||K. Stoch x S. Kraft|| You're Welcome

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Już pod koniec pierwszej serii każdy wiedział, jak będzie wyglądać druga. Wiatr wiał we wszystkie strony, z każdą minutą potęgując swoją siłę, co w połączeniu z, kolejnym w tym sezonie, popisem całkowitej niekompetencji sędziów i stojącego na ich czele Sedlaka, dało taki, a nie inny efekt. Równie dobrze mogliśmy wylosować numerki odpowiadające miejscom zajętym w konkursie, wyszłoby na to samo. Podmuchy z tyłu skoczni się wzmagały, belka stała w miejscu, a kolejni zawodnicy, jeden po drugim, przegrywali z beznadziejnymi warunkami, nie będąc w stanie zrobić nic, pomimo znajdowania się w bardzo dobrej formie. Byli na straconej pozycji, jeszcze zanim znaleźli się w powietrzu. 

Markus, Johann, Karl i wielu innych zostało puszczonych na stracenie. Aż żal było patrzeć na to, jak rozpaczliwie próbują utrzymać równowagę, zmagając się z podmuchami z boku skoczni, a jednocześnie poszukują chociaż lekkiego wietrzyku z przodu, by osiągnąć coś więcej, niż wyrównanie rekordu Wielkiej Krokwi. 

Zostało nas pięciu, kiedy pojawiły się pierwsze, dłuższe przerwy. Domen, ja, Timi, Ryoyu i Ty. Prevca ściągali z belki chyba ze trzy razy. Trzymali go wystarczająco długo, żeby z nerwów zaczął zbyt mocno przygryzać wargę, która szybko zabarwiła się na czerwień. Gdy już wreszcie pozwolili mu skoczyć, Zajc zamknął oczy, zapewne obawiając się o to, jak poradzi sobie jego kolega z kadry. Podejrzewałem, że Peter również ze strachem obserwował wszystko z dołu, jak zwykle czekając na młodszego brata przy zeskoku.

Cisza, która zapadła już po tym, jak Domen wylądował, tylko utwierdziła nas w przekonaniu, że on był kolejnym, który poległ w tej nierównej bitwie.

No i nadeszła kolej na mnie. Zanim jednak wszedłem na belkę startową, spojrzałem z uśmiechem na pozostałą trójkę. W oczach Timiego nie widziałem nic, prócz strachu. Obawy o własne bezpieczeństwo. Ryoyu przeciwnie, wręcz emanował pewnością siebie, jak zawsze nieustraszony.

No i Ty.

Ty, który osiągnąłeś już tak wiele. Znasz doskonale smak zarówno porażki, jak i zwycięstwa w różnej postaci. Masz na koncie wiele trofeów, w tym te najważniejsze, ale wiem doskonale, że żadne z nich nie jest dla Ciebie nawet w połowie tak cenne jak to, którego jeszcze nie udało Ci się zdobyć. Zwycięstwa na własnej ziemi. Tu, w Austrii. W Twoim domu.

Patrzę na Ciebie, a Ty odwzajemniasz spojrzenie. Widzę w nim gasnącą nadzieję. Obawę. I jakiś rodzaj troski. Bezgłośnie, samym ruchem ust mówisz "uważaj na siebie", a ja odpowiadam na to nieco szerszym uśmiechem. Wiem, że boisz się, że nie uda Ci się obronić pierwszego miejsca. Wiem też, że przerażają Cię te warunki, ale ten strach wynika z troski o innych, a nie o siebie samego. Nie chcesz, żeby komukolwiek stała się krzywda. Żeby ktokolwiek opuszczał to miejsce z niesmakiem. I rozumiem Cię doskonale. Przecież podczas zawodów w Wiśle i Zakopanem, czuję to samo.

Siadam na belce, a kiedy zapala się zielone światełko, Michal z rezygnacją macha chorągiewką. Cóż, wygląda na to, że ja również nie mam na co liczyć.

Wstrzymuję uśmiech, który mimo mojej woli, próbuje wtargnąć na moje usta, odbijam się, a po sekundzie jestem już w powietrzu. Czuję jak wiatr wiejący w plecy, pcha mnie w dół. Uczucie porównywalne do tego, jakby ktoś pociągnął mnie za narty w stronę buli. I chociaż mógłbym z tym walczyć, nie chcę. Poddaję się. Kapituluję.

Ląduję znacznie wcześniej, niż naprawdę dałbym radę, gdybym się postarał. I dopiero, gdy moje narty na stałe stykają się ze śniegiem, pozwalam sobie na ironiczny uśmiech. Odstawiam teatrzyk, rzucając uszczypliwy komentarz do kamery, zaadresowany do Borka Sedlaka, a później schodzę z zeskoku i czekam na efekty mojego sabotażu.

Patrzę na Roberta, który od dłuższego czasu zajmuje miejsce lidera. Pewny siebie, z cwaniackim, aroganckim uśmiechem, czeka aż ostatnia trójka polegnie, a on zgarnie zwycięstwo. Odwracam wzrok i spoglądam na Japończyków, którzy ze zniecierpliwieniem czekają na skok swojego lidera. Dalej stoją Słoweńcy. Anze Lanisek, nerwowo gryzący swoją rękawiczkę, ze wzrokiem wbitym w rozbieg, obok niego reszta ich ekipy. Peter stoi nieco dalej i mierzwi włosy młodszego brata, coś do niego mówiąc, zapewne pocieszając go po niezbyt udanej próbie.

Twoi koledzy też kręcą się niedaleko. Oni wciąż wierzą w Twoje zwycięstwo. Widzę to. Są gotowi, by wybiec na zeskok w chwili, w której wylądujesz za zieloną linią, wygrywając i spełniając jedno ze swoich najskrytszych marzeń.

Uśmiecham się na ten widok, bo wiem coś, czego nie wie żaden z nich. Triumfalna radość niedługo zniknie z twarzy Johanssona. Japończycy nie doczekają się skoku Ryoyu. Słoweńcy nie muszą się martwić o Timiego. A Austriacy z Michaelem na czele, nie będą mieli okazji, by gratulować Ci zaraz po Twoim skoku. Będą musieli poczekać, aż wrócisz na dół mniej oczywistą drogą.

Bo wbrew temu, co wydaje się większości i co ja sam o sobie mówię, mam pewien wpływ na przedstawicieli FiS'u. Swoimi sukcesami i sławą, jako najlepszy skoczek narciarski z Polski, wyrobiłem sobie autorytet, niewidoczny dla osób trzecich, choć dość oczywisty. Bo przecież Kamil Stoch nigdy na nic nie narzeka. Kamil Stoch jest mistrzem, cenionym nie tylko ze względu na zdobyte trofea i medale, ale przede wszystkim za skromność i szacunek do kwestii, na które pozornie nie ma wpływu. Więc jeżeli ten fenomenalny zawodnik, wyraźnie znajdujący się w świetnej formie, chrzani całkowicie swój skok, a później zachowuje się jak nie on, reagując ironicznie i krytycznie wobec sędziów i warunków panujących na skoczni, to znaczy, że trzeba coś zrobić. Podjąć decyzję, zainterweniować.

Sedlak ulega mojej manipulacji i już po kilku minutach do wszystkich dociera informacja, że druga seria zostaje anulowana. Johansson się wścieka, Japończycy są wyraźnie rozczarowani, Słoweńcy wyraźnie odczuwają ulgę, a Austriacy szaleją z radości. Podobnie jak całe trybuny. Całe miasto. Być może cały kraj.

Zrobiłeś to, Stefan. Wygrałeś swój pierwszy konkurs na własnej ziemi, chociaż nie w takim stylu, w jakim byś chciał. I tak, ten dzień pozostawi niesmak u wielu osób. A na Ciebie spadnie krytyka od kibiców z innych państw.

Ale prawda jest taka, że zasłużyłeś na to zwycięstwo i masz prawo się z niego cieszyć. Więc ciesz się, świętuj, czerp jak najwięcej radości z tego dnia, wraz ze swoimi przyjaciółmi. Pozwól, że ja tylko szczerze Ci pogratuluję i usunę się w cień, by jak zwykle podziwiać Cię z boku i cieszyć się Twoim szczęściem.

Gdy stoisz na najwyższym stopniu podium, a wokół rozbrzmiewa melodia Twojego hymnu, połączona z tysiącami głosów, ja uśmiecham się pod nosem, dumny z tego, że udało mi się spełnić Twoje marzenie.

Cóż, nie ma za co. Prawda jest taka, że dla Ciebie byłbym gotów do znacznie większych poświęceń. I chociaż Ty nigdy nie będziesz tego świadomy, Twój uśmiech zawsze będzie dla mnie cenniejszy, niż jakiekolwiek własne osiągnięcia.

-----------------------------------------

Uff, zdążyłam z #Kroch_challenge 😂

Ze specjalną dedykacją dla zakazaneMango  która nie dość, że mi przypomniała, że mam napisać coś o tej parce, to jeszcze jej prośba o umieszczenie ich w jednym shocie, natchnęła mnie do tej teorii spiskowej xD

No to ten. Nietypowo, ale chyba nie najgorzej? 🤔

Miłego! 💖

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro