VII

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

– Wstajemy! – Krzyk Betty dosłownie zwala mnie z łóżka. Jęczę głośno, bo mój łokieć zdecydowanie nie był przygotowany na przywitanie z etażerką. Chyba zwymiotuję… I po co jadłem czekoladę w nocy…

– Oj, wybacz młody. Ale wiesz, że już po dziesiątej, prawda? Przyszły też twoje wyniki, ale chcę omówić kilka innych spraw w gabinecie.

– Wyniki? Tak szybko? – Wstaję ociężale, masując bolące miejsce.

– To się nazywa posiadanie znajomości, kochaniutki. Ogarnij się i przychodź, nie mamy całego dnia na dyskusję. – Betty poprawia swoje okulary, po czym odchodzi.

A ja znów zaczynam użalać się nad sobą. Mój żołądek krzyczy na mnie, iż jestem głupi. Bo jestem głupi. Nigdy więcej nie napcham się tak na noc… Udaję się w stronę łazienki, licząc na to, że prysznic trochę mnie orzeźwi. No niestety, pomyliłem się. Może włożenie palców do gardła i zwrócenie tej okropności nie jest wcale tak złym pomysłem? Uch… Nie cierpię wymiotować. Wytrzymam.

Chyba…

♪♪♪

    Zanim poszedłem do gabinetu Betty, minęło pół godziny. Kazała mi się ogarnąć, prawda? Otóż nie zrobiłem tego. Mogłem chociaż się ubrać, pościelić łóżko, nawet napić się szklanki zimnej wody. Zamiast tego wolałem leżeć do góry brzuchem, modląc się o ulgę. Och, zawsze mogłem wciąż siedzieć w ośrodku i gryźć poduszkę z głodu. Nie powinienem narzekać. Pukam cicho do drzwi, bo mam wrażenie, że Edward jeszcze śpi. I oczywiście nie chcę zrobić takiego hałasu jak kobieta, choć chętnie bym się odwdzięczył. Gdy słyszę charakterystyczne „Proszę”, nieśmiało wchodzę do środka.

– Co tak długo? – marudzi, zerkając na mnie. – Oj. Coś ty taki zamulony? Może chcesz coś na ból brzucha?

– Ratujesz mnie… – Głośno wzdycham, rozsiadając się na twardym łóżku.

– Poczekaj tu – Wychodzi z pomieszczenia, zostawiając mnie samego. W pokoju nastaje taka cisza, że gdyby nie denerwujące tykanie zegara, można by pomyśleć iż nikt tu nie mieszka.

Niestety Betty głośno krząta się po domu, co powinno już dawno obudzić jej kuzyna. A może jest przyzwyczajony? Po chwili kobieta z trzaskiem wraca, niosąc w dłoni szklankę… wody?

– Wypij to jednym haustem, bo ma obrzydliwy smak – Rozkazuje, a ja nawet przez chwilę się nie zastanawiam. Wzruszam ramionami, wykonując jej polecenie. Niestety nie zauważam jej złośliwego uśmiechu, więc…

Kobieta podstawia mi miskę pod twarz, a ja od razu zwracam zawartość żołądka, czując nieprzyjemne dreszcze rozchodzące się po ciele. Chociaż tyle dobrego, że potrzymała mi włosy.…

– Jesteś okropna – skamlę, wciąż przyglądając się jej uśmiechowi.

– Też cię uwielbiam, Ivo. Może to cię oduczy obżarstwa. – Przynajmniej jest szczera…

– .…A skąd ty wiesz, że coś jadłem w nocy?

– Ivo… – Kręci głową z dezaprobatą. – Może i Edward jest ślepy, ale ja widziałam jak kradniesz tę dużą tabliczkę do pokoju. I jeszcze obydwaj napchaliście się popcornem. Myślałeś, że skończy się to dla ciebie łagodniej? Kiedy mówiłam, że masz nabrać masy, to nie chodziło mi o to byś robił to w taki sposób!

Czerwienię się zażenowany, bo kobieta ma rację. Powinienem przestrzegać dobrej diety by wrócić do zdrowia…

– No, nieważne. Mam nadzieję, że więcej nie obciążysz tak swojego żołądka, a przynajmniej dopóki wszystko nie wróci do normy. Powiedz mi, słyszałeś może o terapii hormonalnej dla Omeg? – Podaje mi chusteczkę bym wytarł twarz.

– Kojarzę nazwę, ale nie wiem na czym ona polega.

– Stosuje się ją, gdy Omega ma problemy twojego typu. Jeśli zbyt wolno się rozwija bądź ma problemy z rują, jest ona nieregularna i bardziej męcząca albo sama osoba ma problemy z zajściem w ciążę, choć jest całkiem zdrowia, to dostaje specjalne hormony, a po dwóch bądź trzech miesiącach wszystko się normuje. A przynajmniej powinno, bo jeśli wciąż coś jest nie tak to terapia znacznie się przedłuża. No i jest też bardzo kosztowna… i no były też przypadki, gdy nawet ona nie pomogła… – Wzdycha głośno, kręcąc głową jakby przypomniała sobie coś nieprzyjemnego. – Oczywiście nie musiałbyś za nią płacić, wyciągnę kasę od Edwarda, bo jednak brak rui nie jest problemem z twojej winy, ani twojej natury… Ale na rozpoczęcie leczenia potrzebuję twojej zgody. Jesteś już pełnoletni, prawda? Dlatego to ty decydujesz, jakie chcesz prowadzić życie. Jakbyś się zgodził, codziennie dostawałbyś nieprzyjemny zastrzyk, ale jest bardziej znośny niż witaminy.

Wypuszczam głośno powietrze z płuc… Od igły do igły.

– Oczywiście, że się zgadzam. Nie mam nic do stracenia, a chciałbym spróbować żyć normalnie…

– Zaczniemy od jutra, przyjdziesz do mnie wieczorem. Dziś dam ci już odpocząć. Teraz chodźmy na śniadanie, bo pewnie Roberto już przyjechał.

Krzywię się, gdy kobieta zabiera miskę ze sobą i wychodzi z gabinetu. Nie chcę śniadania… Wciąż czuję pieczenie w gardle, no i tym bardziej nie mam ochoty jeść. Wychodzę z pomieszczenia, by skierować się wprost do jadalni, gdzie Roberto rozstawia już talerze. Cichy jęk wyrywa się z moich ust, gdy oglądam co on najlepszego nagotował. Widać, że jest miłośnikiem cukru… Edward pijący kawę, opierając się o blat, wygląda na jeszcze bardziej zamulonego niż ja. Oczywiście nie uchodzi to również uwadze Betty, która podchodzi do niego by zrugać go, chyba nawet ostrzej niż mnie.

– Idioto, znów pisałeś te swoje bajeczki, zamiast zadbać o zdrowie, prawda? – marudzi, a mężczyzna odrobinę się krzywi, słysząc z rana krzyki tuż przy swoim uchu.

– To nie bajeczki…

– Ile razy ci powtarzałam, że masz nie zarywać nocek? Rozumiem, to twoja praca, ale sen jest ważniejszy!

– Miałem wenę…

– Srenę! – prycha i wyrywa mu kubek z ręki. – Super. Twoim zdaniem lepiej jest uzależnić się od kofeiny niż odpocząć?

– Daj spokój, głowa mnie boli…

– Tego brzuch, tego głowa! Jak z dziećmi małymi! – warczy. – Jadę do kliniki, bo mam pacjentów. Jak wrócę i będziesz pisał to ci sterylkę załatwię! Cholera, jeszcze się spóźnię!

Zdenerwowana kobieta wyszła z kuchni, nerwowo stukając czarnymi szpilkami. Edward nie wygląda jakby przejął się jej groźbą, a może po prostu jest tak zmęczony, że nawet jej nie słuchał. Przez chwilę przemyka mi przez głowę myśl, by zapytać go o zawód albo o gatunek, bo po tym co powiedziała Betty nie trudno się domyślić co wykonuje… Z drugiej strony choć ciekawość rozpiera mnie od środka, nieśmiałość bierze górę i umykam w milczeniu przed surowym wzrokiem Roberto, który doskonale widział, że nic nie zjadłem. Ubieram się w ten ładny, luźny sweter i dżinsy do kolan, które chociaż wyglądają zwyczajnie, znając Edwarda są drogie. Jak dla mnie, mógłby nawet kupić używane, a nie prosto ze sklepu, w którym ceny to jeden niepoważny żart.

Włosy, choć o wiele krótsze, wciąż mnie denerwują, dlatego związuję je gumką, a kilka niesfornych kosmyków zakładam za uszy. Udaję się na zewnątrz, zaczerpnąć odrobinę świeżego powietrza. Chłód, który we mnie uderza, zupełnie nie przypomina wczorajszego, ciepłego dnia. Zerkam na staruszka, który sprawnie grabi czerwone liście. Zauważa, że mu się przyglądam i posyła mi serdeczny uśmiech, który odwzajemniam. Widziałem go wczoraj, jak zajmował się kwiatami, ale nie miałem szansy z nim porozmawiać. Jestem ciekaw, jak długo te rośliny pozostaną tak piękne, skoro zimniejsza pora roku zbliża się wielkimi krokami.

Człowiek zajmujący się ogrodem odszedł gdzieś za tyły altanki, pewnie do niewielkiej kanciapy, którą traktuje jak swój składzik. Wraca z ogromnym workiem na śmieci, wrzucając do niego niepotrzebne liście.
Korzystam z tego, że nie zwraca już na mnie uwagi i ponownie wykradam się przez dziurę w płocie. Zapach lasu relaksuje mnie o wiele bardziej niż spaliny, które czuć przy domu. Tym razem nie kieruję się w stronę jeziora, lecz wchodzę głębiej w bór. Wesołe ćwierkanie ptaków odrobinę poprawia mi humor, po dzisiejszym poranku. Mój spacer niestety nie trwa długo, bo już po godzinie mój żołądek domaga się solidnej uwagi. Tym razem jednak nie ma w planie zmuszać mnie do zwrócenia jego zawartości.

Głodny wracam do domu i zakradam się cicho do kuchni. Sam robię sobie kanapki, nie potrzebuję do tego pomocy kucharza. Szczęśliwie dla mnie, bo nigdzie go nie ma. Może już pojechał? Zalegam przed telewizorem, powoli coraz bardziej doceniając, że mogę sobie pozwolić na takie lenistwo i nie muszę stresować się, i oczekiwać dnia mojej śmierci.

Po około dwóch godzinach spędzonych na oglądaniu urywek i przeskakiwaniu z kanału na kanał, zaczyna mi się okropnie nudzić. Sądząc po tym, że w domu jest strasznie cicho, Edward jednak posłuchał rad swojej kuzynki i poszedł spać. Zostawili mnie samego sobie. A co, gdybym okazał się kleptomanem? Nawet by nie zauważyli, że coś ukradłem. Ale zanim bym to sprzedał… Do miasta jest kawałek stąd, a znając mnie w połowie wędrówki zgubiłbym drogę… Ziewam i udaje się do swojego pokoju, może jak coś poczytam to czas zleci mi szybciej.

♪♪♪

    Zasnąłem z nud, a budzi mnie odgłos kłótni dochodzący z dołu. Przecierając zaspane oczy, wstaję z łóżka, by dowiedzieć się o co chodzi. Tym razem to wścibskość przejęła władzę nad nieśmiałością. Wychylam zza drzwi głowę, by móc zorientować się co jest na rzeczy.

– Dlaczego znów tam poszłaś?! – Wściekły krzyk Edwarda sprawia, że aż ciarki przechodzą mnie po plecach. Jeszcze nie słyszałem u niego tak podniesionego głosu. – Znów masz siniaki!

– …To nic… Taki już jest…

– Betty, do cholery! Twój mąż cię tyranizuje, a ty mówisz, że to jest nic?!

– …On nie chciał…

Głośny trzask pięści o stół wyrywa mnie z szoku. Nigdy bym się nie spodziewał po Betty, że ma takie problemy. To taka radosna osoba…

– Kurwa, dlaczego ty go jeszcze bronisz? Za każdym razem to samo. Nie chciał? ON nie chciał? Kobieto przejrzyj na oczy, gdyby mu na tobie zależało to nie trzymałbym cię tu na siłę! Jeśli jeszcze raz pójdziesz do tego chuja i zrobi ci krzywdę to za siebie nie ręczę. I proszę cię, przestań się łudzić, że on cię kocha.

Szloch Betty kończy tę rozmowę, której… chyba wolałbym jednak nigdy nie usłyszeć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro