||A. Wellinger x S. Leyhe x K. Stoch|| Another love

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wracam do domu po kolejnym konkursie, w którym osiągnąłem zadowalający mnie wynik. Gdy otwieram drzwi naszego mieszkania, dociera do mnie zapach obiadu. Zdejmuję kurtkę, buty i wchodzę dalej. Wchodząc do jadalni, dostrzegam, że stół jest nakryty. Znajdują się na nim świece, butelka wina, dwa kieliszki i kilka innych rzeczy. Zanim w ogóle udaje mi się skojarzyć fakty, czuję obejmujące mnie od tyłu ramiona i ciepły oddech na swojej szyi. 

- Gratuluję - szepcze, a następnie przywiera ustami do mojej skóry, delikatnie mnie całując. 

Lekko się uśmiecham.

- Steph, nie musiałeś... - mówię, odwracając się do niego i zamieram, widząc sine ślady na jego twarzy. 

- Przecież to twoje pierwsze zwycięstwo w sezonie - niezrażony moim zaskoczeniem, wciąż się uśmiecha. Udaje, że nic się nie stało - Musimy to uczcić. 

- Byłeś u swoich rodziców? 

- Odwiedziłem mamę - mówi, odwracając wzrok, a jednak nie puszczając mojej dłoni, którą chwycił chwilę wcześniej - Nie sądziłem, że ojciec wróci tak wcześnie. Ona też nie. Chodź, bo wystygnie. 

Ciągnie mnie za rękę do stołu i po chwili już jemy razem posiłek, nie wracając do tematu jego ojca, który odkąd dowiedział się o jego orientacji, znęcał się nad nim. Pozwoliłem mu u siebie mieszkać, bo to przez miłość do mnie, to wszystko wyszło na jaw. Poczułem się wobec niego jakoś zobowiązany. Może w pewnym sensie odpowiedzialny za niego. 

I chociaż, jako jego oficjalny chłopak, powinienem iść do jego ojca i raz na zawsze kazać mu trzymać się od Stephana z daleka, nie robię tego. Nie robię nic. Nie czuję takiej potrzeby, a on tego ode mnie nie wymaga. Dobrze wie, jak wygląda ta relacja. 

Chociaż wysprzątał całe mieszkanie, przygotował posiłek i zadbał o to, bym ja nie musiał już robić nic, nie potrafię okazać mu więcej wdzięczności, poza zwykłym "nie musiałeś". Chociaż wielokrotnie powtarza, jak dumny był, widząc, że staję na podium, ja nie jestem w stanie powiedzieć tego samego o nim.

Później zmienia temat, proponując wspólny wyjazd, przynajmniej na jeden dzień. Żeby mógł się mną nacieszyć, zanim znów udam się na kolejne zawody. Odmawiam. Nie mam na to ochoty, ani sił. Poza tym, nawet nie wiem, gdzie mógłbym go zabrać.

Chociaż jego oczy aż iskrzą z radości i podekscytowania, gdy wręczam mu pluszaka, którego dostałem podczas dekoracji, dobrze wie, że dostał go tylko dlatego, że nie miałem co z nim zrobić. Tak jak z każdym poprzednim.

Gdy mnie całuje, nie oczekuje, że oddam mu chociaż połowę tego uczucia, które on okazuje mi. Wie, że to nie nastąpi, chociaż bardzo bym chciał, żeby tak się stało. Gdy mnie przytula, nie oczekuje niczego, poza chwilowym poczuciem bezpieczeństwa. Nawet jeśli tak bardzo pragnę dać mu trochę ciepła i troski. 

A gdy nadchodzi noc, rządząca się swoimi prawami, nie daję mu takiej namiętności, jakiej by oczekiwał i o jakiej marzy. Ale on i tak powtarza, że jestem idealnym kochankiem. 

Ponieważ jemu to wystarcza. Moja obecność, nic nie znaczące, obojętne gesty, które nigdy nie będą kierowane uczuciem.

I chociaż wie, że nic więcej ode mnie nie dostanie, nie odejdzie. Bo jego miłość do mnie jest nieskończona.

Wyjeżdżam na kolejne zawody. Wyczekuję ich z utęsknieniem, ale nie ze względu na konkurs i walkę o kolejne zwycięstwa.

Ze względu na niego. Skoczka z Polski, tego, na którego widok moje serce i oddech się zatrzymują. Tego, za którym skoczyłbym w ogień. Tego, któremu dałbym się wrzucić w sam środek piekła, gdyby to oznaczało, że choć przez chwilę mógłbym trzymać jego dłoń.

Gdy mnie mija, uśmiecha się lekko. Czasem zapyta co u mnie. Czasem pogratuluje wyniku. Moje imię wybrzmiewające z jego ust sprawia, że moje policzki stają się czerwone, a język zapomina, jak kreować słowa. 

Odchodzi, idzie dalej w swoją stronę, a ja mam ochotę iść za nim. Do szatni, do hotelu, do Polski, do jego domu. Być przy nim już zawsze, podążać jak najwierniejszy pies, żyć i umrzeć razem z nim. On jest moim powietrzem, moim tlenem niezbędnym do życia. Gdy go widzę, nic innego nie ma dla mnie znaczenia. Nie ma nic, poza nim. Nawet gdyby świat stanął w płomieniach, wciąż uparcie podążałbym jego śladem, nie zważając na niebezpieczeństwo. Nawet gdybym umierał, moje myśli byłyby skupione na nim.  

Jego obojętność, wynikająca z nieświadomości, zabija mnie powoli. Dzień po dniu, godzina po godzinie, minuta po minucie, po to, by znów przywrócić mnie do życia zwykłym "Cześć Andi, co u ciebie?" 

I chociaż wiem, że nigdy nic więcej od niego nie dostanę, moja miłość do niego i tak zawsze będzie nieskończona.

--------------------------------------------
Myślałam, że będzie trochę dłuższe 🤔 Ale jest okej 🤗

Na podstawie:
Tom Odell - Another love
Bring Me The Horizon - Follow You
Oraz własnych doświadczeń :')

Miłego czytania 💖

~ Kurolilly

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro