błękitne niebo ♦️ Tomáš Vančura

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Śniło mi się błękitne niebo. Słyszałam szum fal i ciche śpiewy egzotycznych ptaków. Słońce delikatnie muskało moją twarz.

Y/N...

Próbuję szerzej otworzyć oczy, jednak promienie słońca skutecznie mi to uniemożliwiają.

Y/N, kochanie...

Tym razem otwieram oczy naprawdę. Już nie widzę czystego nieba. Jedynie biały sufit.

Zegar na ścianie wskazuje 23:03. W tle leciał jakiś czeski program telewizyjny.

Mruknęłam cicho, jeszcze bardziej wtulając się w tors Vančury.

— Nie mów mi, że zasnęłam... — jęknęłam stłumionym głosem, na co chłopak odpowiedział mi cichym śmiechem.

— Mogłaś na wstępie zaznaczyć, że nie lubisz filmów akcji.

Poczułam jego dłoń, która delikatnie przeczesywała moje włosy. Boże, jak ja to uwielbiałam. Dreszcze przeszyły moje ciało, kiedy kciukiem zaczął kreślić drobne koła na mojej szyi.

— To nie tak... Po prostu jestem zmęczona podróżą. Przepraszam, Tomek... — szepnęłam, podnosząc głowę z klatki piersiowej skoczka.

Spoglądał na mnie z taką czułością, że zapominałam o bożym świecie.

— Nie masz za co przepraszać, malutka. Wracaj do spania. — odpowiedział, przykrywając mnie dokładniej białą kołdrą.

Wplotłam palce w jego delikatnie kręcone włosy, przyciągając go do siebie bliżej. Musnęłam usta Tomáša, lekko przygryzając jego dolną wargę. Chłopak w odpowiedzi przejechał dłonią po moim udzie, po czym złapał mnie pod kolanem i nieznacznie uniósł moją nogę do góry. W końcu pogłębiłam pocałunek, pieszcząc językiem jego podniebienie. Kochałam, kiedy mruczał. Doprowadzał mnie tym do szału. Chciałam go całego. Tylko i wyłącznie dla siebie.

— Moja droga... Musisz... Iść spać... Jesteś... Zmęczona... — rzucał między pocałunkami, ostatecznie się ode mnie odrywając.

Na jego łagodnej twarzy zagościł zawadiacki uśmiech. Dobrze wiedział do jakiego stanu potrafił mnie doprowadzić.

Fuknęłam, obracając się plecami do niego.

Po chwili poczułam, jak oplata mój brzuch swoimi silnymi dłońmi i układa swoją głowę na moim ramieniu.

— Kocham cię, złośnico. — szepnął, składając pocałunek tuż za moim uchem.

— Ja ciebie też, kokocie. — odpowiedziałam, uśmiechając się delikatnie.

Po kilkunastu minutach wsłuchiwania się w swoje miarowe oddechy, byliśmy pogrążeni w głębokim śnie, razem wpatrując się w czyste, błękitne niebo.

***

potrzebowałam takich słodkości, przytulasków, etc. japrdl rzygam juz tymi powtórkami do matury, weź mnie ktos zabij albo napijcie sie ze mno pls

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro