||E. Klimov|| Somebody to someone

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wraz ze wschodem słońca otwieram oczy, spoglądając na drugie łóżko w moim hotelowym pokoju, nie zajmowane przez nikogo. 

Opuszczam pomieszczenie, idąc powoli korytarzem, na którym napotykam sympatyczne uśmiechy Krafta i Hayböcka, trzymających się za dłonie.

Docieram do windy, której drzwi otwierają się, by ukazać moim oczom obściskujących się Wellingera i Leyhe. 

Po drodze na stołówce jeszcze mijam najstarszego Prevca i Stocha, obdarzających się czułymi uśmiechami i spojrzeniami. 

Podczas śniadania siedzę przy stole samotnie, ze wzrokiem wbitym w talerz, ponieważ jeżeli spoglądam gdziekolwiek indziej, dostrzegam zakochane pary. Eisenbichler z Freitagiem, Tande z Forfangiem, Żyła z Kotem, nawet Domen Prevc, zamiast siedzieć ze swoją kadrą, zajmuje miejsce koło tego swojego młodego Szwajcara. 

Spoglądam więc na okno, za którym widzę Zajca i Jelara, najwyraźniej wracających z porannego, romantycznego spaceru. Tuż za nimi Bartol i Semenič już przymierzają się, by rozpętać wojnę na śnieżki. 

Podczas konkursu mijam kolejnych. Insama z Learoydem, Boyd-Clowes'a z Bicknerem, średniego Prevca z Laniškiem... Nawet Fettner, uchodzący za wiecznego samotnika, w końcu uległ i oddał swoje serce Aignerowi. 

A ja? Zawsze sam, nie posiadający nawet jednego kolegi w kadrze, nie mówiąc już o kimś więcej. Wiecznie samotny, jedynie przemykający niczym cień, pomiędzy tymi wszystkimi szczęśliwymi, pełnymi miłości związkami. 

A przecież ja też chciałbym znaleźć kogoś, z kim byłbym szczęśliwy i komu to szczęście mógłbym dać. Też chciałbym znaczyć dla kogoś tyle, ile każdy z nich znaczy dla tego drugiego. Też chciałbym być czyimś całym światem. 

Móc skraść jeden pocałunek, chwycić za dłoń i iść na ten spacer o wschodzie lub zachodzie słońca, cieszyć się ze wspólnych sukcesów i pocieszać wzajemnie w przypadku porażek. Przeżyć te nieprzespane, namiętne noce lub wręcz przeciwnie, spać spokojnie, mając w objęciach tę ukochaną osobę.

Czy naprawdę oczekuję zbyt wiele? Czy moje marzenia naprawdę nigdy nie zostaną spełnione, a prośby wysłuchane? Czy już zawsze będę zmuszony jedynie obserwować z boku tę miłość dziejącą się wokół mnie i zamiast czuć to samo, będę jedynie zazdrościć? 

Po zakończonym konkursie wracam do hotelu i znów snuję się po korytarzu, zagubiony we własnych myślach. Intensywnie zastanawiam się nad powodem takiego stanu rzeczy. To nie tak, że nie zwracam uwagi na tych którzy, podobnie jak ja, jeszcze nie odnaleźli swojej wielkiej miłości. Zwracam, jednak oni zdają się nawet nie brać mnie pod uwagę. Dlaczego? Czy coś jest nie tak, z moim charakterem? Przecież jestem miłym człowiekiem. Na uśmiech odpowiadam uśmiechem, szanuję wszystkich, lubię pomagać, kocham zwierzęta i widok nocnego nieba. Lubię zarówno horrory, jak i komedie romantyczne, zawsze uważałem się za bezkonfliktowego człowieka, potrafiącego się dostosować do każdej osoby. Byłbym ideałem.

Zatrzymuję się w hotelowym lobby, stając przed ogromnym lustrem, wiszącym przy jednej ze ścian. Spoglądam w swoje odbicie, szukając powodu w wyglądzie fizycznym. Może to prawda, że jestem wizualnie dyskusyjny, ale czy jest aż tak źle? A może to kolor włosów, których marchewkowy odcień nie jest powszechnie uważany za szczyt atrakcyjności. A może coś innego? 

Wzdycham głęboko i znów spuszczam wzrok, kierując się do wyjścia z hotelu. Wychodzę z cichą nadzieją, że to na samotnym, nocnym spacerze, przypadkowo spotkam miłość swojego życia. W końcu gdzieś musi być. 

Tak pogrążony w tych przemyśleniach, nie zauważam osoby zmierzającej prosto na mnie i już po chwili wpadam na nieco niższą ode mnie osobę, zaburzając jej równowagę. Widzę jak coś, czego piękna nie potrafię nawet opisać, zmierza w kierunku twardej, kafelkowej podłogi i bez zastanowienia rzucam się na ratunek. W ostatniej chwili chwytam w dłonie ten ósmy cud świata, ochraniając go przed bolesnym upadkiem i momentalnie przyciskam do swojej piersi, biorąc głęboki oddech pełen ulgi. 

Czując, jak poziom adrenaliny w mojej krwi powoli się obniża, spoglądam na tę piękność jeszcze raz i czuję jak w moich oczach pojawiają się pierwsze łzy, gdy uświadamiam sobie, że...

Znalazłem Cię. Znalazłem moją miłość.

- Hej, niezły refleks! - słyszę z góry.

Spoglądam na stojącego nade mną Piotrka Żyłę, który przygląda mi się z szerokim uśmiechem. Odwzajemniam gest i podnoszę się powoli, wciąż trzymając swój skarb w objęciach. 

- Chyba cię wybrała - mówi Polak, wskazując z zadowoleniem na moją ukochaną.

Widzę, że chce powiedzieć coś jeszcze, ale w tej samej chwili zostaje zawołany przez Dawida, niosącego reklamówkę z przekąskami. Najwyraźniej szykuje się kolejna impreza. 

- Jeśli masz wolny wieczór, to wpadnij do nas, mam tego więcej - mówi na odchodne, uśmiechając się znacząco i odchodzi do swojego kolegi. 

Ale ja już wiem, że tym razem nie mam wolnego wieczoru. Nie, nie tym razem. Mam lepsze plany, niż siedzenie w pokoju z samymi zakochanymi parami i rozmawianie o nieistotnych rzeczach. 

- Nie... - szepczę sam do siebie i uśmiecham się do niej. - Dzisiejszy wieczór spędzimy we dwoje. 

Widząc, jak akceptuje moją decyzję, uśmiecham się szerzej i maszeruję do swojego pokoju z dumnie uniesioną głową, w końcu szczęśliwy i spełniony. W końcu mogący uwolnić drzemiące we mnie pokłady miłości.

W końcu posiadający swoją własną... Jedyną... Wyjątkową... Najpiękniejszą...

...Żubrówkę 0,7l.

----------------------------------------
Miałam dzisiaj pisać smęta i nawet zaczęłam, ale mam za dobry humor 😂

Ten shot miał być o jakimś shipie z kosmosu, a nie o Rudym Rusku i wódce, ale jak już mi wpadł ten pomysł do głowy, to nie potrafiłam się go pozbyć 😂

Generalnie napisane dla beki, ale podczas pisania już się tu dopatrzyłam drugiego dna. No cóż, najwyraźniej ja nie potrafię pisać lekkich, w stu procentach zabawnych, nie pozostawiających wątpliwości, rzeczy.

Dlatego macie coś zabawnego w jakichś 40% 😅

Miłego 💖

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro