czeka w gabinecie.

- Ten od żony alkoholiczki? - pytam obojętnie.

- Zajmij się nim. - mówi kobieta, przewracając oczami i odchodząc.

Kątem oka patrzę jak wychodzi z pokoju. Ta kobieta jest moją żoną, chociaż nie z mojego wyboru. Tak jak wszystko w tym cholernym, prawniczym życiu. Moje, choć wcale przeze mnie nie chciane.

Gaszę papierosa w popielniczce, smutno uśmiechając się pod nosem.

Nazywam się Anže Šemenič. I jestem tchórzem, który tak naprawdę żyje tylko w swojej wyobraźni.

----------------------------------------

Zaczynamy noworoczną serię shotów. Wiem, że miała być w listopadzie/grudniu, ale cóż. No wyszło jak zwykle 🤗

Pomysłów mam dużo, więc możecie się spodziewać powiadomień częściej niż raz w miesiącu. A dodatkowo w tym roku robię sobie challenge, że każdy shot będzie o kimś innym. Ciekawe czy mi starczy skoczków 😂

Witam Was więc w 2019 roku czymś trochę depresyjnym, ale może też w pewnym sensie motywującym do brania swojego życia we własne ręce, bo nikt go za Was nie przeżyje 😉

Wszystkiego dobrego w nowym roku i miłego czytania 💖

~ Kurolilly

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro