III

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

– Proszę mnie puścić! – Ponownie zdzieram swoje gardło. Próbowałem się szarpać, kopać, wierzgać, nawet gryźć. Niestety z marnym skutkiem.

Mężczyzna nadal mnie ignoruje, za to ja wbijam paznokcie w jego skórę. Niech cierpi.

– Głuchy jesteś?! Nie życzę sobie takiego traktowania! – Zachowując się jak pięcioletnie dziecko, próbuję kopnąć go w brzuch. Albo niżej.

Płowowłosy przystaje na chwilę, by rzucić mi ostrzegawcze spojrzenie.

– Ty nie masz w tej sprawie nic do powiedzenia. – Ton jego głosu przyprawia mnie o dreszcze. – Proszę, współpracuj ze mną. Obiecuję, że gdy znajdziemy się na miejscu wszystko ci wyjaśnię.

Wzdycham bezradnie. Może lepiej mu zaufać? W końcu nie zrobił mi krzywdy, gdy miał na to szansę. No ale jednak… teraz mnie porywa. Nie. On mnie ratuje. Sam nie miałbym jak wydostać się z tego okropnego miejsca, a skoro stwierdził, że wszystko mi wyjaśni… Rozluźniam się, a jego ruchy przyspieszają. Wdycham przyjemny zapach drzew iglastych, rozkoszując się nim przez chwilę. Gdy dociera do mnie woń innych Alf, w moim żołądku zaciska się pętla.

– Siedzą nam na ogonie. – Gestem dłoni każe mi się uspokoić.

Odstawia mnie na ziemię, ja spoglądam na niego wielkimi oczami. Boję się. Skoro już jestem na zewnątrz nie mam zamiaru tam wracać.  Jasnowłosy bierze głęboki wdech, kucając wprost przede mną.

– Wskakuj. Nie mamy dużo czasu.

Na moją twarz wkrada się zdziwienie. Waham się, a jego ponaglający wzrok wcale nie pomaga mi w podjęciu dobrej decyzji. W środku odbywam walkę między rozumem, a sercem. Serce mówi „Podążaj za swoim Alfą”, natomiast rozum podpowiada mi coś zupełnie innego. Każe uciec jak najdalej od każdej Alfy, by w końcu być wolnym. Niestety, wybieram serce. Czy będę tego żałował? Nie wiem. Ale wiem, że wolę spędzić resztę życia w niewoli z kimś przy kim mój duch czuję się bezpiecznie, niż zamknięty w tym przeklętym ośrodku. Nie ma gorszego miejsca niż on. Wskakuję mu szybko na plecy, wtulając się w niego najbardziej możliwie. Jego kojący zapach od razu mnie uspokaja, nawet głośne nawoływania z daleka nie zakłócają mojego spokoju.

– Proszę, ja nie chcę tam wracać… – szepczę mu do ucha, a mężczyzna spina się na chwilę.

– Obiecuję ci, że nigdy więcej nie będziesz musiał oglądać tego miejsca z własnej woli.

Wierzę mu, a przynajmniej tak sobie wmawiam. Póki darzę go chociaż sztucznym zaufaniem, mam o jeden problem mniej.

♪♪♪

    Docieramy do skraju lasu. Mój towarzysz jest już zmęczony dźwiganiem mnie. Przez całą drogę biegł na tyle szybko, byśmy zgubili ten dziwny pościg. Nie rozumiem po co się fatygowali za jedną, nic nie wartą Omegą. A może jednak wartą? Mam dużo informacji na temat ośrodka w którym pracują, a tamtym typom zapewne nie widzi się mieszkanie w więzieniu. Ciemnooki kieruje się w stronę bordowego samochodu, wyglądającego na dosyć drogi egzemplarz. Odstawia mnie, informując że mam wsiąść do środka. Spoglądam na niego spod byka, zastanawiając się czy ucieczka jednak nie byłaby lepszym pomysłem… Nigdy nie wiadomo co mu przyjdzie do głowy w tym aucie…

– Przecież nie zrobię ci krzywdy – Przewraca oczami. – Gwarantuję tobie bezpieczeństwo – dodaje ostatnie zdanie, widząc moją wciąż niepewną minę.

Ponownie się przełamuję, przełykając wszystkie obawy. Jeśli zostanę zgwałcony… t-to będzie tylko moja wina, prawda?

Gdy po bokach zaczynają pojawiać się Alfy, mężczyzna przestaje się patyczkować. Odpala samochód i rusza na tyle szybko, by zostawić ich daleko w tyle, dosłownie w kilka minut. Po tym czasie zwalnia odrobinę, by mieć pewność, że żadne zwierzę nie zderzy się brutalnie z maską pojazdu. Przyśpiesza dopiero, gdy wjeżdżamy na autostradę. Przez około dwadzieścia minut nie odzywamy się do siebie słowem, a przerywam tę ciszę tylko, by zadać kilka pytań.

– Proszę pana-

– Daj spokój, Ivo. Mam dopiero dwadzieścia pięć lat, nie jestem od ciebie na tyle starszy, byś zwracał się do mnie tak formalnie. Mów mi Edward.

Och, skoro tak.

– Daleko jeszcze? Dokąd w ogóle jedziemy?

– Jedziemy do mojego domu. Cóż, zajmie to jeszcze przynajmniej godzinkę, więc jeśli czujesz się zmęczony to po prostu odpocznij.

Wzdycham cicho i zamykam oczy. Staram się oczyścić myśli, gdy mój spokój zakłóca telefon. Edward krzywi się, widząc kto dzwoni, ale odbiera, przełączając na głośnik.

– Halo?

– Gdzie ty do cholery jesteś?! – odzywa się zirytowany, kobiecy głos.

– Przy realizacji wystąpiło kilka… drobnych komplikacji. Ale już jadę, nie martw się.

– Jakich znowu komplikacji?! Edward coś ty znowu namieszał?!

–  …Betty, nie krzycz na mnie gdy prowadzę. Jak będę na miejscu wszystkiego się dowiesz.

– Ale Edward po-! – Kobieta nie zdążyła nic dodać, bo szybko nacisnął czerwoną słuchawkę.

Wypuszcza głośno powietrze, przez co domyślam się, że pewnie zirytowała go porządnie. Dlatego też wolę nie odzywać się więcej do kierowcy i staram się zasnąć, co udaje mi się dość szybko.

Z letargu wybudza mnie delikatne szturchanie, a gdy czuję dźgnięcie w bok, automatycznie otwieram oczy.

– Jesteśmy na miejscu. – To jedyne co słyszę jako usprawiedliwienie tego bestialskiego czynu.

Dana informacja od razu stawia mnie na nogi. Gdy odwracam się w stronę jego domu, prawie zamieniam się w kamień. Bo stwierdzenie, że zamurowało mnie to zdecydowanie zbyt mało. Wow. Myślałem, że takie domy to tylko w filmach… Willa, bo inaczej tego miejsca nazwać się nie da, otoczona jest bardzo, bardzo dużym ogrodem.  Ten ogród jest cudowny. Dawno nie widziałem tyle barw kwiatów w jednym miejscu… Kim do cholery jest ten człowiek? Spoglądam na niego z pokerową miną, na co tylko uśmiecha się tajemniczo.

Prowadzi mnie do środka, a ja nie protestuję. Zamiast tego rozglądam się dokładnie, nie mogąc się napatrzeć na te czyste, alabastrowe ściany. Mężczyzna otwiera drzwi, wpuszczając mnie pierwszego. Niestety nie jest mi dane przyjrzeć się wystrojowi wnętrza, bo kobieta w białym kitlu, nagle zjawia się w pomieszczeniu, zupełnie zbijając mnie z tropu.

– Edward! – krzyczy. – Mógłbyś na drugi raz zaczekać, aż powiem wszystko co mam do powiedzenia czy znów zachowasz się w tak arogancji spo- O mój Boże! – zakrywa usta ręką, gdy tylko jej wzrok ląduje na mnie.

– Czekam na obiecane wyjaśnienia. – Spokojnie przenoszę wzrok na speszonego mężczyznę.

– Ja też, panie Shay. Żądam wyjaśnień.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro