XXI

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

??.??.??

Ostatnie dni traktuję jak jeden wielki żart. Poznałem już mojego „opiekuna". Ma na imię Denis, tylko tyle wiem, jeśli chodzi o dane osobowe, natomiast jego charakter był bardzo łatwy w zrozumieniu. Denis jest straszny. Może nie wywołuje u mnie lęku i nie jest też moim nocnym koszmarem, ale jest bardzo niepokojący. Łatwo się wścieka i jest nieprzewidywalny. A dziś prawie mnie udusił…

_____________________________

– Przykre – mówię, bez krzty emocji w głosie. Wyprali mnie z nich. Zniszczyli... Nigdy nie wyobrażałem sobie, że właśnie w taki sposób znajdę się w grobie… Właściwie to nawet nie w grobie, bo nikt nam tutaj nie zapłaci za pogrzeb. – Ale nie płacz. To nic nie da.

– Ł-łatwo ci m-mówić… – chlipie Matt, wycierając kąpiące łzy pięściami. – Ty nie m-miałeś b-b-bliźn-niaka… nie s-straciłeś…

– Andy też był dla mnie ważny – Chwytam jego dłoń, pocieszająco głaszcząc ją kciukiem. – Ale wiesz, że oni mają nas gdzieś.

– Wiem! – krzyczy, wyrywając się ode mnie i wstaje gwałtownie. Rzuca mi pełne bólu spojrzenie, a jego wargi drżą. – Wiem, rozumiem to bardzo dobrze! Ale to… to tak bardzo bolesne…

Opada z powrotem pod ścianę, chowając twarz w dłoniach. Szatyn kuli się, a jego szloch zostaje przez to stłumiony. Wzdycham, przysuwając się do niego i pozwalam odrobinę piegowatemu chłopakowi wtulić się w moje ciało. I co ja mam zrobić? Nie mam wpływu na to, kogo sobie wybiorą na rzeź. Andy'ego zabrali kilka dni temu do innego sektora. Początkowo nie zapowiadało się na straszliwy scenariusz, ale… wczoraj Matt widział, jak nieśli jego martwe ciało na zewnątrz. Powiedział mi tylko, że Andy nie miał jakiejś części ciała i chyba po prostu się wykrwawił… ale do tej pory uparcie nie chce mi powiedzieć co mu odrąbali.

Właściwie to chyba nawet nie chcę wiedzieć.

Nie wiem, czy chciałbym sobie wyobrażać jak mógłby wyglądać, zwłaszcza że Leon wciąż prześladuje mnie w snach. Zarówno ten widok jak i przeraźliwy krzyk… chociaż… krzyki tu stały się czymś normalnym. Ciągle ktoś wydziera się na całe gardło, nie można zasnąć nawet na jedną, pieprzoną godzinę.

– Ćśśś… już dobrze, jest okay. – Delikatnie głaszczę jego plecy, opierając brodę na jego głowie. Matty przez całą noc opłakiwał swojego bliźniaka, zastanawiam się skąd on wciąż ma na to siłę.

Siedzimy teraz w jego izolatce, właściwie to jestem tutaj niezbyt „legalnie”. Pewnie gdyby się dowiedzieli o mojej obecności tu, nie skończyłoby się to dla mnie dobrze. Ale mają w dupie co robimy i gdzie robimy, skoro wyjść nie możemy, a większość Omeg i tak boi się tych Alf. Kwestia tkwi w szczegółach. Ja się ich nie boję, ale ich czynów już owszem. Nas, Omeg jest tutaj więcej. Niestety to te Alfy mają nad nami przewagę, bo mącą nam w psychice. Ci silniejsi emocjonalnie… są łamani. Aż do skutku. A potem zostaje z nich pusta skorupa, której jest wszystko jedno czy umrze czy nie. Bo istnienie w tym miejscu, z tymi potworami… nie ma prawa nazywać się życiem. To nie jest życie. To coś o wiele gorszego. Gorszego nawet od piekła.

Matty zasypia, prawdopodobnie przemęczony żałobą, więc odkładam go powoli na łóżko, by się nie obudził. Odkrywam mu włosy z buzi, a rozpalona twarz chłopaka wykrzywia się w grymasie bólu. Wcale mnie to nie dziwi, że może mieć gorączkę. Niestety, jedne co może w tej chwili zrobić to leżeć w łóżku. Oni nie marnują środków na nas. Nikt nigdy nie dostał nic przeciwbólowego, na zbicie gorączki, na wyleczenie przeziębienia czy grypy. Jak ktoś choruje to go ignorują, dopóki stan tej osoby się nie pogorszy. Potem albo go dobijają, albo przywiązują na zewnątrz, oczywiście tylko jeśli pogoda może zagrozić życiu.

…Och, tak dawno nie byłem na zewnątrz. Już nawet nie pamiętam zapachu zwykłego deszczu. Raczej nie mam już co na to liczyć. Nie warto.

Wstaję, by okryć szatyna cienką kołdrą. Lampę nocną, która utrzymuje półmrok w pomieszczeniu zostawiam zapaloną, w razie gdyby chłopak się obudził. Przecież nikt nie chce przebudzić się z koszmaru będąc w całkowitych ciemnościach. Cicho wychodzę, co właściwie graniczy z cudem, bo te drzwi zawsze są cholernie głośne.

Rozglądam się, czy nikogo tu nie ma, ale korytarz świeci pustką. Skoro jest tu tak cicho, to znaczy że cisza nocna już się zaczęła. Czyli jest już… po dziesiątej? Może trochę później. To nieważne. Idę w stronę swojej klatki, bo chcę pospać chociaż trzy godziny bez wybudzenia się przez czyjś krzyk. Gdy już mam odetchnąć z ulgą, że udało mi się nie narazić, zaczynam czuć niepokojące uczucie w żołądku. Ktoś na mnie patrzy. Powoli odwracam się do tyłu, a na samym końcu korytarza, w cieniu ktoś stoi. Widzę tylko buty Alfy i skrawek jego spodni. Takie chude nogi ma tylko jedna osoba.

– Gdzieś ty kurwa był? – charczy Denis, niby wciąż spokojnie, jednak czerwona lampka zapala mi się w świadomości.

Ale ja jestem głupi. I zamiast posłuchać własnej intuicji, i spieprzyć do łóżka, marszczę brwi, krzyżując ręce na piersi. Właściwie… To co go to obchodzi? Dlaczego aż tak bardzo interesuje się tym co tu robię? Inni mają to głęboko w poważaniu. Więc czemu akurat jemu mam się z czegoś spowiadać?

– Hmmm… nie wiem, nie twoja sprawa? – odpowiadam zaczepnie, a od Alfy bucha aurą wkurwu.

Podchodzi do mnie głośnym krokiem, myśląc, że się go przestraszę. Właściwie to Denis ma w sobie coś, co nakazuje mi się go bardzo, baaardzo bać, ale ja rzadko słucham głosu Omegi w moim sercu. Kto wie, może mam rozdwojoną osobowość? Omega we mnie płacze, kuli się i boi wszystkiego, podczas gdy ja sam wraz z moją osobowością najchętniej wszystkim bym się zbuntował.

– Co tam mówiłeś, śmieciu? – warczy ostrzegawczo, a ja pod wpływem silnego głosu Alfy cofam się o krok. Głupi charakter Omegi…

– Jedyny śmieć jakiego znam stoi tu, przede mną – mówię, niby wciąż pewnie, jednak czerwona dioda w mózgu mruga coraz gwałtowniej, przez co strach powoli opanowuje moje ciało.

Denis się wkurwia, jak nigdy. Tak, to zdecydowanie czas by się bać. Oczy Alfy lśnią szkarłatnie ze złości, kilka żył pokazuje się na jego szyi, a dłonie, które zaciska w pięści, drżą. Szarpiąc za moją białą koszulę, pcha mnie na ścianę, a przed oczami dosłownie tańczą mi gwiazdy.

Jednak on nie ma zamiaru na tym przestać. Chwyta mnie za szyję i unosi, trochę powyżej podłogi, przez co mogę sobie wierzgać ile wlezie. I tak nic nie zrobię. Gdy dociska mnie do ściany z przerażeniem dociera do mnie, że nie mogę oddychać. Duszę się. Duszę! Próbuję wyszarpać się od niego, nawet drapię dłoń Denisa paznokciami, wbijam je z całej siły w jego rękę, jednak jedyne co dostaję w odpowiedzi to straszny uśmiech tego psychopaty. Kurwa! Nawet nogą w niego nie trafiam! Pomocy! Ktokolwiek! Przecież to jebany psychol!

Upadam na ziemię, krztusząc się i kaszląc, łapiąc powietrze haustami i nawet dotykam swojej podrażnionej szyi. Jestem wolny! Widzę jak ktoś leje Denisa, jednak obraz powoli zamazywał mi się przed oczami, więc wciąż pozostaje niewyraźny.

– Kurwa, mózg ci zgnił?! Kontroluj złość, chyba że marzy ci się skończyć jak Oscar! Wypierdalaj, już! Ja tu będę pilnował. – Ktoś równie zdenerwowany odsuwa ode mnie chorego Alfę, jednak mój spokój nie trwa długo. Tym razem on szarpie mnie za szmaty. – A ty, co do cholery tu robisz?! Do siebie, wypieprzaj!

Pcha mnie do przodu, a ja z prędkością światła znajduję się w swoim pokoju. Tutaj to jednak jest przytulnie…

Boże!

On mnie podniósł jedną ręką! Jedną! I to za szyję! Chyba jeszcze nigdy nie widziałem kogoś tak zdenerwowanego jak on. To było straszne…

Robi mi się słabo, dlatego opieram się plecami o ścianę, po chwili siadając bo nogi odmawiają mi posłuszeństwa. Biorę kilka głębokich oddechów, by nie zwymiotować i wybucham okropnym płaczem. Było słuchać czerwonego światła w głowie! Co jest z nimi nie tak?! Co jest ze mną nie tak?! Chyba za dużo mi się poprzewracało… Jakim prawem chcę posiadać własne zdanie i nie zgadzać się z tymi Alfami? Jakim?

Jestem Omegą, więc nie mam praw. Nie mam niczego! To wszystko straciłem wraz z jedną ucieczką od rzeczywistości… Bo mi się zachciało wtedy wychodzić z domu. Nie obchodzi ich kim byłem i kim jestem teraz, nigdy ich to nie obchodziło. Zabiją mnie, gdy będą chcieli, może nawet dla własnej rozrywki, przyjemności.

Teraz już jestem nikim. Po prostu nikim.

…Ale nie dam się zabić. Nie ma mowy. Nie złamią mnie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro