XXX

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

    Wgapiam się w krople wody pędzące po szybie od samochodu, czując jedynie pustkę w środku. Od pół godziny podróży nikt się nie odezwał, a atmosfera w środku pojazdu jest cholernie napięta. Mrużę oczy, analizując sobie w głowie wszystko jeszcze raz. Wiem co chcę zrobić… I wiem również, że być może będę tego cholernie żałował. Ale szczerze wątpię.

Czując na swojej dłoni dotyk, odsuwam głowę od szyby, by spojrzeć na bok. Edward próbuje mnie pocieszyć, delikatnie głaszcząc moją rękę. Pewnie myśli, że się stresuję. Cóż, ma rację. Boję się. Okropnie. Nie wiem czy dam radę nawet wysiąść z samochodu, a co dopiero wrócić do tego okropnego miejsca. Fakt, że mają inną lokację niczego nie zmienia. Koszmar, który tam się dzieje wciąż trwa. Zabijają, znęcają się, robią to samo co wcześniej. Porywają nowsze Omegi, które niczym im nie zawiniły. A za tym wszystkim stoi Ian. Wujek… mu mam za złe, że tak okropnie go potraktował. I gdyby nie to, ten szalony Omega nigdy by tego nie zrobił. Ale jednocześnie też współczuję wujkowi. To jego imię i nazwisko widnieje na aktach sprawcy i prawdopodobnie to on teraz odpowiada za błędy swojego ex. To jednak nie usprawiedliwia każdego okropnego czynu blondyna. Myślę, że tak naprawdę to z nim obawiam się konfrontacji. O ile do owej dojdzie.

– Nie martw się – szepcze Edward, gdy dwóch policjantów zaczyna ze sobą dyskusję. – Jestem z tobą.

Gdyby to chociaż mnie pocieszało – myślę, jednocześnie hamując cisnące mi się na usta westchnienie. Zerkam na niego zmęczony, odsuwając od niego dłoń. Nie chcę by mnie teraz dotykał. Potrzebuję przestrzeni.

– Może to jednak nie był najlepszy pomysł abyś-

– Przestań – warczę. – Dam radę. Po prostu… Trochę się stresuję, okej? To normalne, prawda? Tak… To normalne.

Edward nie wygląda na przekonanego moim stwierdzeniem. Jakby doskonale wiedział, że zmuszam się do pójścia tam. Na pewno wie. Ale raczej nie domyśla się co planuję. A może się domyśla? Oby nie…

Zerkam na niego ponownie, trochę przestraszony, ale Edward już nie zajmuje się mną. Na szczęście. Rozmawia z dwójką znajomych, którzy robią się coraz bardziej nerwowi i rozemocjonowani. Nie wiem czy powinni się tak zachowywać w pracy, ale pewnie rozładowują napięcie póki mają okazję. Nie mogę ich za to winić. Właściwie to mi nawet na rękę, póki Alfa nie zwraca na mnie uwagi, jest dobrze.

Samochód w końcu się zatrzymuje, a blondyn i brunet od razu z niego wysiadają. Dopiero teraz dociera do mnie co właśnie się dzieje… W tej chwili wszystko się zaczęło. To co tutaj się wydarzy, zaważy na moim życiu. Nie. Na naszym życiu. Moim, Matta i wszystkich tych, którzy jeszcze mają szansę na lepszy start. Ale to wszystko wymaga czasu.

– Chodźmy – Ponagla blondyn, rozglądając się po obrzeżach lasu. – Chcę już mieć to z głowy.

Co? Mamy pójść tam tak po prostu? Bez żadnego wsparcia? W końcu jesteśmy tu sami…

– Nie. Szef mówił, że mamy na nich czekać – Uspokaja go ciemnowłosy, na co jego partner przewraca oczami.

– Czekać? W tej chwili komuś może dziać się tam krzywda, a ty mi każesz czekać?

Oczywiście, że komuś może dziać się krzywda. Szkoda tylko, że wcześniej nikogo to nie obchodziło.

– Uspokój się – wzdycha. – Jeśli teraz pójdziemy, to nam również może stać się krzywda. Nie wiemy ilu dokładnie ich jest, ani czego się po nich spodziewać. Wolisz ryzykować?

W końcu zaczynają dyskutować między sobą intensywniej… Ale udaje się wynegocjować siedzenie tutaj i nic nie robienie. To stresujące, ale mimo wszystko po tej decyzji odczuwam ulgę. Edward wciąż próbuje mnie uspokoić, jednak jego działania mają odwrotny skutek.  Denerwuję się jeszcze bardziej, a jest to tak mocne, że zaczyna boleć mnie brzuch. Gdyby teraz napięcie opadło, to chyba bym zemdlał. Myślę, że wolę jednak tego nie testować.

– W porządku? – pyta Edward, podchodząc do mnie bliżej. – Zrobiłeś się strasznie blady.

– Zawsze jestem blady – prycham w odpowiedzi. – Nic mi nie jest – kłamię.

– Ivo, naprawdę martwię się o-

– Ej! – krzyczy brunet, przerywając nam tym samym rozmowę. Wskazuje na kolejne pojawiające się samochody. – Chodźcie już. Tylko pamiętajcie, żeby nie szaleć.

Przełykam cicho ślinę, by nie dać im odczuć swojego samopoczucia i wyprzedzam Edwarda o kilka kroków. Las z każdą chwilą staje się gęstszy, a deszcz, przed chwilą będący tylko delikatną mżawką, już tutaj nie sięga. Obejmuję się ramionami, patrząc tylko pod nogi. Nie chcę patrzeć dookoła, pragnę by te okropne wspomnienia więcej mnie nie nawiedziły. A gdy zacznę się rozglądać… wtedy wszystko sobie przypomnę. Ten las jest tak podobny do tamtego… i zupełnie różni się od tego obok domu Edwarda. Wiedząc co znajduje się gdzieś wśród tych gęstwin, nie można czuć się tu bezpiecznie.

Przez jakiś czas tylko krążymy wśród drzew, a gdy już mam na tyle odwagi by spojrzeć w dal, zaczynam rozumieć czemu. Wszystko wygląda praktycznie tak samo. Ponuro, szaro. Martwo. Tutaj nic nie ma. Żadnego życia, żaden ptak nie ćwierka. Nie dziwię się… ale to i tak straszne.

W końcu natrafiamy na coś dziwnego. Niby budynki, ale… one są stare, zniszczone, wyglądają prawie jak gruzowisko. Ściany są całe w graffiti, cóż nie wydaje mi się by ktokolwiek miał ochotę zaglądać do środka. Czy oni naprawdę trzymają te Omegi w takim czymś? To musi być okropne… Gorsze od poprzednich warunków.

– Boże, miej ich wszystkich w opiece… – mówi jeden z policjantów, łysy, ale z krzaczastymi brwiami. – Ja bym zwariował w takim miejscu.

– Najpierw się rozejrzyjmy. Nie wiadomo dokładnie czy to te budynki. Mogliśmy coś pominąć.

Kilka osób od razu idzie na żywioł, jednak mnie zatrzymuje brunet, który rozmawiał ze mną jeszcze w domu. Obejmuje mnie ramieniem – ku nadąsaniu Edka – kierując za kolejną grupą.

– Mówiłem, że to ja będę za ciebie odpowiedzialny jak tu przyjedziesz. Więc się pilnuj, dobra? Nie potrzeba nam kolejnej ofiary.

Przyjemniaczek. Chętnie bym napyskował mu ile potrafię, ale z drugiej strony to nie Edzio i lepiej nie ryzykować, że coś mi zrobi. Bycie gliną wcale z góry nie wyznacza jego cierpliwości.

– Dobra – odpowiadam tylko, na siłę grzecznie, co na pewno zauważył. Nie mój problem.

Choć jego obecność tak blisko trochę mnie krępuje, staram się ignorować zarówno to, jak i silny zapach, który otacza Alfę. Zdecydowanie wystarczy mi, gdy działa na mnie tylko ten Edka.

Gdy zbliżamy się do bardziej rozwalonego budynku uderza we mnie również inny zapach. Specyficzny. Nie jest on ani trochę przyjemny i nie ma ładnego aromatu. Pachnie ostro, jak siarka. Ktoś kto wydziela taką won z pewnością nie jest przyjaźnie nastawiony do nikogo. Chyba znaleźliśmy naszych sprawców. Już nawet wiem kogo konkretnie.

Wychylam się trochę do przodu, pomimo ostrzegawczych upomnień policjanta. Widząc ciemną czuprynę oraz przerażony wzrok człowieka, który jeszcze rok temu znęcał się nade mną fizycznie i psychicznie, rozpala się we mnie coś, czego jeszcze nigdy w życiu nie doświadczyłem. To nawet nie jest gniew. To jawna chęć zemszczenia się, zrobienia mu krzywdy. A choć moja wewnętrzna Omega piszczy z przerażenia błagając bym przestał, zaciskam zęby, widząc jak ucieka.

– Denis, ty śmieciu – szepczę do siebie, wiedząc jak resztki mojego rozsądku właśnie wyparowują – Zabiję cię.

Rzucam się za nim biegiem, ignorując nawet zdenerwowany krzyk bruneta i jego próbę zatrzymania mnie. Wchodzę do środka tego paskudnego budynku, szukając tego obrzydliwego ścierwa. Pomimo warunków jakie tu są, omijając labirynt z gruzów i innych opuszczonych pokoi, w koncu wbiegam na górne piętro, doskonale zdając sobie sprawę, że to tam poszedł. Czuję go. To zapach strachu.

– Masz rację, bój się – warczę do siebie, wyciągając broń od Edwarda – pożałujesz wszystkiego co mi zrobiłeś.

Widząc jego postać, o mało nie wybucham śmiechem. Żałosne. Przykleił się do ściany, niczym zapędzony w kozi róg. Teraz nie ma jak się obronić? Tak jak ja kiedyś. Ale czas pokazać mu czym tak naprawdę jest strach. Bo najwyraźniej jeszcze nigdy go nie zaznał.

– P-proszę p-prze-estań… – jąka się i kuli w miejscu. Zrobiła się z niego prawdziwa owieczka. Jakie to przyjemne.

Podchodzę bliżej, celując w niego bronią. Strzelić w nóżki? Oczywiście, że nie. Z dobrze by mu było. W ręce? Brzuch? Głowę? A może serce? Gdy kula przebije mu brzuch będzie cierpiał najbardziej. Wykrwawi się, a w bonusie będzie go bolało. Bardzo bolało. Idealnie.

Denis płaszczy się teraz przede mną, trzęsie się i płacze ze strachu. Hm… a cóż to? Zainwestował w aparat na te swoje krzywe ząbki? Heh, dziwię się, że sam go sobie nie wyrwał w nerwach. W końcu tak łatwo go rozdrażnić.

– Ivo, przestań!

Krzyk Edwarda sprawia, że odwracam się w jego stronę z szokiem. Przez to Denis mi ucieka. A mnie ogarnia furia. Patrzę na Alfę z wyrzutem, trzęsąc się z nerwów.

– Widzisz co zrobiłeś?! Przez ciebie mi uciekł!

Podchodzę do niego szybkim tempem, mierząc go wściekłym spojrzeniem, przez co mężczyzna niepewnie cofa się kilka kroków do tyłu. Do póki nie natrafia na ścianę. Patrzy na mnie z bólem.

– Nie powinieneś tego robić…

Nie powinienem? Dobre sobie. Zaraz mu pokażę, czego tak naprawdę nie powinienem robić. Przykładam lufę od pistoletu do jego piersi, gotów by pociągnąć za spust. Odchylam głowę odrobinę do tyłu, by spojrzeć mu prosto w oczy.

– Naprawdę myślisz, że Omega nie potrafi zabić Alfy?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro