XXII

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

    Otwieram zaspane oczy, słysząc pukanie do drzwi. Już się nie zamykam na klucz, wchodzą do tego pokoju kiedy chcą. Kilka dni temu odpuścili, teraz tylko pukają, gdy chcą mi coś powiedzieć. A raczej Edward, bo Betty straciła już do mnie cierpliwość.

Mężczyzna zamyka cicho drzwi, a chwilę później czuję jak siada na krawędzi łóżka. Kulę się nieświadomie, zaciskając dłonie na prześcieradle. Słyszę przeciągłe westchnienie Edwarda, przez co robi mi się przykro. Czasami mam takie chwile, gdzie naprawdę za nim tęsknię. Ale po tym co powiedział kawałek zaufania jakim go obdarzyłem, gdzieś wyparował. Trudno. To dziwne, że w ogóle starałem się to zrobić. Z drugiej strony… jeszcze nigdy nie podniósł na mnie ręki, chociaż minęło już prawie pół roku od kiedy tu jestem. Nawet się nie zawahał w tej sprawie. Czasem może pokrzyczał… Ale ani razu nie zostałem przez niego uderzony. Pewnie z tego powodu tak łatwo się z nim drażniłem…

– Ej, Ivo… – zaczyna, przysuwając się bliżej mnie. – Chodź do nas… kupiliśmy ci coś słodkiego… mamy czekoladowy tort… wiem jak bardzo lubisz czekoladę.

– Nie chcę – odpowiadam sucho, choć kusi mnie by jednak zejść na dół i zjeść wszystko co słodkie i pyszne. Ostatnio pochłaniam jedzenie w ogromnych ilościach, w dodatku ochota na słodycze dopada mnie prawie co godzinę. Nie wiem co się dzieje, ale trochę mnie to niepokoi.

– Naprawdę? – Kładzie się tuż obok naleśnika, który z siebie zrobiłem i wtula twarz w moje włosy. – Cukiernia w której go kupiliśmy ma dobrą opinię.

– Przestań – warczę, zakrywając głowę poduszką, tym samym odcinam mu dostęp do moich suchych jak siano włosów. Już mnie nie obchodzi jak wyglądam, wszystko jedno.

Edward milknie. Mimo poduszki, która powinna skutecznie zakrywać mnie od tyłu, czuję jego gorący oddech na karku. Zwłaszcza gdy wzdycha. Przez to przechodzą mnie dreszcze, niekoniecznie nieprzyjemne, a moje ciało pokrywa gęsia skórka. Dodatkowo… czy jego zapach winogron od zawsze był tak intensywny?

– Przepraszam, że cię wtedy wystraszyłem, nie chciałem tego… Byłem zdenerwowany i po części wyładowałem na tobie swój gniew. To było nie na miejscu – tłumaczy się, zdejmując mi z głowy poduszkę. Nachyla się bardziej, muskając moje ucho ustami. – Wszystkiego najlepszego, Ivo.

Zamieram. Nawet… nawet ja o tym zapomniałem. Skąd on wie? Zasłaniam twarz dłonią, by nie pociągnąć nosem. Idź sobie już Edward…

Tylko przy nim mam tak… skrajne uczucia. Nie wiem jak on to robi, wcześniej nie zdarzały mi się aż takie huśtawki nastrojów. Usycham wręcz z tęsknoty, jednocześnie wiem, że muszę trzymać dystans. Znów prowadzę walkę, pomiędzy rozsądkiem a sercem. Serce płacze, chce do Alfy, rozsądek natomiast nie potrafi zaufać. Już raz wybrałem serce… i w połowie było to błędem. Dlatego czas w końcu posłuchać rozsądku… chociaż na chwilę.

Mężczyzna jeszcze przez chwilę jeździ nosem po moim karku, po czym odsuwa się ode mnie i wychodzi. Gdy przestaję czuć ciepło bijące od jego ciała… zaczynam czuć się źle. Po raz pierwszy od dawna dopada mnie uczucie samotności. Nie lubię tego. Może jednak lepiej jest odrzucić rozsądek? Zapomnieć co Edward mówił, po prostu przykleić się do niego i nie słuchać bzdur, które płyną z jego ust? Nie wiem. Po prostu nie wiem. Nie jestem i nigdy nie byłem dobry w kontaktach międzyludzkich. A teraz nawet pierwszy raz w życiu się zakochałem. To boli.

Bycie Omegą jest skomplikowane.

♪♪♪


    Nawet nie zorientowałem się, gdy znów usnąłem. Kiedy unoszę powieki jest już dawno po obiedzie, co niezbyt podoba się mojemu żołądkowi. Skoro ja spałem, to raczej nikt nie zabrał się za zrobienie czegoś do jedzenia. No, ale… jeśli raz zjem na obiad tort to raczej nikt się nie pogniewa…

Wychodzę z łóżka, a mroczki zaczynają tańczyć mi przed oczami, przez co siadam zdezorientowany. Jak długo leżeć musisz, by zaczęło ci się kręcić w głowie? Bo z pewnością tylko po jednym dniu aż tak źle nie jest. Biorę głęboki oddech i wstaję. Nie przejmuję się swoim wyglądem, bo jestem okropny, spocony i śmierdzący jak zwykle (a plama po sosie na piżamie wcale uroku nie dodaje), wychodzę do kuchni.

Betty chodzi w przedpokoju, stukając szpilkami o panele. Jest ubrana bardzo elegancko i schludnie. Spogląda na zegarek, ze zdenerwowania marszcząc brwi. Unosi wzrok tuż na mnie, a na jej twarzy ukazuje się zdziwienie, szybko zastąpione zmartwieniem. Uśmiecha się smutno, podchodząc do mnie i przytulając delikatnie. Dziwi mnie to, bo Betty nie jest osobą zbyt wylewną, dlatego mimo fochów odwzajemniam uścisk. Kobieta zaczyna składać mi życzenia, co ogromnie mnie peszy. Właściwie to chyba od zawsze mnie to zawstydzało.

– Cieszę się, że z nami jesteś – mówi cicho, co wzrusza mnie niemiłosiernie, ale nie daję tego po sobie poznać. – Mam nadzieję, że pogodzisz się z Edwardem… on też jest ostatnio markotny. Wiesz… znów ma problem z pracowaniem. Siedzi cały dzień w pokoju, próbując coś napisać, ale nie potrafi. Boję się, że znów się załamie… Gdy się pojawiłeś wszystko zaczęło się poprawiać…

Zaciskam zęby, czując jak drży mi dolna warga. Edward miał wcześniej problemy…? W sumie… nigdy bym nie pomyślał, że mogło się z nim coś dziać. W końcu od początku mojego pobytu tutaj uśmiechał się i to wcale nie sztucznie, tylko szczerze i naturalnie. Wyglądał tak szczęśliwie… ja to wszystko zepsułem, tak? Swoim własnym egoizmem? Jednak… nie potrafię tak po prostu odbudować zaufania… to jest trudne, skomplikowane i czasami nic nie warte.

– Przepraszam… – Spuszczam wzrok, nerwowo masując swoje ramię. Jestem tu tylko gościem, a psuję każdemu humor. Chyba nie umiem się zmienić.

– Ale nie przepraszaj! To nie jest twoja wina! Masz prawo być na niego zły… po prostu bardzo się martwię o was dwóch… nie wyglądacie zbyt zdrowo, zwłaszcza ty… – Łapie moje dłonie, ściskając je z uczuciem. – Cieszę się, że jesz teraz regularnie. Tylko nie przesadzaj ze słodyczami, bo rozboli cię brzuch.

Mimo wszystko się uśmiecham. Betty jest jak typowa matka, nie dająca wyfrunąć dziecku z gniazda. Ale ta jej nadopiekuńczość czasem się przydaje.

– Postaram się – mówię, już o wiele przyjaźniej niż podczas rozmowy z Edwardem i uciekam do kuchni, bo mój żołądek zaczyna się złościć.

Widząc duży czekoladowy tort z wiórkami z ciemnej i białej czekolady, zaczynam czuć ślinę zbierająca się pod językiem, a mój brzuch wydaje z siebie głośne burczenie. Pewnie będzie pyyyszny… Dobieram się do deseru, krojąc duży kawałek czekoladowego nieba. Boże, tak bardzo chcę coś słodkiego!

Moją cudowną chwilę przerywa wtargnięcie Edwarda do kuchni, który jest popędzany przez Betty do wyjścia. On też jest elegancko ubrany. Właściwie, to jest tak seksowny, że nie mogę oderwać wzroku od jego ciała. Niestety, szybko się orientuje, że jest obserwowany bo zerka w moją stronę, a ja od razu odwracam głowę, piekielnie się rumieniąc. Ups…

– Ivo. – Słysząc jego rozbawiony głos, wzdrygam się z zażenowania, prychając pod nosem.

Dlatego też znów śmiało zerkam w jego oczy, by zrozumiał, że moje zakłopotanie to nic śmiesznego, co i tak nie działa, bo w orzechowym spojrzeniu wciąż błyskają mu iskierki rozbawienia. Jednak, gdy podchodzi do mnie z zamiarem powiedzenia czegoś, zatrzymuje się w połowie drogi. Marszczy brwi, jakby się nad czymś zastanawiając.

Idzie do mnie szybko i łapiąc mnie za oba ramiona, wsadza nos w zagłębienie mojej szyi; zaciąga się moim zapachem. Pewnie bym go odepchnął, gdyby nie to, że serce wywija mi koziołka, gdy to robi.

– Ładnie pachniesz… – mówi cicho, odrobinę rozmarzonym głosem, ale chyba jest w nim coś jeszcze. – Brzoskwiniami…

Chcę mu powiedzieć, że przecież śmierdzę, bo nie myłem się od kilku dni, ale Betty krzyczy na niego, że się spóźnią, więc zostawiam sobie tę uwagę na później. Ale naprawdę nie rozumiem… przecież się niczym nie psikałem… i daje ode mnie potem na kilometr… więc o co mu chodzi?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro