M. Hayböck/J. Tepeš

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wyjątkowo przyjęte  zamówienie,  bo wolę pisać po swojemu niż  dostosowywać się.

Kiedyś napisałabym coś takiego w ciągu max dwóch godzin.  Ale teraz to już nie moje klimaty. Potrafiłam cisnąć kilka dziennie. I dlatego natrzaskałam z osiemdziesiąt piłkarskich shotów. Głupia  byłam. To sama pornografia  była. Lub prawie. I te papryczki chilli.

Normalnie to wybrnęłabym z opisywania seksu, ale obiecałam.

Niech Bóg będzie z Wami i zapraszam do czytania.

-----------------------

Obserwowałem go już z kilka miesięcy. Wiedziałem,  gdzie mieszka — zaledwie kilka przecznic ode mnie.  Wiedziałem,  o której wraca z pracy. Za pięć minut powinien przechodzić przed kamienicą, w której mieszkałem.

Porywisty wiatr sprawiał, że Ljubljanica zaczęła wrzeć.  Kropelki wody unosiły się  i targane wiatrem,  wydostawały na brzeg, by zwilżać twarze przechodniów.

Ubrałem się, schowałem sznur do kieszeni czarnego płaszcza. Piwnica była już dawno  przygotowana na pobyt długooczekiwanego gościa.

Wyszedłem na zewnątrz. Mimo wiosny panował chłód. Ciała niebieskie odbijały się od wzburzonej rzeki.

Stolica spała.

Nikt nie usłyszy jego krzyków.

Czekałem w jednej z mniej uczęszczanych uliczek. Wiedziałem,  że  zaraz w nią  skręci. Wstrzymałem oddech.

Księżyc oswietlał jego blond włosy. Wyglądał jak anioł.  Grzeczny chłopczyk tatusia. Oczy lśniły zaś jak u kota.

Poczekałem,  aż minie moją  kryjówkę i stanąłem za jego plecami,  by jedną ręką złapać go w pasie, a drugą stłumić krzyk.

Walczył. Starał się uwolnić. Gryzł moją dłoń, kopał.

Miał więcej siły, niż  myślałem, ale nadal byłem  silniejszy.

— Krzycz,  aniołku...  I tak cię  nikt nie usłyszy.

Roześmiałem się tak, jakby ktoś opowiedział mi dowcip.

Zdjąłem rękę z jego ust i przerzuciłem przez bark,  trzymając go w żelaznym uścisku.

Krzyczał.

Wiatr wiał, rzeka wrzała.

Stolica spała.

Wrzuciłem go do piwnicy,  którą  przerobiłem na zimną celę. Panowała w niej wilgoć i rozmnażał się grzyb. W rogu stał materac,  który pogryzły myszy.

Zamknąłem żelazne drzwi za sobą.

— Wypuść mnie stąd, psychopato!  — krzyczał.

— Mów mi,  tato — mruknąłem przez przeszkodę.

Przez ścianę usłyszałem tylko jego przyśpieszony oddech i cichy płacz.

Odszedłem.

Przychodziłem do niego trzy razy dziennie. Przynosiłem mu wodę i coś do jedzenia.

Czasami próbował uciekać, ale za próbę ucieczki został srogo ukarany, pobity do nieprzytomności. Leżał w kałuży swojej krwi i patrzył tępo w ścianę.

Chyba zrozumiał, że stąd nie ma ucieczki i że  ode mnie nie można uciec.

Za każdym razem pielęgnowałem jego rany. 

Już  nie drgał, gdy go dotykałem. Wstrzymywał tylko oddech,  a po policzkach spływała samotna łza.

Chciałem tylko,  by mnie kochał.

— Kiedy stąd wyjdę? — zapytał.

— Nigdy. 

Popatrzył na mnie uważnie.

— Znudzisz się kiedyś...

W jego głosie brzmiała  nadzieja.

— Nie — zaprzeczyłem. — Chcę tylko, byś mnie kochał.

Wybuchnął śmiechem.

— Mogłeś zacząć inaczej. Podejść i zagadać. Zaprosić na kawę.

— Nie mogłem.

— Czemu?

— Bo... byłeś... z tym farbowanym... lisem o kreciej twarzy — wycharczałem,  wpatrując się w jego stalowe tęczówki przypominające swą barwą rozszalałą Ljubljanicę,  która rozdzierała miasto na pół.

Zachichotał.

— Jesteś zazdrosny — szepnął cichutko. — Stefan to tylko przyjaciel.

— Naprawdę?

— Mhm.  Chciał mnie tylko zerżnąć,  a rodzina się mnie wyparła,  gdy dowiedziała się, że  jestem gejem.  — Popatrzył tylko na otaczające nas cztery ściany. — Więc i tak nie mam dokąd uciec,  tatusiu...

— Tatusiu — powtórzyłem.

— Mhm...

Pocałował mnie i pociągnął na ten zatęchły materac.

Bez zbędnych  czułości zrzuciliśmy nasze ubrania i zaczęliśmy całować i przygryzać skrawki ciał,  które wpadły nam w oczy.
Krew wrzała. Hormony buzowały. Zapach seksu unosił się w zatęchłym i wilgotnym pomieszczeniu.
Szybko i niedokładnie go przygotowałem,  by w niego wejść.

— Tatusiu — cichutko pojękiwał.

— Grzeczny chłopiec. Mój miś.

Gładziłem go w rytm swoich pchnięć.

Całowałem zapłakane policzki.

I doszedłem w nim,  a on wytrysnął na swój brzuch.

— Kocham cię — szepnął, ale najpewniej się przesłyszałem.

Nie mógł mnie przecież kochać.

Ljubljanica wrzała.

-------------------
To nie tak miało być,  ale no cóż...

Pozdrawiam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro