XXXI

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

– Ivo…

– Zamknij się – odpowiadam chłodno, wciąż patrząc mu w oczy. Nie widzę w nich strachu, jedynie zmartwienie i troskę.

– Dlaczego posuwasz się do takich czynów?

Dlaczego? On jeszcze śmie mnie pytać dlaczego? Wszyscy wyrządzili nam takie okrucieństwo, że dostanie kulką to dla nich nagroda. Nikt nigdy nie okazał nam odrobiny współczucia. Robili co chcieli. Nie hamowali się. Więc dlaczego ja teraz miałbym? To idealna okazja do zemsty. Nieważne jak ogromne będą tego konsekwencje.

– Nie udawaj, że nie wiesz… – śmieję się histerycznie. Czuję jak dłonie mi drżą. Ale teraz już nie przerwę. – Czyżbyś zapomniał już jak większość Alf traktuje swoje Omegi? Podpowiem ci. Jak śmieci. Rozumiesz? Śmieci. Może czas to w końcu zmienić?

– Proszę… Uspokój się… – Zaczyna się wahać, a jego słowa tylko bardziej mnie drażnią.

– Kazałem ci się zamknąć – warczę, przykładając pistolet mocniej do jego piersi. – Chyba, że chcesz skończyć jak większość Omeg z ośrodka. Ale to i tak… będzie łagodna śmierć.

Drżę. Bardzo. Z gniewu, ale… jednocześnie jestem przepełniony ogromnym strachem. I żalem. Którego nigdy dotąd jeszcze nie czułem. Mam ochotę zrobić coś… Okropnego. Wyżyć się na Edwardzie. Strzelić i pozbyć się go. To tylko jeden ruch… którego nie potrafię zrobić.

– Przestań!

– Stul w końcu pysk! – krzyczę, łapiąc się jedną dłonią za głowę. Jebana Omega. To ona mnie blokuje. Nie pozwala mi tego zrobić. Gdyby nie ta kurwa…

Płaczę. Czuję jak łzy zaczynają wylewać się ze mnie jedna po drugiej i nie chcą przestać lecieć. Nie mogę ich zatrzymać. Chociaż tak bardzo nie chciałem tego robić, to jednak ryczę. Ten ból…  jest nie do zniesienia. Gdyby tylko cholerny pan Alfa to zrozumiał.

– Ivo… Nikt ci już nic nie zrobi… – Sięga dłonią, by pogłaskać mój policzek, jednak szybko ją odrzucam.

– Ty nic nie wiesz! – łkam, uderzając pięścią o jego tors. – Nic! Ale ja ci powiem… – pociągam nosem. – Sam mówiłeś, że pozbywają się niektórych Omeg. Albo Omeg noszących… Omegi. Ale to nie wszystko. To tylko jedynie cząstka tego co oni tam robili… Myślisz, że jak doprowadzali do tego, że jeden z moich przyjaciół był bezpłodny? Nie. To nie było to gówno… Które nazywali lekarstwem. To coś… Czego sam do siebie nie dopuszczałem, przez tak wiele czasu… Nie chciałem… W ogóle przyjąć tej opcji do wiadomości… Oni… go uszkodzili, rozumiesz?! – Szarpię za ubranie Edwarda, trzęsąc się z szoku i przerażenia. – Gwałcili go! I nie tylko jego! I robili to… Tak mocno… tak brutalnie… Wszystkie pieprzone Alfy… Tylko krzywdzą…

Mężczyzna ponownie wyciąga dłoń, obejmując czule mój policzek. Tym razem nie mam siły go odtrącić. Niech robi co chce.

– Czy ja cię kiedykolwiek skrzywdziłem?

Zamieram. Mam ochotę wykrzyczeć mu w twarz, że tak, że zrobił to mnóstwo razy, że cierpiałem. Ale tak nie jest. On nigdy nie robił tego umyślnie. Edward nigdy nie zrobił mi nic złego. On jedynie pokazywał mi swoje uczucia. Pozytywne. Może czasem negatywne… ale rzadko. On… Od początku naszej znajomości… traktował mnie tak bardzo delikatnie…

Odsuwam się od mężczyzny gwałtownie, upuszczając broń w przypływie histerii. Nie jestem w stanie uwierzyć, co jeszcze przed chwilą chciałem zrobić. To… niemożliwe.

Co się ze mną stało?

To nie byłem ja. Nie. Nigdy bym nie wyrządził Edwardowi takiej krzywdy. Nie komuś, kogo darzę takim uczuciem.

– Ja… Przepraszam… – Zaczynam cicho, tylko po to by po sekundzie szarpnąć mocniej materiałem. Wtulam twarz w pierś Alfy, szlochając głośno i żałośnie. – Przepraszam! Przepraszam cię za wszystko! Nigdy nie chciałem! Przysięgam!

Mężczyzna w ciszy głaszcze moje plecy, dając mi się przy tym odrobinę uspokoić. Wzdycha, opierając brodę na mojej głowie. Jego miły zapach zaczyna mnie relaksować, przez co robi mi się słabo od nadmiaru emocji.

– Ivo – Czule unosi mój podbródek, tak bym spojrzał mu w oczy. Jego łagodne spojrzenie i delikatny uśmiech wyprowadzają mnie z rytmu – nieważne, jak bardzo mnie skrzywdzisz, ja i tak… zawsze będę cię kochał.

Przestaję szlochać, słysząc jego słowa. Co on właśnie…? Nie. Nie chciałem tego usłyszeć. Naprawdę wolałbym tego nie usłyszeć. Zwłaszcza po tym co chciałem zrobić, nie zasłużyłem na to wyznanie. Ale… moje wnętrze wręcz płonie słodyczą przez to, a gniew… po nim nie ma już śladu.

– Proszę… nie mów tak… – Łkam cicho, ocierając łzy z kącików oczu. To za dużo emocji jak na jeden dzień. Zwłaszcza, że zdaję sobie sprawę z tego, iż tym razem to naprawdę ja jestem tym złym. A nie ofiarą.

– Chodźmy stąd, skarbie – Zmienia temat, głaszcząc moje włosy. – Ale… Daj mi chwilę – Opiera się mocniej o ścianę, biorąc głębsze oddechy. Pewnie przeraził się nie na żarty. Zresztą jak pewnie każdy w tego typu akcji. – Nie wracajmy do tej sytuacji już nigdy więcej, zgoda? W ogóle… do żadnej złej sytuacji.

Edward… nie dość, że mi wybacza to jeszcze pozwala zacząć z czystą kartą. Anioł czy masochista? Osobiście wolę trzymać się tej pierwszej wersji.

…Wciąż nie rozumiem jego działania. Chce tak po prostu zostawić to co się teraz stało… za sobą? Choć tak naprawdę mogłem naprawdę zrobić mu krzywdę? Zabić go, pod wpływem niepoczytalnego gniewu…

– …Dobrze… – To jedyne na co się zdobywam. Już… Lepiej to wszystko zakończyć. Te spory i problemy.

– Chodź. Tu nie jest zbyt bezpiecznie. A na dole na nas czekają – Przytula się do mnie mocniej, przez co jestem w stanie usłyszeć jego szybkie bicie serca. Stopniowo się uspokaja, jednak wciąż czuć jak bardzo Edward musiał być przerażony. – Nie są zbyt zadowoleni swoją drogą.

Ta, domyślam się. W końcu miałem się pilnować. No, przecież przez chwilę byłem grzeczny, to wina Denisa, że mi wyskoczył przed twarz. Mógł mnie nie prowokować.

Szybko wyszliśmy z budynku, choć wyszliśmy to może dużo powiedziane. Potrzebowałem pomocy ze względu na  szok, z którego wciąż nie potrafię się otrząsnąć. Aktualnie… dostaję ostry opieprz od tego ciemnowłosego policjanta, ale wszystko co do mnie mówi po prostu ze mnie wychodzi. Po sytuacji z Edwardem nie mam już siły słuchać każdego z osobna, a wokół panuje pełno emocji, których nie łatwo przyswoić. Złapali już siedem Alf, które i tak okazały się większością z pracowników. Niektórzy zaczęli uciekać, jednak są teraz ścigani przez kilka osób… ale mi najbardziej zależy teraz, by dowiedzieć się co z Omegami. Jak się czują i gdzie są. I czy w ogóle są.

Mniejszy z budynków jest zabezpieczony drzwiami na hasło. Jednak dla nikogo w tej chwili nie jest to problem, ze względu na ich wiek i kruchość. Paskudne miejsce. Przez cały czas idę obok Edwarda, a choć moje ciało zdaje się być przyzwyczajone do tempa ówczesnych wydarzeń, tak ja sam nie jestem w stanie zarejestrować co się właśnie dzieje. Nie mogę uwierzyć, że dopiero wysiadaliśmy z samochodu i łapali pracowników ośrodka, a już jesteśmy tu, w drugim budynku gdzie mogą być Omegi. Nie wspominając również o sytuacji z Edwardem sprzed chwili. Za dużo tego. Zaczyna mnie mdlić od nadmiaru bodźców.

W środku budynku panuje półmrok, jednak przy pomocy latarek widać wszystko dokładnie oraz bez problemu. Na podłodze wala się pełno gruzów i różnego rodzaju ostrych śmieci. Rozbite szkło, stare pręty. Tak jakby… wszystko tu się sypało. Czy oni naprawdę trzymają Omegi w takim miejscu? Chyba czas docenić rok u Edwarda bardziej niż przedtem. Tak. Zdecydowanie czas.

Idziemy dalej, aż odnajdujemy szerszy korytarz, zakończony kilkunastoma metalowymi, topornymi drzwiami. Być może kiedyś mogłyby przedłużyć czas trwania całej akcji, ale teraz są tak samo zniszczone jak te pierwsze. Alfy łatwo dostają się do środka, a to co tam znajdują, wywołuje wśród nich ogromne poruszenie. Próbuję się przepchać do środka, niestety jestem zbyt niski by mi się to udało. Dopiero Edward pomaga mi przejść bliżej, jednak gdy sam zauważa co znajduje się wewnątrz, pośpiesznie zakrywa mi oczy.

– Nie patrz Ivo… – Przysuwa mnie do siebie, obejmując tak, aby jego zapach zaczął mnie uspokajać. Jednak czuję, że go również coś zszokowało.

W tle słyszę czyiś szloch. Boże, co tam się dzieje, skoro nawet Alfy się tak zachowują? Ktoś nie żyje? Ktoś… Nie, sam muszę to zobaczyć.

Odsuwam dłonie Edwarda od siebie, żeby mieć wgląd na całą sytuację. Ale to co widzę, przerasta wszelkie moje wyobrażenia. Boże… Matt… Mój Matt…

Siedzi skulony z przerażenia, patrząc na wszystkie Alfy dookoła. To łóżko na którym się znajduje… Jest brudne… stare. Przygniłe. Farba ze ścian jest pozdzierana i spleśniała. A na podłodze panuje takie samo gruzowisko. To nie są warunki do życia… Jak oni mogli zrobić coś tak potwornego? Czy naprawdę żaden z nich nie miał choć kawałka sumienia?

Policja próbuje podejść bliżej, przez co chłopak drży w większym przerażeniu. Tym razem pcham się do przodu, nie zwracając uwagi czy na kogoś wpadnę.

– Przestańcie! Przecież on boi się Alf! – burczę do nich z dezaprobatą.

Odwracam się w stronę Omegi, z całej siły hamując cisnące mi się do oczu łzy. Idę w jego stronę, uważając by nie zrobić sobie krzywdy. Kucam przed łóżkiem, przełykając bolesną gulę w gardle. Prawie od razu zauważam krótki łańcuch, którym noga chłopaka jest przykuta do ramy. Kilka jego fragmentów jest pokrytych rdzą.

Matt jest chudy. Bardzo. Wszystkie jego kości są widoczne, a skóra jest blada i szorstka. Choć w niektórych miejscach jednak jest trochę sina… On… jest brudny od krwi… Na twarzy… I dłoniach też… Zakrywam usta, żeby nie wydać z siebie głośnego szlochu. Spoglądam na niego z bólem, przez co nasze oczy się spotykają. Matty ma ogromne sińce pod oczami, a jego spojrzenie jest… puste. Bez życia. Jest po prostu obojętne, choć wciąż wyraża nutę strachu.

– To ja, Matt. Pamiętasz mnie? – pytam cicho, chwytając jego dłoń. Czuję, że nie jestem już w stanie kontrolować łez, gdy jego ręka zostaje dokładnie zbadana przez opuszki moich palców. Wyraźnie czuję każdą najmniejszą kość. Moja ręka wygląda zupełnie inaczej… nie jest tak chuda, jest zadbana… a choć moja skóra jest blada to widać, że jest zdrowa… I pomyśleć, że gdyby nie Edward to mógłbym skończyć tak samo… Bądź gorzej…

Jego oczy w chwilę nabierają delikatnych barw. Ożywia się, dokładnie przypatrując się mi, mojej twarzy. Wszystkiemu. Zdobywa się nawet na mały uśmiech, który porusza moje serce.

– Ivo…?

Łkam cicho, zdając sobie sprawę jak bardzo ten chłopak nie ma siły, by chociażby coś powiedzieć. Wtulam twarz w jego dłoń, pozwalając łzom swobodnie płynąć. Ulga, którą teraz poczułem jest nie do opisania. Matt żyje. Żyje! Jestem z nim. Tu. Teraz. I wciąż wszystko może się ułożyć.

– Jestem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro